[499]
Muallaka (w streszczeniu).
Pozwólcie, niech tu dla niej łza z oczu mych płynie,
Między Chaumal i Dakhol na piasków lawinie,
Między Tudich i Makrat, gdzie nie starły jeszcze
Śladów mieszkań piaskowe uraganów deszcze!...
Tu podtrzymując cugle, towarzysze moi
Mówili: „O! bądź mężem, co trosk się nie boi“.
Jedyną mą pociechą dziś łza, co wytryska....
Lecz pocóż skrapiać łzami przeszłości zwaliska!...
Zapanowawszy nad żalem, poeta oddaje się rozpamiętywaniu doznanych sukcesów w miłości.
[500]
Wielem dni przeżył z tobą w rozkosze bogaty,
Lecz tego w Darat-Dżuldul nie zapomnę z laty,
Gdym na ucztę dla zwierząt własne zabił zwierzę;
Ona moje tłomoki na wielbłąda bierze,
Do lektyki Oneizy wciskam się zuchwale....
Na pagórku piaszczystym, broniąc się daremnie
Przysięgłaś, że nazawsze ulecisz odemnie!...
Dlaczegoż, o Fatymo, siać kłótni zarzewie?
Jeśli chcesz mię opuścić, nie opuszczaj w gniewie!
Dąsasz się na tę miłość, co pierś mi zatruła?
A jabym wszystko oddał dla ciebie, nieczuła!
Płaczesz, aby zgryzotą zaprawione strzały
Jeszcze silniej rozdarte serce poszarpały!...
...................
Wszystkie dziewcząt namioty, których oddech męża
Nie skalał — serce moje piorunem zwycięża.
Przez tłumy i przez śmiercią grożące mi straże
Do mej lubej zwycięsko kroczyć się odważę,
Gdy na niebie się jasna plejada promieni,
Jako wstęga ze złota i drogich kamieni!...
Żaden bezkształt jej szyi toczonej nie plami,
Gdy ją wznosi, jak sarna, strojną klejnotami.
Kibić jej kruczych splotów pętają okowy,
Jako palmy łodygę warkocz daktylowy.
W nocnym stroju o późnej spoczywa godzinie,
Woń moschu ponad rankiem z jej namiotu płynie.
Blask jej oczu tak nocne ciemności przenika,
Jako Bogu płonąca lampa pustelnika.
Innym łatwo miłosnej uniknąć ślepoty,
Ja wiecznie w sercu krwawe noszę uczuć groty.
W dalszym ciągu mówi o zaletach swego konia:
Na koniu, wyprężonym jak łuku cięciwa,
Wyjeżdżam, kiedy jeszcze ptak w gnieździe spoczywa;
Rumak mój czy w ataku, czy w wirze obrony,
Jako głaz z wyżyn skalnych potokiem strącony!..
Gwałtem się z jego grzbietu zsuwają dywany,
Jak noga, kiedy schodzi z granitowej ściany;
Wysmukły, a tak parska, tak wścieklizną dyszy,
Jak gdybyś drganie waru słyszał śród zaciszy!...
Lekkiego młodzieniaszka z grzbietu swego strąca,
Mężowi odzież zrywa ta bestya gorąca!
Ma on strusia kończyny, a boki jelenia,
Biegnąc — w wilka, w galopie na lisa się zmienia!
Nagle ku nam pierzchliwe stado kóz wybieży,
Niby dziewki Dejara[1] w ofiarnej odzieży...
[501]
Mienią się... usuwają... jako sznur korali
Na chłopcu, który przodków bogactwem się chwali...
Wiatrolotny mój rumak naprzód się wyrywa,
Dzieląc zwierząt gromadę na drobne ogniwa;
Wnet parę, przodującą gromadzie kóz wielkiéj,
Dosięgnął, nie wylawszy potu ni kropelki!
Śpieszą mięso na ucztę przyrządzać kucharze
Na kamieniu śród ognia lub w kipiącym warze...
Gdy pod wieczór do domu wracaliśmy społem,
Konia mego zdumieniem ścigano wesołem.
Krew łani na łbie jego wskazują mężowie,
Niby henny[2] kropelkę na srebrzystej głowie...
On jednak przez noc całą, jako granit ściany,
Przed mojemi oczyma stoi okiełznany.
Nieco dalej przypomina sobie poeta obraz nawałnicy, której był świadkiem:
Błysk ten czyś widział, druhu? ów gzygzak czerwony,
Jak ruch dłoni, wyskoczył z chmur gęstej korony!
Lub jak w celi klasztornej lampa, co już kona,
Rozsypie blask, olejem świeżym podsycona!
Między Odaib i Darycz, śród mężów ogniska
Zasiadłem, by ulewie przypatrzyć się zblizka.
Jeden prąd nawałnicy wprost na Katem pędzi,
Drugi lewej Jadhbulu zagraża krawędzi.
Toczy się na Kuteifę słup piany i błota,
Z Kamakhol dęby stare na przechodniów miota!...
Dalej żywioł Kananu obejmuje stronę
I z urwiska gór spędza gemzy przelęknione.
W Teima nie ocalał żaden pień palmowy,
Żaden dom, nie mający skał wiecznych budowy.
Rankiem tak świegotało ptastwo na dolinie,
Jakby śpiewne gardziołka wykąpało w winie;
Tu i owdzie zwierzątka zatopione leżą,
Jak cebule, z pod ziemi wydarte grabieżą.
(J. A. Święcicki).