Nędznicy/Część pierwsza/Księga trzecia/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nędznicy |
Wydawca | Księgarnia S. Bukowieckiego |
Data wyd. | 1900 |
Druk | W. Dunin |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Misérables |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Spuściwszy się z gór ruskich, pomyślano o obiedzie; znużeni wstąpili do kawiarni, należącej do sławnego oberżysty pól Elizejskich, Bombardy, którego szyld widziałeś także na ulicy Rivoli od strony Delorme.
Wielka izba brzydka, z alkierzem i łóżkiem w głębi, (zważywszy na zapełnienie kawiarni w niedzielę, nie robiło się ceremonji) i dwa okna, zkąd można było patrzeć przez klony na bulwar i rzekę.
Sierpniowe promienie słońca ozłacały okno i dwa stoły; na jednym tryumfalna góra bukietów z kapeluszami mężczyzn i kobiet, na drugim cztery pary przy stosie talerzy, szklanek i butelek; dzbanki z piwem między flaszkami wina; mało ładu na stole, trochę nieładu pod stołem.
Do tego doszła o wpół do piątej wieczorem sielanka, rozpoczęta o piątej rano. Słońce chyliło się ku zachodowi, głód prędko zaspokojono.
Pola Elizejskie pełne słońca i tłumu, były samem światłem i kurzem, dwoma rzeczami, z których składa się chwała. Konie Marly, rżące marmury wspinały się w złotym obłoku. Krążyły powozy; szwadron pysznej gwardji przybocznej z trębaczem na przodzie, wchodził na ulicę Neuilly; biała chorągiew, rumieniąca się w blasku zachodzącego słońca, powiewała na kopule Tuilerjów. Plac Zgody, wówczas przezwany placem Ludwika XV, przepełniony był zadowolonymi przechodniami. U wielu widziałeś zawieszony srebrny kwiat lilji w białej pętlicy atłasowej, która w roku 1817 nie znikła jeszcze zupełnie z dziurek surdutów. Gdzieniegdzie między przechodniami dziewczęta tańczyły sławny wówczas taniec burboński, śpiewając zwrotkę:
Powróćcie nam naszego ojca z Gand,
Powróćcie nam naszego ojca.
Świątecznie wystrojeni mieszkańcy przedmieścia, niekiedy nawet w ubiorach zamożnych mieszczan, gonili do pierścienia lub kręcili się na konikach drewnianych; inni pili na boku; uczniowie z drukarni w czapkach papierowych śmieli się do rozpuku. Wszyscy byli szczęśliwi. Niezaprzeczenie był to czas głębokiego pokoju i zupełnego bezpieczeństwa rojalizmu; w owej też epoce raport tajny prefekta policji Angles, zdany królowi o przedmieściach Paryża, kończył się temi słowy: „Wszystko dobrze; zważywszy, Najjaśniejszy Panie, wcale niema się czego obawiać tych ludzi. Żyją bez troski, niedbali i obojętni jak koty. Ludek prowincjonalny jest ruchliwy, paryzki bynajmniej. Wszystko to drobiazg, Najjaśniejszy Panie, dwóch razem zesztukowawszy, ledwieby jednemu dorównali z Twoich grenadjerów. Żadnej niema obawy ze strony stołecznego motłochu. Godnem jest uwagi, że wzrost tej ludności zmalał jeszcze od lat piędziesięciu; lud przedmieści Paryża drobniejszy jest, niż był przed rewolucją. Nie jest niebezpieczny. Słowem — poczciwy motłoch!“
Żeby kot mógł się przemienić w lwa, to nie zdawało się możliwem panu Anglés, jednak tak jest i to stanowi cud ludu Paryzkiego. Ów kot, wzgardzony przez pana Anglés, był czczony w starożytnych rzeczpospolitych; był w ich oczach symbolem swobody, i jakby dopełniając Minerwę w Pireus, na placu publicznym w Koryncie stał kolosalny spiżowy posąg kota. Naiwna policja Restauracji widziała w różowych kolorach lud paryzki. A jednak nie jest to „motłoch poczciwy!“ Paryżanin jest tem we Francji, czem Ateńczyk w Grecji; nikt lepiej od niego nie śpi, nikt nie jest bardziej od niego płochym i leniwym, nikt bardziej zapominającym doznane krzywdy; ale nie ufaj tym pozorom: zdolny jest do wszelkiej płochości i niedbalstwa; gdy chodzi o chwałę, gotów jest na wszelkie szaleństwo. Daj mu lancę, dokona 10-go sierpnia; daj mu karabin, wygra batalję pod Austerlitz. Jest punktem oparcia Napoleona i źródłem potęgi Dantona. Ojczyzna w niebezpieczeństwie? zaciąga się na ochotnika; zagrożona swoboda? stawia barykady. Biada wrogom! jego włosy, pełne gniewu, jeżą się kolcami lancy; jego bluza przybiera kształt bohaterskiego płaszcza. Strzeżcie się! Na pierwszej lepszej ulicy zada wam klęskę sromotną. Gdy wybije godzina, ten mieszkaniec przedmieścia urośnie, ten człowieczek dźwignie się i spojrzy ci strasznie w oczy; jego oddech stanie się burzą; z tej wątłej piersi wyrwą się wichry, mogące zmienić Alp kształty. Dzięki mieszkańcom przedmieścia, armja Napoleona zdobyła Europę. Śpiewa, w tem jego uciecha. Ułóżcie pieśń do jego charakteru, a ujrzycie! Dopóki jego zwrotką jest Carmanjola, burzy tron Burbonów — pozwólcie mu zaśpiewać Marsyljankę, a świat zawojuje.
Napisawszy tę notę na marginesie raportu Anglesa, powracamy do naszych par szczęśliwych. Jakeśmy powiedzieli, obiad się kończył.