Nędznicy/Część czwarta/Księga trzecia/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nędznicy |
Wydawca | Księgarnia S. Bukowieckiego |
Data wyd. | 1900 |
Druk | W. Dunin |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Misérables |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Zresztą, właściwie mówiąc, mieszkał przy ulicy Plumet i urządził życie w ten sposób:
Cozetta ze służącą zajmowała pawilon; miała obszerną sypialnię z malowanemi ścianami, buduar z wyzłoconemi listwami i salon prezydenta z kobiercami i obszernemi krzesłami; miała nadto ogród. Jan Valjean kazał postawić w pokoju Cozetty łóżko z oponą trójkolorowego adamaszku i usłać podłogę pięknym choć starym dywanem, który kupił na ulicy Figuier Saint Paul u matki Gaucher; chcąc zaś wypogodzić nieco tę surowość świetnej starzyzny, postawił tu i owdzie wesołe i zgrabne mebelki panieńskie, półeczki, bibliotekę ze złoconemi książkami, tekę z papierem, album do pisania, stolik do roboty nasadzany perłową macicą, szkatułkę emaljowaną i gotowalnię z porcelany japońskiej. Długie firanki adamaszkowe o czerwonem tle w trójkolorowe pasy, podobne jak u łóżka, wisiały u okien pierwszego piętra. W pokojach na dole firanki haftowane. Przez całą zimę dom Cozetty ogrzewany był na dole i na górze.
Jan Valjean mieszkał w klitce, podobnej do komórki stróża, w głębi podwórza, gdzie było łóżko na pasach z materacem, stół z drzewa białego, dwa krzesła plecione, fajansowy garczek z wodą, kilka starych książek na półce i drogi kuferek w kącie; nigdy nie palił ognia.
Obiad jadał z Cozettą, a dla niego zawsze był czarny chleb na stole. Powiedział starej Toussaint, przyjmując ją do służby:
— Panna jest panią domu.
— A pa-an, proszę je-jego mości — zapytała zdumiona Toussaint.
— Ja jestem czemś więcej, niż panem domu — jestem ojcem.
Cozetta nawykła do gospodarności w klasztorze, urządziła skromnie wydatki. Codziennie Jan Valjean brał pod rękę Cozettę i prowadził ją na przechadzkę. Prowadził ją do Luksemburgu, w aleje najmniej uczęszczane, a co niedzielę na mszę do kościoła Św. Jakoba do Haut-Pas, bo był bardzo oddalony.
Dzielnica, do której należał kościół, była bardzo biedna, dawał więc szczodre jałmużny biedakom, będącym w kościele, i za to Thenardier adresował do niego list: Do pana Dobroczyńcy kościoła Św. Jakóba du Haup Pas. Chętnie prowadził Cozettę do ubogich i chorych. Żaden obcy nie wchodził do domu przy ulicy Plumet. Toussaint robiła na mieście sprawunki, a Jan Valjean sam chodził po wodę do studni, będącej dość blisko na bulwarze. Drwa i wino chowano do pewnego rodzaju piwnicy, wyłożonej kamykami i muszlami tuż przy drzwiach ulicy Babilońskiej; dawniej służyła ona za grotę panu prezydentowi, bo w czasach Szalów i Czubków nie mogło być miłości bez groty.
Przy mniejszej bramie od ulicy Babilońskiej była skrzynka w rodzaju skarbonki, przeznaczona do listów i dzienników, że jednak trzej mieszkańcy pawilonu od ulicy Plumet nie odbierali ani dzienników ani listów, skrzynka niegdyś przyjmująca miłosne liściki i poufne zwierzenia umizgalskiego palestranta, teraz służyła tylko do awizacji poborcy podatków i wezwań na wartę od dowódzcy gwardji narodowej. Bo pan Fauchevelent, kapitalista, należał do gwardji narodowej, nie mogąc wymknąć się z gęstych sieci spisu ludności w roku 1831. Władze municypalne owych czasów zasięgnęły wiadomości aż w niedostępnym i świętym klasztorze Picpusa Małego; z którego Jan Valjean wyszedł w oczach władzy wielce szanownym, a następnie godnym chodzić na wartę.
Trzy lub cztery razy do roku Jan Valjean ubierał się w mundur i odbywał wartę, zresztą bardzo chętnie; było to dla niego doskonałe przebranie, dzięki któremu miał styczność z ludźmi, nie będąc od nich poznanym.
Jan Valjean doszedł lat sześćdziesięciu, wieku prawnie wyłączającego od służby, ale wyglądał ledwie na pięćdziesiąt, a przytem nie chciał unikać rozkazów feldfebla i wchodzić w zatargi z hrabią Lobau; nie miał papierów legitymacyjnych, ukrywał nazwisko i tożsamość osoby, ukrywał swój wiek, ukrywał wszystko, i jakeśmy mówili, z dobrej woli był gwardzistą narodowym. Być podobnym do pierwszego lepszego, co płaci podatki — oto cała jego ambicja. Ideałem tego człowieka było: okazywać się mieszczaninem, a być aniołem.
Zanotujmy wszakże jeden szczegół: gdy Jan Valjean wychodził z Cozettą, zwykle ubierał się jak dymisjonowany oficer. Gdy wychodził sam, pospolicie wieczorem, zawsze miał na sobie bluzę i spodnie robotnika, a na głowie czapkę nasuniętą na oczy. Byłaż to ostrożność czy pokora? Zapewne jedno i drugie. Cozetta nawykła do tej zagadkowości losu, zaledwie zwracała uwagę na osobliwsze przebrania ojca. Stara Toussaint czciła Jana Valjean i chwaliła wszystko, co czynił. Rzeźnik, u którego brała mięso, widział Jana Valjean i rzekł do niej: — To jakiś dziwak. Odpowiedziała: — To święty.
Jan Valjean, Cozetta i Toussaint wchodzili i wychodzili zawsze tylko drzwiami od ulicy Babilońskiej. Kto ich nie spostrzegł przez kraty ogrodu, aniby się domyślił, że mieszkają przy ulicy Plumet. Krata zawsze była zamknięta. Jan Valjean nie kazał uprawiać ogrodu, by nie zwracać na niego uwagi.
Może się i mylił.