Moskal/XX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Moskal |
Podtytuł | Obrazek z r. 1864 |
Wydawca | Biblioteka Dobrych Książek |
Data wyd. | 1938 |
Druk | Druk. Diec. w Łomży |
Miejsce wyd. | Łomża |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
∗
∗ ∗ |
W pokoju pana jenerała nazajutrz rano, śniadanie choć bardzo wykwintne, jadł gospodarz i goście jego bez należnego rozmysłu i rozsmakowania, wszyscy byli roztargnieni, niespokojni.
Jakkolwiek czasu wojny spodziewane są wszelkie najniespodziewańsze wypadki, zawsze schwytanie zdrajcy, sąd na zbiegłego wojskowego, poruszają najobojętniejsze umysły. Pamiętać trzeba, że Naumów do tego pułku właśnie należał, w którego dowódcy ręce się dostał. Niepokój i wzruszenie dawały się czuć nietylko w miasteczku, między tymi, co boleli nad stratą dzielnego pułkownika, ale nawet w zimnym otoczeniu pana jenerała. Prócz tego przybycie z Warszawy delegowanego do badań audytora i prawie współczesny przyjazd Natalii Aleksiejewnej, wszystko przewróciło do góry nogami. Jenerał rad był córce, a mimo to, kawalerskie jego życie nie bardzo się godziło z jej przybyciem, chmury i błyskawice przelatywały po czole pana naczelnika wojennego. Wszystko było w rozstroju. Adiutanci pełnili prawie służbę lokajów, a lokaje zastępowali adiutantów. Żołnierz w braku pokojówki wytrzepywał i oczyszczał suknie jenerałównej. Baronowej polecono zajmować się samowarem, a w kuchni, zabrany z mocy prawa wojennego, kucharz prezesa z dyrekcji szczegółowej Towarzystwa Kredytowego, pod strażą dwóch sołdatów, dosyć niechętnie zaglądał do garnków.
W salonie drzwi się nie zamykały, krzyżowały się rozkazy, wchodzili i wychodzili posłańcy, a panna Natalia nieuczesana, to wyskakiwała z sąsiedniego pokoju, to się do niego z krzykiem kryła. Po pierwszych powitaniach dosyć chłodnych ze strony ojca, Jenerał wziął córkę na bok i cicho szeptać zaczął.
— Nie bardzo sobie życzyłem twojego przyjazdu, obawiałem się o podróż: powstańcy włóczą się po kraju... ale kiedy się już raz to stało, i przybyłaś tu cała i zdrowa, może to i dobrze. Zaczynam wierzyć w przeznaczenie.
Tu zatrzymał się nieco, zdawał się namyślać, i dodał po chwili pokręcając chudego wąsa.
— Mam ci dosyć ważną, ciebie się szczególniej tyczącą, powierzyć tajemnicę... powiedz mi tylko prawdę, nie masz wielkiego wstrętu do Kniphusena?
Panna wzdrygnęła i zaczerwieniła się mocno.
— Ja cię myślę wydać za niego! szepnął jej schylając się do ucha... jak ci się zdaje?
— Ależ baron jest ubogi, stracił wszystko! przerwała Natalia szybko.
— Cyt! cyt po cichu zbliżając się do niej dodał ojciec, i on jeszcze nie wie i nikt tu się nie domyśla, że na niego spada wielka, ogromna po babce sukcesja w Kurlandii, baronowa Suftelen zmarła tydzień temu. On nie dowie się o tym, aż za kilka może tygodni, tymczasem, ty... rozumiesz mnie... dodał, spoglądając na nią z uśmiechem.
Natalia zaczerwieniła się jeszcze mocniej, pobladła potem, zamyśliła się i ruszyła ramionami.
— To dziwny skład rzeczy! powtórzyła po kilka razy, a potem spytała ojca.
— Ale czyż to tylko prawda?
— Wiem o tym z jak najlepszego źródła szepnął jenerał — jest urzędowe uwiadomienie do niego, ale że teraz wszelkie korespondencje prywatne do wojskowych muszą być rozpieczętowane... rozumiesz... Jest dziedzicem wcale porządnego miasteczka, sześciu wiosek, na których nawet długu bankowego nie ma, staruszka była nadzwyczaj skąpa. Baron jest teraz doskonalą partią, człowiek przyzwoity, dobrze wychowany... no żył trochę, wyłysiał, ale w istocie jest nawet młody!
— Ale baron — przerwała nagle Natalia, jest jednym z najprzyjemniejszych ludzi jakich znam na świecie... ja go bardzo lubię.
— O! tym lepiej, porozumiecie się łatwo!
I ojciec zaczął się śmiać, głaszcząc córkę po twarzy, potem całując ją w czoło dodał.
— Więc rozwiązane masz ręce... jeśli go teraz nie pochwycisz, twoja będzie wina... Czas wojenny, wiele rzeczy uchodzi, któreby inaczej wydawały się dziwnie... korzystaj!
Natalia zrobiła minkę niby urażoną, jakby mu odpowiedzieć nią chciała. — O! bądźże już spokojny, tyle mi nauk nie trzeba!
Rozmowa ta odbyła się bardzo szybko, dwa razy jednak w jej ciągu otwierały się drzwi i chciano odwołać jego prewoschoditielstwo, audytor bowiem czekał nań, niecierpliwiąc się w sąsiednim pokoju.
Wyszedł w ostatku pan jenerał i znalazł tu małego, białego, niepozornego człowieczka w szczelnie zapiętym surducie, z wielką czarną teką pod pachą. Powitali się sposobem urzędowym i natychmiast szeptana zaczęła się rozmowa.
— Więzień to nadzwyczaj ważny — rzekł przybyły — nie ulega najmniejszej wątpliwości, że należał do wojskowego spisku i wie o nim. Wielu z tych co do niego wchodziło, pouciekali do oddziałów, ale zdaje się, że więcej jeszcze jest po pułkach, knują spiski i rozszerzają. Rządowi potrzebne jest koniecznie odkryć ich imiona, byli oni i są zapewne w stosunkach z tym Naumowem, trzeba do niego się wziąć serio... Wszak służył podobno w waszym pułku! jaki to charakter?
— Krótko u mnie był — mało go znam — odpowiedział jenerał zafrasowany tym przypomnieniem, milczący jakiś i skryty.
— Jak z nim postąpić? — Co sądzicie? — spytał przybyły.
— Nie mogę pana objaśnić, zobaczycie po pierwszych indagacjach...
— Jako zbieg z wojska — rzekł posępnie audytor, niechybnie ukarany być musi śmiercią, nie ma się więc co zastanawiać nad wyborem środków... Z tymi ludźmi, którzy wypuszczeni być mogą, potrzeba się zawsze na to oglądać, że kiedyś mają na świat powrócić, mówić — a co gorzej, pisać. Bywały przykłady. Ale ze skazanymi z góry nie ma ceremonii, przykra to rzecz, dodał z uśmiechem hieny — ala sprawa polityczna, sprawa polityczna!
Jenerał spojrzał nań, oczy ich się spotkały, zrozumieli się. Nie długo zabawiwszy, audytor skłonił się i kazał prowadzić do domku, w którym więzień siedział.
W ganku spotkał go Kniphusen, który już się z nim wprzódy poznał i w krótkiej rozmowie zaimponował mu swoją petersburską szczebiotliwością.
— A! a! chwytając go za ramię — zawołał audytor, pan, co kolegowałeś z tym Naumowem, powiesz mi najlepiej co to za charakter?
Baron się trochę zadumał.
— Hm! — rzekł, nie łatwo go określić, człowiek twardy, nieustraszony, żelazny — a jednak słaby.
— Jakto? — jakto? chciwie połykając te wyrazy, spytał indagujący, żelazny razem i słaby?
Tak jest — odpowiedział Kniphusen — ręczę wam, że siłą z niego nic wydobyć nie będzie można, prędzej łagodnością i dobrocią...
— Jak myślicie? — odezwał się szydersko audytor — no: trafiają się wprawdzie tacy ludzie, ale bardzo rzadko. Ja wam powiem, sto rózeg, dwieście jednego dnia to głupstwo! ale niechno człowieka złamie głód, wszy zaczną jeść, pragnienie spali, wilgoć zgnoi, zamknięcie wymęczy, wówczas i po dziesięciu będzie gadał. — A zręczny — spytał po chwili.
— Dosyć! — odparł baron.
— A przytomny?
— Bardzo.
Audytor pomyślał i poszedł za żołnierzem...
Izba, w której leżał Naumów, okna miała deskami pozabijane od podwórza, we dnie nawet małe światełko przeciskało się przez szczeliny, mimo ciepła na podwórzu, chłód, wilgoć przykro się w niej czuć dawały. Na wygniłej podłodze leżała garść zbutwiałej słomy, a na niej więzień w łańcuchach. Głowę miał spuszczoną nisko, rozrzucone włosy, oczy wzniesione w górę i nieruchomo wlepione w sufit. — Lekko otworzyły się drzwi i w asystencji dwóch oficerów, wszedł gość blady, za którym niesiono stos papierów, stolik i krzesła.
Naumów ani się poruszył, patrzał ciągle w górę i myślą być musiał w niebiosach.
Trzymając się nieco tego, co mu baron o charakterze więźnia powiedział, audytor postanowił z początku być łagodnym. Głos jego był zrazu słodki i pełen jakiegoś głębokiego politowania, rysy twarzy wyrażały prawie współczucie mimowolne i bojaźliwe. Oficerowie dodani pozostali ciągle milczącymi świadkami badania. Naumowowi kazano wstać, aby się tłumaczyć, podniósł się, zabrzęczały kajdany, a że mu z niemi ciężko stać było, oparł się o ścianę.
Pierwsze pytania tyczyły się jego pochodzenia, młodości i służby, wiedziano już dosyć dobrze całą przeszłość. Stanisław odpowiadał krótko, stanowczo, spokojnie. Gdy przyszło do wypadków ostatnich, audytor uznał właściwem poprzedzić badanie przemową, na której wrażenie widać wiele rachował.
— Z mojego obowiązku, rzekł, potrzebuję pana ostrzec i nakłonić, abyś się nie trzymał fałszywego systemu tajenia prawdy i trwania w występnym uporze. Jakkolwiek położenie wasze jest bardzo smutne i ukryć wam nie mogę, że ocalenie życia byłoby prawie cudem, jednakże są okoliczności, któreby na sąd, na rodzaj kary, a może nawet na jakieś ułaskawienie wpłynąć mogły. Przez uczucie więc ludzkości radbym was nakłonić, abyście szczerze odpowiadali na to, o co was pytać będę. Rząd doszedł już i wie bardzo wiele, jednakże chciałby zbadać najdrobniejsze szczegóły spisku, do którego pan należałeś. Skrucha i otwartość mogą być panu porachowane.
— Bardzo panu dziękuję za radę, odparł Naumów chłodno, ale nie czując w sobie skruchy ani żalu, nie będę tak podłym, żebym je udawał. Przekonaniem moim jest, że kto raz prawdę poślubił, ten ją zawsze wyznawać powinien. Nie zaprę się więc tego, co życiem opłacam, kłamać nie będę ani uniewinniać siebie. Co się tyczy drugich, gdybym zdradą miał nawet siebie ocalić, tej się pewnie nie dopuszczę..
Śmiałe te słowa zdumiały audytora, który zacisnąwszy wargi milczał, a gdy Naumów mówić przestał, odezwał się już nieco surowiej.
— Możecie polepszyć nieco położenie wasze szczerymi wyznaniami, ale pogorszyć możecie je bardzo zuchwałym stawianiem się sądowi. Spodziewam się, że mnie rozumiecie, my tu pieścić się z wami nie będziemy...
— Spodziewam się również, — odpowiedział Naumów — że mnie pan nie masz za takiego głupca, iżbym w moim położeniu czymkolwiek się łudził. Znam doskonale tajemnice cytadeli i wasze sposoby badania, gotów jestem na wszystko...
Po tym epizodzie badający jakby żałował, że udawał przez chwilę człowieka, rozpoczął sucho i zimno dalszą indagację.
— Należałeś pan do spisku oficerów przeciwko prawej władzy, komunikowaliście się panowie z Hercenem, schadzki odbywały się przy ulicy... bywał tam przejeżdżający kilkakrotnie przez Warszawę Zygmunt Sierakowski, bywali... X... Y... Z... Tu wymieniał nazwiska.
— A więcej kto? — zapytał.
— Nie wiele nas tam więcej bywało — rzekł Naumów obojętnie — ale ponieważ okoliczności i imiona są wam wiadome, po cóż mnie pytacie o nie? ażeby chyba zbeszcześcić mnie wyznaniem?
— Nie idzie mi o imiona — odpowiedział audytor — ale właśnie o wypróbowanie was.
— Nic nie powiem — sucho zawołał Naumów — próba daremna.
— Czy pan chcesz nas zmusić do użycia ostatecznych środków?
— Nie — odrzekł powoli więzień — ale dla uniknięcia ich ani kłamać, ani się poniżyć nie mogę...
— Wina pańska — rzekł przechodząc nagle w inną stronę badający — jest tym większą, że pan nie będąc Polakiem, nie mając nawet wymówki w jakichś mrzonkach narodowości, ośmieliłeś się zbrodniczą rękę podnieść przeciwko prawej władzy ustanowionej od samego Boga...
Naumów się uśmiechnął!
— Ojciec mój był Rosjaninem, matka moja była Polką — rzekł — gdyby mój ojciec w przystępie szału mordował ludzi i dopuszczał się zbrodni, musiałbym pójść przeciwko własnemu ojcu. Choćbym był Rosjaninem z ojca i matki miałbym prawo i obowiązek stanąć w szeregach obrońców swobody. Jako Rosjanin nie powstałem przeciwko mojemu narodowi, ale przeciw despotyzmowi, który nas i ich uciska.
Audytor zbladł jak chusta — słysząc te słowa.
— Dosyć tego — zawołał groźno — nie okazujecie nie tylko żalu, ale najniegodziwsze zuchwalstwo... pogarszacie swój los...
— Więc skończmy tę próżną ceremonię — odezwał się Naumów — każcie mnie prowadzić na plac i zróbcie ze mną, co się wam podoba, nie mordujcie duszy, ciało do was należy.
Po tych słowach nastąpiło krótkie milczenie, dwaj oficerowie patrzyli z ciekawością na więźnia, badający zamilkł i nagle rzucił potem pytanie.
— Mieliście udział w zamachu na W. Księcia? byliście na kolei żelaznej w czasie jego przyjazdu?
— Byłem — odparł Naumów — alem nie należał do niczego, jestem przeciwny zamachom na ludzi, bo one do niczego nie prowadzą.
— To kłamstwo.
— Mówiłem wam, że kłamać nie będę, nie mogę i nie chcę — byłem, alem do tego nie należał.
— Mieliście przecież rewolwer przy sobie i groziliście nim nawet...?
— Stawałem we własnej obronie.
— Byliście uciekłszy z szeregów między buntownikami w kwietniu na Podwalu?
— Tak jest, rzekł powoli Naumów z westchnieniem, i tam po raz pierwszy poczułem, dokąd mnie powoływały obowiązki. Patrzałem jak silny rząd strzelał do bezbronnego ludu, tam mi zabito brata, tam raniono mi siostrę... krew ta mnie nawróciła, nie chcąc być katem, musiałem być ofiarą.
Szlachetne te słowa dziwne jakieś wrażenie zrobiły na audytorze, spuścił oczy i zawołał gwałtownie.
— Jak śmiecie mówić takie rzeczy?
— Jeżeli ich słuchać nie chcecie, przestańcie mnie badać, odpowiedział Naumów. Obawa śmierci ani męczarni mnie nie spodli, poświęciłem życie, a odjąłbym całą wartość tej ofierze, gdybym w tej chwili ostatniej nie umiał być godnym prawdy, którą wyznaję, męczennikiem. Cóż znaczy to, com mógł dotąd zrobić, gdybym się teraz dał wam złamać, gdybym się przyznał do winy i czołgał błagając miłosierdzia.
Pojmuję, że wam wiele o to chodzić musi, abym się okazał słabym, żebym się zaparł własnego życia, żebyście później wyznania moje drukować mogli i pokazać mnie światu małodusznym, lękliwym, denuncjantem... pod szubienicą. Nie dosyć powiesić, trzeba wam wprzódy shańbić i zesromocić ofiarę. Możecie obluzgać pamięć moją, ale ja sam przynajmniej się nie splamię.
— Milczeć! krzyknął audytor gwałtownie tupiąc nogą.
Naumów spuścił głowę na piersi, zamilkł i zamyślił się.
— Hej rózeg! krzyknął rozsrożony urzędnik...
Rozkaz ten najmniejszego na Naumowie nie uczynił wrażenia, uśmiechnął się i stał nieporuszony.
— Prawdziwie, rzekł po chwili, straszycie mnie jak nieposłuszne dziecko...
— To nie strach, to nie pogróżka, rozwścieklając się coraz bardziej i bijąc pięścią o stół krzyczał Moskal, ja was każę siec aż wy mi inaczej śpiewać będziecie.
— Człowiecze, rzekł z politowaniem Naumów, wstyd mnie za was, więcej mi serce boleje nad twym katowstwem, niż nad tym co sam cierpieć będę. Jakżeście wy mogli dla carskiej służby, dla łask, orderów i pieniędzy wyrzec się wszelkiego ludzkiego uczucia.
— Rózeg! zakrzyczał powtórnie audytor, ja go tu nauczę! Na dany znak jeden z oficerów, wysunął się powoli z widoczną niechęcią, i przygotowani już żołnierze krokiem powolnym weszli z pękami brzozowymi do izdebki.
— I wy i życie wasze w moim ręku! bełkotał zagniewany służalec carski — możecie tu skonać pod razami.
Naumów milczał. — Tą stoicką odwagą jeszcze bardziej zburzony audytor, wybiegł z za stołu i z pięściami porwał się prawie do twarzy nieszczęśliwej ofiary. Ale gdy się zamierzał go uderzyć, Naumów podniósł rękę skutą w kajdany i odtrącił go tak silnie, że urzędnik pchnięty w piersi, odleciał, zataczając się na kilka kroków.
Łatwo sobie wyobrazić następstwa tego wypadku. Nie są to, niestety, sceny wymarzone przez powieściopisarza, jest to historia tak prawdziwa, tyle razy powtórzona w tym nieszczęśliwym roku naszego męczeństwa, że mogliśmy ją byli ominąć raczej, tak w rzeczywistości została zużytą. Ale trzymając się w granicach prawdy i faktów, nie dodając nic do tego obrazu, którego szkaradę raczej osłabiać musimy niż wzmacniać, aby go wiarogodniejszym uczynić, chwytamy wszystko po drodze, co posłużyć może do odwzorowania wiecznego wizerunku naszej niedoli.
Naumów chciał się zrazu bronić, ale znękanego i osłabłego łatwo obalono na ziemię. Zawiązano mu usta, aby krzyk boleści nie dał się słyszeć w miasteczku i żołnierze poczęli się nad nim pastwić z tym dzikim barbarzyństwem ludzi gminu, do którego miesza się jakieś uczucie zemsty nad wyższym, ucywilizowanym człowiekiem i plemienna nienawiść.
Z pod grubej chusty, jęk tylko i łkania dobywały się stłumione, lecz wkrótce i te ustały, ból zrodził to uczucie zaciętości, z jakim męczennicy nieraz na stosach śpiewali pieśń zwycięską.
Co kilka minut pytano go, czy chce wyznać wszystko, a że milczał uparcie, rozpoczynano siec na nowo.
Przymuszeni świadkowie tej ohydnej sceny, dwaj oficerowie towarzyszący audytorowi, bladzi byli i pomieszani, on zaś widokiem tej męczarni egzaltował się, gorączkował, burzył, rozwścieklał coraz bardziej. Nie uszło jego oka wrażenie przykre mniej obytych z tego rodzaju scenami oficerów, starał się więc trefnymi żarcikami ich rozweselić, ale uśmiech wywołany spodleniem na usta, był zimny i trupi.
Nie mogąc wreszcie dobyć nic z Naumowa, ani nawet krzyku i prośby o litość, obawiając się w końcu, aby ta próba sił jego nie przeszła, kazał poprzestać bijącym, zwinął papiery, ze złością skinął na swoich towarzyszów i żywo wyniósł się z więzienia.
Żołnierze na pół omdlałego złożyli na słomie i wyszli także.
W pięć minut później szeptano już po całym miasteczku o tym straszliwym katostwie, podawano sobie do ucha szczegóły okrutnej indagacji, między oficerami panowało milczące oburzenie, wszyscy odsuwali się prawie od audytora i nikt mówić z nim nie chciał.
On udawał wesołego i dowcipnego...
Ani żołnierze użyci do bicia, ani oficerowie, którzy byli świadkami męczarni, nie mogli się powstrzymać od opowiadań o heroicznym męstwie Naumowa, o okrucieństwie kata.
Blady, drżący, ale z ustami pełnymi żarcików przyszedł on do jenerała, ale z początku mało mógł mówić, tak go upokorzyło to na daremne porwanie się na człowieka niezłomnego charakteru.
Jenerał, spojrzawszy nań, już się domyślił, że śledztwo źle poszło, ale nie odgadł do jakich doprowadziło ostateczności.
— No? cożeście zrobili? spytał.
— No nic — odparł audytor chmurno — twarda skóra. Zdaje mi się, że darmoby się zwlekało z tym człowiekiem, jest to uparty, zacięty, zapamiętały zbrodniarz. Szubienicy dla niego zamało... Gadałem do niego z początku jak do honorowego... jak do obałamuconego... ale darmo psuć gębę z takim bydlęciem...
— Nie mówi nic? — zapytało prewoschoditielstwo.
— No nie — ruszając ramionami, rzekł audytor — i łaskotali go napróżno.
Jenerał słuchał zdumiony i zimny.
— Spodziewam się, że wie, co go czeka? — rzekł.
— Właśnie to może przyczyna — zawołał drugi — iż zdesperowany o sobie, nie mając nadziei zaciął się i stoi przy swoim.
— Trzebaż mu było zrobić nadzieję!
— No tak, próbowałem, ale nie głupi! nie wierzył, nie ma co z nim mówić!
— I nie myślicie już więcej próbować?
— To próżno — rzekł audytor. — Miałem ja już dużo różnych takich łajdaków w moich rękach... Ci co się mają później wygadać zawsze w początku plączą się, łżą, bałamucą, on odrazu zapowiedział, że nic nie wyjawi i choć go smarowali brzeziną, dotrzymał niegodziwiec... Kazałem go zbić na kwaśne jabłko — no! ani pisnął fanatyk...
Jenerał pokiwał głową, nie było co odpowiedzieć — milczący zaczęli chodzić po pokoju.
— Ot — każcie stawić szubienicę — rzekł w końcu audytor — i jutro go obwiesić...
— Ja myślałem — przerwał jenerał, że należałoby go rozstrzelać jak wojskowego.
— Rozstrzelać? to zanadto mało dla takiego zbrodniarza — krzyknął gniewny urzędnik — to jest honorowa śmierć, a taki podły zbrodniarz powinien kończyć jak rozbójnicy i złodzieje.
Nie będziemy już przywodzili dalszego ciągu rozmowy godnej tych, z których ust wychodziła, powiemy tylko, że w końcu jej jenerał przywołał oficera i posłał go z rozkazem, aby na głównym placu miasteczka tegoż wieczora wzniesiono rusztowanie, na którym nazajutrz rano miał być powieszonym Naumów.
Właśnie, gdy z tym wyprawiał oficera, weszła do pokoju, piękna jak wiosenny kwiatek, widocznie wystrojona strategicznie dla barona Natalia Aleksiejewna.
Ojciec, może nie chcąc przy niej smutnych robić rozporządzeń do jutrzejszej uroczystości, skinął na audytora i wyszedł z nim razem do kancelarii prewoschoditielstwa.
Natalia została sama chwilę. — Instynktem kobiecym czuła ona zbliżającego się Kniphusena, była tego dnia melancholicznie piękną. Ten rodzaj wdzięku najmniej do jej wesołej zwykle fizjognomii, rysów i charakteru przystawał, ale go czasem wdziewała dla odmiany, jak się niekiedy wkłada świeżą sukienkę. Patrzała oknem zadumana, gdy drzwi skrzypnęły i kroki dały się słyszeć, ktoś wszedł, nie potrzebowała ani go poznawać po chodzie, ani spojrzeć, by się przekonać, że to był baron — wiedziała wcześniej, że przyjdzie.
On miał twarz rozpłomienioną, oczy krwią zabiegłe, był wzruszony nadzwyczajnie, gdyż zwykle chłód i obojętność stanowiły wyraz powszedni oblicza, na którym malowało się zmęczenie.
Powoli Natalia zwróciła ku niemu oczy jakieś łzawe, smętne, bolejące... nic, nie mówiąc. Milczenie to szczebiotliwej istoty miało znaczenie wielkie, baron stał, patrzał i milczał także.
— Co wam jest? zapytała go po chwili z westchnieniem stłumionym.
— Co mi jest? co mi jest? uśmiechając się gorzko odparł Kniphusen — jest mi to, że się życiem brzydzę, że chciałbym świat paskudny z gruntu obalić, a potem sam umrzeć!
A! skądże ten napad mizantropii?
— Wściekłości! szału! — dodał baron, trąc włosy i targając wąsy.
— Z powodu? uśmiechając się smutno, ale zalotnie spytała dziewczyna.
— Z powodu, że życie jest szyderstwem szatańskim, że jest obrzydliwością, że chwasty w nim, co najmniej warte bujają, a co najdroższe kwiaty usychają zdeptane.
— A! jesteście w usposobieniu poetycznym, chcecie zaćmić Puszkina i Lermontowa?
— Nie! nie! popaliłbym poezje, bo nic z nich światu, wściekam się, szaleję...
— No? — ale dla czegóż — mnie byście przynajmniej wyznać nie mogli?
— Otóż nie wiem — rzekł baron, wy mnie może najmniej zrozumieć potraficie, wykołysało was szczęście, nie pojmiecie rozpaczy!
— Ale z czegóż się ta rozpacz rodzi?
— Rośnie pod stopami — zawołał Kniphusen — to sprawa codzienna, oddychamy nią. Taki człowiek jak on, jak Naumów ginie marnie, a taka istota jak ja, wyżyta, zbrukana, słaba, licha, ma żyć i być szczęśliwą! Gdzież Pan Bóg?
— Mówicie o Naumowie?
— Wiecie — przerwał żywo baron — wiecie? zbito Naumowa, zesieczono rózgami.
— A jutro go powieszą, dodała zimno Natalia — więc cóż to was ma obchodzić? albo go tak bardzo żałować mamy, tego niegodnego zdrajcy!
— Natalio Aleksiejewno! jestto najszlachetniejszy z ludzi — zawołał baron gorąco — powtarzam wam, to bohater! I gdy on tam jęczy w boleściach i pohańbieniu, my z sobą gramy oczyma starą komedię miłości.
— Komedię? — podchwyciła Natalia wstrząsając się.
— O! źle mówię, dramat, tragedię, sielankę, poprawił się baron, śmiejąc szydersko.
I zbliżył się do niej powoli, biorąc ją za białą prześliczną rączkę — dziewczę zapłonęło całe.
— Posłuchajcie mnie — rzekł stanowczo, musimy z sobą pomówić na serio.
Natalia zwróciła nań oczy niebieskie we wzroku jej jaśniała źle tajona radość, a źle odgrywany wstyd niby ją chciał osłonić.
— Bądźmy z sobą szczerzy — rzekł baron, ja się was obawiam strasznie Natalio Aleksiejewno, ale jestem zepsuty, słaby, namiętny, podły i kocham was, choć wiem, że z wami szczęśliwym nie będę.
Sądzicie może, iż dla mnie tajemnicą jest przyczyna zmiany w obejściu się ojca i waszym ze mną? Mylicie się, ja wiem, że znowu jestem bogaty, że na mnie zwalił się tam jakiś spadek po babce, otóż teraz byście mnie przyjęli za męża? Nie dla tego, że wam serce bije do starej ruiny, ale żem wielkim panem i dać wam mogę to czego pragniecie, świetny los i nienajgorsze imię... Jeja Sijatielstwo baronesa Natalia Aleksiejewna Knip von Kniphusen! — to brzmi wcale ładnie! Wszystko to bardzo proste i zwyczajne, tak się pospolicie na świecie dziać zwykło... No! chcecie mnie Natalio Aleksiejewno? — ja was proszę o rękę, ale podaję warunki.
— Warunki? cóż to jest? — wybuchnęła obrażona tonem i mową Natalia.
— O! znacie mnie! po cóż się gniewać? — rzekł baron. Zawczasu próbujmy być mężem i żoną, tak jest, ja podaję warunki... Cóż chcecie? ofiaruję wam wprawdzie niemłodego i nieładnego męża, ale człowieka godnego co wam nie zamąci wody, majątek, imię, swobodę zupełną i siebie samego na powolne zamęczenie małżeńską szczęśliwością; musicie też oprócz godziny marzenia przynieść coś ze swojej strony dla mnie.
— Kochać was! — stłumionym głosem odezwała się Natalia, płonąc, gniewając się, ale podając mu rękę, bo gniew jej rozwiało uczucie szczęścia i tryumfu, a człowiek ten wyższością swoją, sarkazmem, nielitościwym szyderstwem przygniatał ją, zwyciężał.
— Kochać? — spytał baron, śmiejąc się, ale to potrwa tylko tyle Natalio Aleksiejewno, ile trwa miłość roślin... życie kwiatków; poznasz mnie lepiej, rozczarujesz się, wzgardzisz, przyjdzie proza małżeńskiego pożycia i nudy, przyjdzie na miejsce miłości daleko zabawniejsza zalotność. Nie, zróbmy jeszcze we dwoje coś lepszego nad powszednie miłostki... Znaliście Naumowa, on was kochał... nie możecie go wybawić, osłodźcie mu ostatnią życia godzinę... Ojciec wszystko zrobi dla was, na prośby wasze.
— A! dla tego zdrajcy.
— Natalio — przerwał baron — ze czcią mówcie o tym człowieku — to męczennik. Gdybym był o kilka lat młodszy, jego heroizm możeby mnie nawrócił.
— Ale cóż chcecie dla niego uczynić?
— Jutro o świcie go powieszą — rzekł Kniphusen, na to nie ma ratunku, skończy się dlań upajający sen życia... ale mogłabyś dać mu trochę szczęścia na pożegnanie ze światem. On ma narzeczoną... która błaga, modli się, płacze, aby trupa mogła zaślubić pod szubienicą.
— Narzeczoną! — podchwyciła z jakimś uczuciem zazdrości Natalia... i on ją kochał?
— Lepiej niż kochał... bo był kochanym! Natalio Aleksiejewno... rzekł baron wzdychając — niech jenerał pozwoli, aby im dano ślub dziś wieczór... On leży zbity na śmierć, bezwładny, konający, niech mu łzy tej kobiety zgoją rany serca... niech posłyszy jej głos.
— A nie będzież mu więcej jeszcze żal świata? zapytała Natalia zimno i szydersko.
Kniphusen cofnął się od niej jakby odtrącony tym wyrazem, więcej jeszcze głosem, którym był wymówiony.
— Natalio Aleksiejewno, rzekł — proszę was o rękę waszą, ale ślub wasz musi poprzedzić małżeństwo Naumowa.
— Cóż za myśl dziwna!
— Dziwna! śmieszna, okrutna, ale ona tego pragnie biedna kobieta, a gdybyście ją zobaczyli, możeby się nawet wasze poruszyło serce.
— Macie je za tak kamienne...?
— Stwardniało od pieszczot losu! odparł baron.
— Baronie, okrutnym, nie litościwym jesteś dla mnie, a zbyt miłosiernym dla innych!
— Jestem szczerym tylko, rzekł Kniphusen to cała moja zasługa na świecie, że czasem prawdę przebąknę, że złe czuję i brzydzę się nim, choć oprzeć mu się nie mogę. Natalio Aleksiejewo, będziecie mieć podłego męża, ale za to dogodnego jak stare rękawiczki...
Podał jej rękę błagająco.
— Natalio Aleksiejewno, dodał idźcie do ojca wyróbcie u niego to, aby im ślub dano, nikt o tem wiedzieć nie będzie, a jutro tajemnicę grób przysypie...
— To dziwactwo doprawdy, niepojęte! zawołała jenerałówna.
— Nazwijcie, jak się wam podoba szybko dodał Kniphusen, byleście mnie zaspokoili. Wy jednak możecie to wyrobić u ojca — powiedźcie mu zresztą, szepnął ciszej, że jeśli Naumów się żeni — ja się żenię, jeśli on nie, ja nie... podałem się na Kaukaz.
Natalia widocznie oburzyła się tym targiem, wzdrygnęła, trochę duma obrażona krwią na jej twarz bryzgnęła, ale — niestety, ona jeśli nie kochała Kniphusena, gwałtownie przynajmniej jego chłodem i egoizmem czuła się ku niemu pociągniona, miała dlań sympatję jak zgnilizna do zgnilizny. Człowiek ten obojętny na wszystko był dla niej ideałem, był niezwyciężonym do zwyciężenia. A dodatkowo miał jej dać tytuł, imię — ogromny majątek i zupełną swobodę!!! Zniosła upokorzenie, połknęła chłód, uśmiechnęła się i wyszła milcząca.
Baron stanął u okna, spuścił głowę i o cudo! suche od dawna oczy, wypalone powieki, zwilżyły się, spadły z nich dwie łzy, by zniknąć na gorących policzkach. Kniphusen ocierając ich ślady uśmiechnął się do siebie.
— Wspomnienie młodości! starzy goście dawno niewidziani szepnął w duchu, zabłądziliście do pustej chaty, niema was czym przyjąć! niema!