Nędznicy/Część piąta/Księga pierwsza/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nędznicy |
Wydawca | Księgarnia S. Bukowieckiego |
Data wyd. | 1900 |
Druk | W. Dunin |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Misérables |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Powstańcy pod okiem Enjolrasa, bo Marjusz na nic już nie patrzył, korzystając z nocy, nietylko naprawili, ale powiększyli barykadę. Podwyższyli ją o dwie stopy. Pręty żelazne utkwione między kamieniami miały postać pik sterczących. Wszelkiego rodzaju rupiecie i gruzy zawalały zewnętrzną część barykady. Wyrestaurowano wreszcie redutę, obmurowawszy wewnątrz a nastrzępiwszy zewnątrz.
Naprawiono także schody kamienne, po których wchodziło się na mur cytadeli.
Uporządkowano barykadę, wyprzątnięto izbę dolną, kuchnię zamieniono na ambulans, opatrzono chorych, zebrano proch rozsypany na ziemi i na stołach, ulano kule, zrobiono ładunki, naskubano szarpi, rozdano broń pozostałą, oczyszczono wnętrze reduty, uprzątnięto śmieci i wyniesiono trupów.
Umarłych złożono na stos na uliczce Mondetour, której jeszcze byli panami. Przez długi czas bruk był czerwony w tem miejscu. Pomiędzy poległemi było czterech gwardzistów narodowych z przedmieścia. Enjolras kazał złożyć osobno ich mundury.
Enjolras radził przespać się dwie godziny. Rada Enjolrasa była rozkazem. A jednak dwóch tylko czy trzech z niej korzystało.
Trzy kobiety, korzystając z nocnego przestanku, zniknęły na dobre; powstańcy uczuli się swobodniejsi.
Znalazły sposób schronić się do sąsiedniego domu.
Wielu rannych mogło i chciało walczyć. W kuchni, którą zmieniono na ambulans, leżało na łożu z materaców i słomy pięciu ciężko ranionych, między któremi dwóch gwardzistów municypalnych. Gwardzistów tych najprzód obandażowano.
W izbie dolnej pozostał tylko Mabeuf pod czarnym całunem i Javert przywiązany do słupa.
— Jest to sala zmarłych — rzekł Enjolras.
W głębi tej sali słabo oświetlonej łojówką, stół z nieboszczykiem, prostopadły do słupa, tworzył rodzaj krzyża ze stojącego Javerta i leżącego Mabeufa.
Dyszel omnibusu był wprawdzie od kul złamany, ale można jeszcze było przyczepić doń chorągiew.
Enjolras, który miał ten przymiot wodza, że zawsze robił to co mówił, przywiązał do złamanego dyszla podziurawiony surdut starca.
Niepodobieństwem było pożywić się czemkolwiek. Ani kawałka chleba lub mięsa. Pięćdziesięciu ludzi barykady prędko wyczerpali w przeciągu szesnastu godzin liche zapasy szynkowni. Należało zgodzić się na głód.
Ponieważ nie mogli jeść, Enjolras nie pozwolił pić. Zabronił wina, a wódkę rozdzielał potrosze.
Znaleziono w piwnicy piętnaście butelek pełnych, szczelnie zatkanych. Enjolras i Combeferre przypatrywali się im, i Combeferre wyszedłszy do izby rzekł:
— To stare zapasy ojca Hucheloup, który z początku był kupcem korzennym. Musi to być prawdziwe wino — dodał Bossuet. Szczęście że Grantaire śpi, inaczej nie łatwobyśmy ocalili te butelki. Mimo szemrania Enjolras nie pozwolił wypróżnić tych butelek i żeby ich nikt nie dotknął, kazał je postawić pod stołem, na którym leżał ojciec Mabeuf.
O drugiej zrana przeliczono się. Było ich jeszcze trzydziestu siedmiu.
Zaczynało świtać. Zagaszono pochodnię stojącą w otworze urządzonym z bruku. Wnętrze barykady, rodzaj podwórka wychodzącego na ulicę, pogrążone w ciemnościach, wyglądało o zmroku jak pokład rozebranego okrętu. Kręcący się tu i owdzie wojownicy, poruszali się niby czarne postacie. Nad tem strasznem gniazdem cieniu, rysowały się sino piętra milczących domów; w górze bielały kominy. Barwa nieba miała ten piękny odcień niby biały, niby niebieski. Ptaki przelatywały szczebiocząc wesoło. Wysoki dom w głębi barykady, obrócony ku wschodowi miał na dachu odblask różowy. W okienku trzeciego piętra wietrzyk poranny poruszał siwe włosy zabitego człowieka.
— Zachwycony jestem, że zgaszono pochodnię — rzekł Courfeyrac do Feuillyego. Nudziła mię ta chwiejąca się na wietrze pochodnia. Miała minę wystraszonej. Światło pochodni podobne jest do trwożliwej mądrości: źle oświeca, bo drży ze strachu.
Brzask poranny budzi umysły jak ptaki; wszyscy zaczęli rozmawiać.
Joly, widząc kota przechadzającego się po rynnie na dachu, taką wydobył filozofję:
— Czem jest kot? — zawołał. Jest poprawką natury. Kot to spis błędów drukarskich myszy. Mysz wraz z kotem to korekta stworzenia przejrzana i dobra do odbijania.
Combeferre otoczony studentami i robotnikami, mówił o nieboszczykach, o Janie Prouvaire, o Bahorelu, o Mabeufie i o surowym smutku Enjolrasa.