I.
Śmiejesz się do mnie tym dziwnym uśmiechem
W oczach i ustach, który — nie wiem — cnotą,
Czy też ponętnym przykuwa mnie grzechem:
Tak mi się w serce strzałą wbija złotą.
Pod jego czarem z młodzieńczą ochotą —
U dusz ranionych z niezwykłym pośpiechem —
Rwałbym się znowu ku tym wyżnym lotom,
Gdzie dech nasz z bożym zlewa się oddechem.
Lecz mnie już błękit niebieski przeraża,
W nieskończoności tonący, bezdenny
I bezgraniczny baldachim ołtarza,
Ustawionego w mistycznej świątyni,
Gdzie, jako obraz daleki i senny,
Wielka Miłości ofiara się czyni.
II.
Śmiejesz się do mnie... Spoglądam w twe oczy
I twoje usta, niecierpliwie chłonę
Ten dziwny uśmiech, co w sobie jednoczy
I ciernie cnoty i grzechu koronę.
I żary na mnie buchają czerwone,
Dusza ma ogniem, niby krwią, się broczy —
Tajemną w Sais rozdzieram zasłonę,
By zginąć w światła ślepiącej roztoczy.
Zabójcze światło! Do głębi przewierci,
Człeku, twe wnętrze, ale nie rozświeci
Zagadki bytu, która w niem się chowa.
Przy tobie stanie li zdawkowej Śmierci
Posępne widmo, straszydło na dzieci,
Albo też Boleść, tak, jak Śmierć, zdawkowa.
III.
O Mono Lizo! Niema w sercu mojem
Ni jednej chwili, gdzieby twe powieki,
Pełne tajemnic, zbratały z spokojem
Mą duszę!... Śmiej się! Śmiej się! Niech w daleki
Popłyną przestwór nieuchwytne rzeki
Mgławic miesięcznych, darzące ukojem
Serca, znużone ciężarem opieki,
Którą ich raczy świat ten!... My nad znojem
Staniemy zdrowi i silni!... W ramiona
Pochwyć mnie słodkie!... Wesoła i pusta,
Przytul do ust mych swe motyle usta!
Na piersiach twoich niech pierś moja skona!
Niech wokół wszystko skona, prócz rozkoszy,
Której nam światło z Sais nie wypłoszy...
IV.
O Mono Lizo! Nie wiem, czemu nasze
Zeszły się drogi i czy dzień się zbliży,
Że się rozejdą, ani tem się straszę,
Że na tych drogach wyrośnie rząd krzyży...
Wszystko mi jedno! Po powszednią paszę,
Ambrozyi żądny, duch mój się nie zniży:
Kocham twe ciało! Ku niemu się łaszę,
Wróg Nazaretów świętych i Assyży.
Im tylko ufam i w nie tylko wierzę,
O Mono Lizo, me pragnienie wieczne!
O Mono Lizo, mój wzlocie w niebiosy!
V.
Śmiejesz się do mnie, czy śmiejesz się ze mnie?...
Na ustach twoich uśmiech tajemniczy
Nad przepaściste prowadzi nas ciemnie,
Gdzie siwy starzec ziarnka piasku liczy...
Jest-li lęk taki w niedostępnej dziczy,
W którą się słońce przedziera daremnie,
Jaki ma śmiech twój, skażon czy dziewiczy —
Śmiech twoich oczu? — ja nie wiem...
Na Lemnie
Czy na Golgocie — tam, gdzie ludzie żyli
I tam, gdzie marli, niema takiej chwili,
Iżbym nie pragnął sięgać ku zasłonie
Z Sais, a zawsze, w mroku czy przeźroczu
Mych dni doczesnych, muszę cofać dłonie,
O Mono Lizo, przed śmiechem twych oczu...