Nędznicy/Część czwarta/Księga jedenasta/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nędznicy |
Wydawca | Księgarnia S. Bukowieckiego |
Data wyd. | 1900 |
Druk | W. Dunin |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Misérables |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Co chwila tłum się powiększał. Przy ulicy Billettes jakiś mężczyzna wysokiego wzrostu, szpakowaty, którego Courfeyrac, Enjolras i Combeferre nie znali, ale zauważyli śmiałą i surową minę, przyłączył się do nich.
Gavroche zajęty śpiewaniem, gwizdaniem i nuceniem, idąc na przedzie i bijąc w okiennice swym pistoletem bez kurka, nie zwracał uwagi na tego człowieka.
Zdarzyło się, że na ulicy Szklanej przechodzili około mieszkania Courfeyrac’a.
— To mi właśnie na rękę — rzekł Courfeyrac — zapomniałem sakiewki i zgubiłem kapelusz. Odłączył się od gromady i w kilku susach dostał się go swego mieszkania. Wziął stary kapelusz i sakiewkę. Wziął także duży kufer ukryty pod brudną bielizną. Zeskakując na dół spotkał odźwiernę.
— Panie de Courfeyrac!
— Stróżko, jak się nazywacie — odparł zapytany.
Odźwierna otworzyła usta zdumiona.
— Przecież pan wie, jestem odźwierna i nazywam się matka Vauvain.
— Słuchajcie, jeśli mię będziecie tytułować panem de Courfeyrac, ja nazywać was będę matką de Vauvain. A teraz mówcie, o co chodzi?
— Ktoś czeka na pana.
— Kto taki?
— Nie wiem.
— Gdzie?
— W mojej izbie.
— Niech go licho weźmie! — rzekł Courfeyrac.
— Ależ czeka na pana więcej jak godzinę! — nalegała odźwierna.
W tem jakiś młody robotnik, chudy, blady, niski, piegowaty, odziany dziurawą bluzą, w łatanych spodniach aksamitnych, wyglądający raczej na przebraną dziewczynę niżeli na mężczyznę, wyszedł z izby i rzekł do Courfeyrac’a głosem, który nie miał nic niewieściego:
— Proszę pana, gdzie jest pan Marjusz?
— Nie ma go w domu.
— Czy wróci dziś wieczór?
— Nie wiem.
I Courfeyrac dodał: — Co do mnie z pewnością nie wrócę.
Młody robotnik bystro nań spojrzał i zapytał:
— Dlaczego?
— A tak.
— Gdzież więc pan idzie?
— A co cię to obchodzi?
— Pozwoli pan zanieść kufer?
— Idę na miasto.
— Pozwolisz pan iść za nim?
— Jak ci się podoba — odpowiedział Courfeyrac. Ulica jest otwarta, a bruk dla wszystkich.
I pobiegł doganiając swych przyjaciół. Złączywszy się z niemi oddał kufer jednemu z towarzyszy. W kwadrans potem spostrzegł, że młody robotnik w istocie szedł za nim.
Tłum nie zawsze idzie tam gdzie zechce. Wytłumaczyliśmy już, że tchnienie wiatru go unosi. Przeszli Saint-Merry, nie wiedząc jakim sposobem dostali się na ulicę Św. Dyonizego.