Morituri/Część czwarta/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Morituri |
Wydawca | Wydawnictwo M. Arct |
Data wyd. | 1935 |
Druk | Zakłady Wydawnicze M. Arct Sp. Akc. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
W Lublinie zabawił pan Zygmunt ledwie chwilę, odnosząc Zenonowi ostateczne postanowienie generała, ale zarazem dołożył, iż wszystko to prawdopodobnie może się stać niepotrzebne, bo rzeczy się inaczej ułożą. Zenon nic z niego więcej dobyć nie mógł, bo chłopak, nie wyprzęgając koni, nie spoczywając chwili, śpieszył do ojca, do Skoków.
Na nieszczęście tu go nie zastał; odesłano go do drugiego folwarku, a tam powiedziano mu, że pojechał do innego. Pędząc za nim wślad, objechał niemal wszystkie, zrozpaczony, rozgniewany, i nie potrafił pochwycić starego aż na gościńcu, w powrocie już do Skoków. Bryczki się zatrzymały, bo Zygmunt nie mógł już dłużej cierpieć.
— Tatku, na miłość Boga, warjuję, latając za tobą! Niesłychanej wagi sprawa!
— Ot, pewnie już znowu pieniędzy! — mruknął stary. — Jedźmy do Skoków, rozmówimy się.
— Bardzo dobrze, tylko ponieważ mnie trudno język dłużej utrzymać, a świadków rozmowy mieć nie chcę, Stefan! — zawołał — precz z kozła! dawaj lejce! Ja tatka powiozę i rozpowiem, o co idzie.
Tak się stało, Zygmuś wziął konie pod swoją komendę i począł rozmowę z ojcem, który, napuszony jak sowa, siedział, zabierając się bronić ostro od napaści na worek.
— Tak, jak mnie widzisz, tatku, — rzekł — wracam prosto z Brańska, mówiłem z księżniczką i pewny jestem, że będzie moją, jeśli my ich od sprzedaży ocalimy. Los mój w twoich rękach, mówię serjo.
Stary z niedowierzaniem się odwrócił.
— E, kłamiesz! — zawołał.
— Słowo uczciwe, mówię serjo i, jeśli chcesz, przysięgnę ci. Obietnicę tę otrzymałem od samej księżniczki i to przy świadku.
— Jakim sposobem?
Zygmunt bez żartów już opowiedział, jak do tego przyszło, że się do Brańska dostał.
— Djabeł nie człowiek! — rozśmiał się stary. — Gdyby tobie uwierzyć tylko można?
— Przecież tatko będziesz mógł sprawdzić.
Garbowski poprawił czapki i pasa.
— Trzysta tysięcy! — zawołał. — Tobyśmy dopiero wyrośli, a! — Zakręcił ręką w powietrzu. — Co robić? trzeba szczęścia próbować. Jedźże, zamiast do Skoków, do Lublina do plenipotenta książąt czy do pana Zenona; niema co odkładać, bo te łajdaki licytować gotowi. Ale jeśli ty mnie zwodzisz, pamiętaj!
— Tatku! — ściskając go, zawołał Zygmunt — niech cię ucałuję, masz rozum i syna kochasz; wystawię ci posąg za życia! Jedźmy do Lublina.
Zaciął konie i polecieli w cwał, a że biednym szkapom w jego rękach niemiło być musiało, to pewna, bo je nielitościwie smagał. Stary wolarz siedział, czmychał i rachował.
Tak dopadli do hotelu, w którym stał Zenon i spotkali go w bramie. W głowie Zygmusia paliło się tak, że tchnąć nie dał ni koniom, ni ojcu. Wrzucił Zenona w bryczkę i pognał do plenipotenta.
Ten pełnomocnik udziałowy, przyjaciel Gozdowskiego, była to wielka figura, półobywatel, z trochą pretensji do arystokracji, ale taki flegmatyk bezczynny, jak sam Gozdowski. Mieszkał bardzo paradnie, przyjmował w pewnych godzinach... mówił mało i przybierał ton tajemniczy jakiś i uroczysty. Zasadą czynności jego było: tylko powoli.
Można sobie wyobrazić, jak trudno przyszło wzburzonemu Zygmuntowi przysłuchiwać się jego rozmowie z Zenonem i starym Garbowskim. Wolarz oświadczył mu, że przejmuje długi książąt i natychmiast płacić je gotów, naturalnie wchodząc też na hipotekę, jak oni, i że prosi, aby licytacji zapobiec na wszelki sposób.
Zdumienie plenipotenta było wielkie. Chciał tę rzecz, tak się jakoś nadzwyczajnie przedstawiającą, brać do namysłu, gdy Zenon i Zygmunt oświadczyli mu, że biorą na siebie odpowiedzialność za tę czynność. Ostatni dodał, że powraca z Brańska i jest niejako upoważniony.
Niewiadomo dlaczego, plenipotentowi ten ratunek i pośpiech były jakoś nie na rękę.
— Nie widzę w tem wszystkiem jasno, — rzekł — kroki poczynię, ale odniosę się sztafetą do księcia Roberta.
Zgodzono się na to. Garbowski oświadczył, iż potrzebne sumy w listach zastawnych złoży jutrzejszego dnia w sądzie i domagać się będzie zawieszenia dalszych kroków.
— Jakto? Więc asan dobrodziej chcesz płacić wszystko?
— Co do grosza, naturalnie, co wymagalne i co konieczne.
— A wiesz pan dobrodziej, ile to wyniesie? — dodał plenipotent.
— Obrachowałem to z panem Gozdowskim! — rzekł stary.
— Wyprawuj waćpan sztafetę natychmiast, — przerwał Zenon — albo raczej, ponieważ ja tu już nie jestem potrzebny, bo ipso facto sekwestr z pak musi być zdjęty, pisz pan, a ja na całą noc pocztą lecę z dobrą nowiną do Brańska.
Pełnomocnik, ukłoniwszy się, mierzonym krokiem posunął się do biurka i zwolna zabrał się do wystylizowania listu.