Nędznicy/Część czwarta/Księga ósma/II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Victor Hugo
Tytuł Nędznicy
Wydawca Księgarnia S. Bukowieckiego
Data wyd. 1900
Druk W. Dunin
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Misérables
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.
Szał zupełnego szczęścia.

Tak żyli nie wiedząc o niczem, upojeni szczęściem. Nie spostrzegli, że właśnie w tym miesiącu cholera dziesiątkowała Paryż. Zwierzyli się sobie z czem tylko mogli, ale te zwierzenia nie zaszły dalej za wymianę swych imion. Marjusz powiedział Cozecie, że jest sierotą, że nazywa się Marjusz Pontmercy, że jest adwokatem, że utrzymuje się z pisania dla księgarzy, że jego ojciec był pułkownikiem, że to był bohater, że on, Marjusz poróżnił się ze swoim dziadem bogaczem. Napomknął jej trochę, że jest baronem, ale to nie sprawiło żadnego wrażenia na Cozecie. Marjusz baron? nie zrozumiała tego. Nie wiedziała, co znaczy ten wyraz. Marjusz był Marjuszem. Ze swej strony zwierzyła mu się, że wychowywała się w klasztorze Picpusa Małego, że i jej matka umarła, że jej ojciec nazywa, się p. Fauchelevent, że jest bardzo dobry, że dużo daje ubogim, ale sam jest biedny i wyzuwa się ze wszystkiego, a jej we wszystkiem dogadza.
Rzecz dziwna, Marjusz był tak upojony od czasu, jak widział Cozettę, że przeszłość nawet niedawna, zamgliła się w jego oczach i stała się tak odległą, iż zupełnie zadowolił się opowiadaniem Cozetty. Ani mu przyszło do głowy wspomnieć jej o przygodzie nocnej w ruderze u Thenardier’ów, o spaleniu ręki, o dziwnej postawie i osobliwszej ucieczce jej ojca. Marjusz na chwilę zapomniał o tem wszystkiem, nie wiedział nawet wieczorem, co czynił z rana, ani gdzie jadł śniadanie, ani z kim rozmawiał: dzwoniło mu nieustannie w uszach i był głuchym na wszystko; żył tylko wtedy, gdy widział Cozettę. Wówczas będąc w niebie, nic dziwnego, że zapominał o ziemi. Oboje w upojeniu uginali się pod nieokreślonym ciężarem rozkoszy duchowych. Tak żyją lunatycy, których zowią zakochanemi.
Niestety! któż tego nie doświadczał? dlaczego wybije godzina, w której opuścić trzeba błękity, dlaczego życie potem trwa jeszcze?
Kochanie zastępuje prawie myślenie. Miłość jest gorącem zapomnieniem o wszystkiem. Pytajcie namiętności o loikę. Jak w mechanice niebieskiej nie ma doskonałej figury jeometrycznej, tak i w sercu ludzkiem nie ma ścisłej loiczności. Dla Cozetty i Marjuszą prócz nich nic nie istniało. Wszechświat dokoła nich zapadł się w jakąś przepaść. Żyli złotą chwilą. Nic nie było przed niemi i nic za niemi. Marjuszowi zaledwie przyszło na myśl, że Cozetta ma ojca. Olśnienie miłości zatarło wszystko w jego mózgu. O czem mówili ci kochankowie? Jak widzieliście, o kwiatach, o jaskółkach, o zachodzie słońca, o wschodzie księżyca, o wszystkich ważnych rzeczach. Powiedzieli sobie wszystko i nic. Wszystko zakochanych jest niczem. Ale ojciec, rzeczywistość, owa jama, bandyci, owa przygoda, co to obchodziło Marjusza? alboż był pewnym, że przykry ten sen istniał kiedy? Kochali się, ubóstwiali, a zresztą nie myśleli o niczem. Wszystko inne nie istniało. Prawdopodobnie to znikanie piekła za nami jest oznaką, że zbliżamy się do raju. Alboż widzieliśmy szatanów? czyż są jacy? czyśmy drżeli? czy cierpieli? nic już nie wiemy. Różany obłok pokrył to wszystko.
Tak więc dwie istoty żyły w górnej krainie z całem nieprawdopodobieństwem, którego pełna jest natura; ani u nadyru, ani u zenitu, więcej niż ludzie, mniej niż anieli, ponad kałem ziemskim, poniżej rajskich przestworzy — w obłoku; zaledwie z ciała i kości, dusze od stóp do głów zachwytu pełne; zbyt szczytni, by chodzić po ziemi, zbyt obarczeni człowieczeństwem, by zniknąć w błękitach, zawieszeni jak atomy, czekające opadnienia; pozornie za obrębem losów, nie znający tej grząskiej kolei — wczora, jutra, dzisiaj i zdziwieni, zachwyceni, rozpływający się z rozkoszy, chwilami tak lekcy, że mogliby uciec w nieskończoność, zdolni prawie do wiekuistego lotu.
W tem kołysaniu spali na jawie. O świetny letarg u rzeczywistości, przygniecionej ideałem! Czasami, jakkolwiek piękną była Cozetta, Marjusz zamykał oczy, by nie patrzeć na nią. Zamknąwszy oczy, najlepiej patrzy się na duszę.
Marjusz i Cozetta nie pytali się dokąd ich to zaprowadzi. Patrzyli na siebie, jakby doszli do celu. Dziwne jest urojenie ludzi, że miłość gdziekolwiek prowadzi.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.