Moje życie (Czechow)/XX
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Moje życie |
Podtytuł | Opowiadanie prowincyonalisty |
Pochodzenie | Nowele |
Wydawca | Spółka Wydawnicza Polska |
Data wyd. | 1905 |
Druk | Drukarnia »Czasu« |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Моя жизнь |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst Cały zbiór |
Indeks stron |
Gdybym chciał zamówić sobie pierścień, taki jak Masza, wybrałbym napis: »nic nie przechodzi«. Wierzę, że nic nie przechodzi bez śladu i że każdy krok ma znaczenie tak w tem, jak i w przyszłem życiu.
To co przeżyłem, nie przeszło bez pożytku. Moje wielkie nieszczęścia, moje cierpienia dotknęły serca obywateli; teraz nie nazywają mnie już małym zyskiem, nie wyśmiewają się ze mnie, i kiedy przechodzę przez rynek targowy, nie oblewają mnie już wodą. Przyzwyczaili się już do tego, że jestem robotnikiem i nie widzą nic dziwnego w tem, że ja, choć szlachcic, noszę wiadra z wodą i wstawiam szyby; przeciwnie, dają mi chętnie obstalunki, uważają mnie za najlepszego wyrobnika po Riedce, który chociaż już wyzdrowiał i chociaż po dawnemu maluje na rusztowaniach kopuły na dzwonnicach kościelnych, nie daje sobie już rady z robotnikami; ja teraz biegam zamiast niego po mieście i staram się o obstalunki, umawiam się z czeladnikami i wypłacam im należność, pożyczam pieniądze na wysokie procenty. I teraz rozumiem, że można nieraz dla małego obstalunku przez trzy dni biegać po mieście i szukać robotników. Są ze mną bardzo grzeczni, mówią do mnie »wy«, i w domach, w których pracuję, częstują mnie herbatą i zapytują, czy nie chcę jeść obiadu. Dzieci przychodzą często i smutnie a z ciekawością spoglądają na mnie.
Pewnego razu pracowałem w ogrodzie gubernatora, malowałem altanę. Gubernator, spacerując po alejach, zaszedł do altany, a nie mając nic lepszego do roboty, zaczął rozmawiać ze mną, a ja przypomniałem mu, jak w swoim czasie wzywał mnie do siebie. Wpatrywał się we mnie przez chwilę, potem ułożył usta w formie litery »o« i rzekł:
— Nie pamiętam.
Zestarzałem się, zrobiłem się milczącym, surowym, poważnym, śmieję się rzadko i mówią, żem się stał podobnym do Riedki i jak on zanudzam dzieci i napędzam im strachu niepotrzebnemi przestrogami.
Marya Wiktorówna, dawna moja żona, żyje teraz za granicą, a ojciec jej, buduje gdzieś we wschodnich guberniach drogę żelazną i skupuje tam majątki. Doktór Błagowo mieszka również za granicą. Dubiecznia stała się znów własnością pani Czeprakowej, która ją odkupiła, wytargowawszy od inżyniera 20% ustępstwa. Mojżesz chodzi w cylindrze; przyjeżdża często za interesami powozem do miasta i staje przy banku. Mówią, że kupił majątek z prawem przelania długu i ma zamiar kupić Dubiecznię. Biedny Jan Czeprakow włóczył się długo po mieście, nic zupełnie nie robiąc, upijając się co dnia. Zaciągnąłem go do naszych robót i przez pewien czas razem z nami malował dachy i wstawiał szyby, wpadł też prędko w tryb życia robotników i tak jak oni kradł pokost, prosił o parę groszy na piwo, upijał się z nimi. Prędko też sprzykrzyła mu się ta praca, zatęsknił do swobody, i wrócił do Dubieczni, a później czeladnicy przyznali mi się, że namawiał ich, aby w nocy napadli razem z nim na Mojżesza i ograbili dom generałowej.
Ojciec zestarzał się bardzo, zgarbił się i wieczorami spaceruje naokoło swego domu. Nie chodzę do niego wcale.
Prokop leczył podczas cholery sklepikarzy dziegciem i pieprzówką, brał za to pieniądze i dowiedziałem się z gazet, że skarcili go rózgami za to, że siedząc w swej jatce wymyślał na lekarzy. Pomocnik jego, Mikołajek umarł na cholerę. Karpowna żyje jeszcze i tak jak dawniej kocha zawsze swego Prokopa i boi się go. Gdy mnie zobaczy, kiwa zawsze smutnie głową i mówi z westchnieniem:
— Przepadłeś ty już ze wszystkiem.
Przez cały dzień jestem zajęty. W święta, jeśli jest ładna pogoda, biorę na ręce moją małą siostrzeniczkę (siostra marzyła o synu, ale urodziła się dziewczynka) i idę wolnym krokiem na cmentarz. Tam stoję, lub siedzę, wpatruję się długo w ukochaną mogiłę i mówię dziewczynce, że tu spoczywa jej mateńka.
Niekiedy zastaję przy grobie Aniutę Błagowo. Witamy się i stoimy razem, milcząc, lub też rozmawiamy o Kleopatrze, o jej córeczce, o tem jak strasznie smutno jest na świecie. Potem, wychodząc z cmentarza, idziemy w milczeniu, ona zwalnia kroku umyślnie, aby być dłużej ze mną. Dziewczynka, wesoła, szczęśliwa, mruży oczy przed silnym blaskiem słonecznym, śmieje się, wyciąga do Aniuty rączęta, zatrzymujemy się wtedy i razem pieścimy biedną, milutką sierotę.
A kiedy wchodzimy do miasta, Aniuta Błagowo rumieni się nagle, żegna się ze mną pośpiesznie i idzie dalej sama, poważna, surowa... I teraz nikt ze znajomych, spotykając ją, nie mógłby się domyśleć, że przed chwilą szła razem ze mną i pieściła nawet dziewczynkę.