Nędznicy/Część piąta/Księga pierwsza/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nędznicy |
Wydawca | Księgarnia S. Bukowieckiego |
Data wyd. | 1900 |
Druk | W. Dunin |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Misérables |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
— Podziwiam Enjolrasa — mówił Bossuet. Jego nieczuła śmiałość wprawia mię w zdumienie. Żyje samotny, to zapewne czyni go nieco smutnym; Enjolras skarży się na swoją wielkość, która go skazuje na wdowieństwo. My pospolici śmiertelnicy mamy wszyscy po jednej lub dwie kochanek, za któremi szalejem i jesteśmy waleczni. Kto jest zakochany jak tygrys, musi się bić przynajmniej jak lew. Tym sposobem mścimy się za figle jakie nam płatają panny gryzetki. Orlando rzuca się na śmierć, by rozdąsać Angelikę; wszelki nasz heroizm ma swe źródło w kobiecie. Mężczyzna bez kobiety jest jak pistolet bez kurka. Kobieta wystrzela mężczyznę. Otóż Enjolras nie ma kobiety. Nie jest zakochany, a jednak umie być nieustraszonym. Rzecz niesłychana, że można być zimnym jak lód, a zuchwałym jak ogień.
Enjolras zdawał się nie słuchać.
Bossuet śmiał się jeszcze, gdy Courfeyrac zawołał:
— Nowy gość!
I głosem herolda dodał:
— Nazywam się ośmiofuntówka.
W istocie nowa osoba weszła na scenę. Była to druga armata.
Zbliżało się rozwiązanie.
Po kilku chwilach obydwie armaty, prędko nabite, zionęły razem pociski na redutę; ogień plutonowy piechoty i gwardji przedmieścia dopomagał artylerji.
W pewnej odległości słychać było inne strzały. Kiedy dwie armaty srożyły się na redutę ulicy Konopnej, współcześnie dwie inne, wystawione jedna na ulicę Sw. Dyonizego, druga na ulicę Aubry le Boucher, piorunowały barykadę Saint-Merry. Posępne echo rozlegało się z tych czterech armat.
Z dwóch dział, które paliły do barykady ulicy Konopnej, jedno ciskało kartacze drugie kule.
Armata, rzucająca kule, podniesioną była nieco wyżej i tak wyrychtowana, by kula, uderzając w szczyt barykady, kruszyła ją i rzucała bruk na powstańców.
Ten rodzaj strzelania miał na celu spędzić walczących ze szczytu reduty i zmusić do usunięcia się wewnątrz reduty; zapowiadało to bliski szturm.
Skoroby oblegani raz spędzeni zostali ze szczytu barykady kulą, a z okien kartaczami, kolumna wojska mogłaby bez przeszkody, prawie niewidziana przypuścić szturm, wskoczyć na redutę, jak zeszłego wieczora, a być może zdobyć ją niespodzianie.
— Trzeba koniecznie zmniejszyć niedogodność tych dział — rzekł Enjolras i zawołał: — Strzelać do artylerzystów!
Wszyscy byli gotowi. Barykada milcząca oddawna, dała szalonego ognia, siedm lub ośm ogólnych wystrzałów nastąpiło po sobie z wściekłą radością; ulica zapełniła się oślepiającym dymem i po kilku minutach, można było zobaczyć większą część artylerzystów powalonych na koła armat. Pozostali spokojnie nabijali działa, ale ogień zwolniał.
— Dobrze idzie — rzekł Bossuet do Enjolrasa. Mamy powodzenie.
Enjolras wstrząsnął głową i odpowiedział:
— Jeszcze kwadrans takiego powodzenia, a nie zostanie dziesięciu ładunków na barykadzie.
Zdaje się, że Gavroche usłyszał te słowa.