Nędznicy/Część piąta/Księga trzecia/X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nędznicy |
Wydawca | Księgarnia S. Bukowieckiego |
Data wyd. | 1900 |
Druk | W. Dunin |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Misérables |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Za każdem wstrząśnieniem dorożki kropla krwi spadała z włosów Marjusza.
Ciemna noc zapadła, gdy dorożka stanęła przed numerem 6 ulicy Panien Kalwarji.
Javert wysiadł pierwszy, jednym rzutem oka przekonał się o numerze nad bramą i podniósłszy ciężki młotek z kutego żelaza, ozdobiony według staroświeckiej mody trykającemi się kozłem i satyrem, silnie uderzył w bramę. Otworzyły się drzwi, Javert je popchnął. Ukazał się stróż ze świecą w ręku, ziewający, na wpół rozbudzony.
Wszystko spało w domu. W Marais wcześnie idą spać, zwłaszcza w czasach zawieruchy.
Tymczasem Jan Valjean i woźnica znieśli Marusza z dorożki, Jan Valjean podtrzymując pod pachy a woźnica za nogi.
Tak niosąc Marjusza, Jan Valjean wsunął rękę pod jego odzież nieco podartą, przyłożył ją do piersi, upewnił się, że serce biło jeszcze. Biło nawet trochę silniej, jakby trzęsienie dorożki rozbudziło nieco życie.
Javert odezwał się do odźwiernego tonem, jaki przystoi ajentowi władzy, mówiącego do stróża domu buntowniczego:
— Niejaki Gillenormand?
— Tutaj. Co pan od niego żąda?
— Odnoszą mu jego syna.
— Jego syna? — powtórzył zdumiony odźwierny.
— Nieżywego.
Jan Valjean, który stał za Javertem, obdarty i powalany i budził w stróżu grozę, skinął mu głową, że żyje.
Odźwierny nie rozumiał ani słów Javerta, ani skinienia Jana Valjean.
Javert mówił dalej:
— Był na barykadzie i oto go macie.
— Na barykadzie! — zawołał stróż.
— Dał się zabić. Idź obudź ojca.
Odźwierny nie ruszył się z miejsca.
— Idź żywo! — krzyknął Javert.
I dodał:
— Jutro będziecie mieli pogrzeb.
Dla Javerta wypadki publiczne były uklasyfikowane kategorycznie, co jest początkiem przezorności czynności, i każde zdarzenie miało swoją oddzielną rubrykę: fakta możliwe były jakby w szufladkach, skąd w danym razie wychodziły w rozmaitych dozach; na ulicy były: wrzawa, zaburzenia, saturnalja i pogrzeby.
Odźwierny obudził tylko Baskijczyka. Baskijczyk rozbudził Nicoletę, Nicoleta rozbudziła ciotkę Gillenormand. Dziadka nie budzono, myśląc, że zawsze dość wcześnie dowie się o wypadku.
Wniesiono pocichu Marjusza na pierwsze piętro, tak iż nikt nie słyszał tego w innych częściach domu, i złożono go na starej kanapie w przedpokoju p. Gillenormand, a gdy Baskijczyk szedł po lekarza a Nicoletta wyjmowała bieliznę z szafy, Jan Valjean uczuł, że Javert dotknął jego ramienia. Zrozumiał i zeszedł na dół, a za nim Javert.
Odźwierny patrzył na odchodzących rozespany i przestraszony.
Wsiedli znowu do dorożki a woźnica na kozioł.
— Inspektorze Javert — rzekł Jan Valjean — proszę pana jeszcze o jedną, łaskę.
— Jaką? — zapytał opryskliwie Javert.
— Pozwól mi jeszcze wstąpić na chwilę do siebie. Później zrobisz pan ze mną co zechcesz.
Javert milczał przez chwilę, schowawszy brodę w kołnierz surduta, potem spuścił szkło powozu.
— Dorożkarzu — rzekł — jedź na ulicę Człowieka Zbrojnego pod Nr. 7.