Na gorącym uczynku

<<< Dane tekstu >>>
Autor Giovanni Boccaccio
Tytuł Na gorącym uczynku
Pochodzenie Dekameron
Wydawca Bibljoteka Arcydzieł Literatury
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Współczesna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Źródło Skany na commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OPOWIEŚĆ IV
Na gorącym uczynku
Proboszcz z Fiesole miłuje pewną wdowę, która go wzajemnością swą nie darzy. Miast jej wdziękami, cieszy się wdziękami szpetnej służki. Bracia damy sprowadzają biskupa, który proboszcza na gorącym uczynku chwyta

Eliza skończyła wreszcie opowieść swoją, wielce nią całe towarzystwo rozweseliwszy. Poczem królowa zwróciła się do Emilji i dała jej znak, że na nią kolej przypada. Emilja, nie namyślając się, w te słowa zaczęła:
— Miłe towarzyszki moje! O ile sobie przypominam, niejeden już tutaj przytoczono przykład, z którego przekonać się można było, jak mnichy i księża o zbawienie dusz naszych się troszczą. Ponieważ jednak, jak mi się zdaje, dotąd tej materji do cna nie wyczerpano, pozwolę sobie tedy opowiedzieć wam jeszcze jedną historję o proboszczu z Fiesole, który na przekór całemu światu chciał doprowadzić do tego, aby pewna szlachetna dama doń należała. Dama ta, pełna roztropności, obeszła się z nim tak, jak na to zasłużył.
Jak każdej z was wiadomo, Fiesole, którego wyżyny stąd nawet gołem okiem obaczyć można, jest starem i znacznem miastem. Miasto to, chylące się dzisiaj do upadku, posiada swoje biskupstwo. Otóż w grodzie tym mieszkała niegdyś w pobliżu katedry pewna wdowa, białogłowa ze znacznego rodu idąca, imieniem pani Piccarda. Nie będąc bogatą, przepędzała większą część roku w skromnym swoim domku, pospołu z dwoma braćmi, szlachetnymi i obyczajnymi młodzieńcami. Wdowa często w kościele bywała. Proboszcz, spostrzegłszy, że jest młodą i urodziwą, zakochał się w niej na zabój. Po pewnym czasie odważył się wyznać jej swoje afekty, błagając ją, aby je podzielić chciała. Był to już człek w podeszłych latach, aliści nader młodzieńczego usposobienia, zuchwały wielce, a przytem tak mocno w sobie rozmiłowany, tak nudny i nieprzyjemny w obejściu, że nie było w całem mieście nikogo, ktoby go przychylnością swą darzył. Ze wszystkich najmocniej nie cierpiała go dama nasza, nienawidząc go bardziej, niźli ból głowy. To też, wysłuchawszy jego miłosnych oświadczyn, jako roztropna białogłowa, w te słowa mu odparła:
— Miłość wasza, która jest dla mnie prawdziwym zaszczytem, zobowiązuje mnie do przychylności. W afekty jednak nasze żadna rzecz nieobyczajna mieszać się nie powinna. Jesteście moim ojcem duchownym, a przytem człekiem w statecznym już wieku. Ze względu na to, powinniście obyczajnie postępować. Z drugiej strony ja także już nie jestem młodą panienką, której miłostkiby przystawały. We wdowieńskim stanie żyję, a wiecie sami, jakiej surowości obyczajów świat od wdowy wymaga. Wybaczcie mi tedy, że ani ja was w ten sposób, jak pragniecie, miłowała nie będę, ani chcę, abyście wy mnie tak kochali.
Proboszcz, mimo, że innej odpowiedzi wydobyć już z ust damy nie zdołał — nie zniechęcił się jednak, ani za zwyciężonego nie uznał; przeciwnie, wielce natrętnie dręczyć ją począł listami swemi; ilekroć zasię ujrzał ją w kościele, prośbami ją atakował. To uporczywe prześladowanie rozdrażniło tak w końcu naszą damę, że myśleć poczęła nad środkiem pozbycia się miłego kochanka i to w sposób, na jaki zasługiwał. Przedewszystkiem jednak postanowiła naradzić się z braćmi. Wezwała ich do siebie, opowiedziała całą historję z proboszczem, przedstawiła plan, który jej do głowy przyszedł, i spytała, zali nań się godzą? Bracia zgodzili się chętnie.
W kilka dni potem dama, obyczajem swoim, udała się do kościoła. Proboszcz, ujrzawszy ją, wyszedł na jej spotkanie i, jak zwykle, w poufałą z nią wstąpił rozmowę. Dama, uprzejmie nań spojrzawszy, w trakcie rozmowy wielką przychylność mu okazała. Wysłuchawszy wielu słodkich słówek, rzekła z głębokiem westchnieniem:
— Słyszałam nieraz, że nie masz tak silnej twierdzy, któraby, codzień szturmowana, nie poddała się wreszcie. Dzisiaj widzę, że zdanie to sprawdza się na mnie samej. Takeście mnie usidlili cukrowanemi słowy i ciągłem staraniem się o moje względy, że chcę złamać słowo, które sobie dałam i należeć do was, w nagrodę za tak wytrwałą miłość.
Proboszcz na te słowa w najwyższem uniesieniu zawołał:
— O, pani, jakiż dank mam ci złożyć? Jeśli mam prawdę powiedzieć, dziwiło mnie to niepomału, żeś się tak długo opierała — nigdy mi się to bowiem w stosunku do innych białogłów nie zdarzyło. Dotychczas twierdziłem zawsze, że gdyby kobiety ze srebra były, nie zdałyby się na monetę, bowiem żadna z nich młotaby nie wytrzymała. Aliści dajmy temu pokój — a natomiast zechciej mi powiedzieć, kiedy, gdzie i jak zejśćbyśmy się z sobą mogli?
— Mój ojcze — odrzekła na to dama — mogę wam odpowiedzieć, że wtedy, gdy się wam to podobać będzie, nie mam bowiem męża, któremubym z czasu mego rachunek zdawać musiała — ale gdzie? Tego wymyśleć nie potrafię.
— Jakto? — zawołał proboszcz — a w twoim domu?
— Wiecie wszak, ojcze, — odparła dama — że mam dwóch młodych braci, którzy często w dzień i w nocy z towarzyszami swymi w domu moim przesiadują. Ponieważ miejsca w nim niewiele, łatwoby więc nas przydybać mogli, chyba, żebyśmy się jak niemi zachowywali i zgodzili się przez cały czas w ciemnościach pozostawać. W tym tylko razie komnata moja mogłaby istotnie za schron nam posłużyć; bracia moi nigdy do niej nie zachodzą; jednakoż ich komnata jest tak blisko mojej, że najcichszy szept słychaćby u nich było.
— Ha! — odrzekł proboszcz — nie chcę chwili mego szczęścia odkładać, zachowamy się tedy, jak potrzeba i zejdziemy się tymczasem u was. W przyszłości pomyślę o wynalezieniu stosowniejszego miejsca.
— Zgoda, — rzekła dama — ale jeszcze jedno słówko. Błagam was, aby to wszystko w najgłębszej tajności pozostało.
— Nie obawiajcie się niczego, pani — odparł proboszcz. — Postarajcie się tylko, abyśmy już dziś wieczór spotkać się mogli.
— Chętnie — rzekła dama, poczem wskazała mu, jak ma się do jej komnaty przedostać, i, pożegnawszy go, do domu powróciła.
Wdowa trzymała u siebie służkę, dziewczynę, nietylko już leciwą, ale i najszpetniejszą pod słońcem. Twarz jej, wierę, wielce szpetna była, nos szeroko rozpłaszczony, gęba krzywa, wargi grube, zęby wielkie i nierówne. Oczy miała kaprawe, a cerę tak zieloną i żółtą, jak gdyby lato nie w Fiesole, ale w Sinigaglii spędziła. Krom tego, dzieweczka ta chromała i prawą nogę miała krótszą od lewej. Na imię jej było Ciuta, aliści dla jej szpetności nazywano ją grubo Ciutazzą. Przy tej całej brzydocie na sprycie jej jednak nie zbywało.
Dama nasza przywołała służkę i tak rzekła do niej:
— Jeśli mi uczynisz, Ciutazzo, tej nocy pewną przysługę, podaruję ci za to nową, piękną koszulę.
Na wzmiankę o koszuli Ciutazza zawołała:
— Pani, dla koszuli rzucić się za ciebie w ogień jestem gotowa, nie mówiąc już o mniejszej rzeczy.
— Dobrze tedy — odparła dama. — Otóż chcę, abyś tej nocy położyła się do mego łoża z pewnym mężem i abyś pieszczoty jego odwzajemniała. Strzeż się jednak choćby słówko szepnąć do niego, bowiem bracia moi, śpiący opodal, mogliby cię posłyszeć. Jeśli prośbę moją spełnisz, koszula do ciebie należeć będzie.
— Co? — zawołała Ciutazza — z szesnastoma położę się spać, nietylko z jednym, jeśli o to chodzi!
Tymczasem wieczór zapadł; o zmroku pojawił się przed domem ksiądz proboszcz. Dwaj młodzieńcy, zgodnie z udzieloną im wskazówką damy, znajdowali się w pokoju swoim i głośno rozmawiali. Nasz miłośnik ostrożnie, wstrzymując oddech, udał się wskazaną mu drogą do sypialni damy i na palcach zbliżył się do łoża. Wówczas Ciutazza, dobrze roli swojej wyuczona, przystąpiła ku niemu. Proboszcz, przekonany, że znajduje się obok ukochanej, nie mówiąc ni słowa, całować ją począł. Ciutazza hojnie się odwzajemniała. Za chwilę spoczywali już jedno w objęciach drugiego. Ksiądz proboszcz mógł się wreszcie cieszyć dowoli rozkoszą, na którą tak długo czekać musiał.
Tymczasem dama, widząc księdza, wkraczającego do swej sypialnej komnaty, dała znak braciom, aby wiedzieli, że ich rola teraz się zaczyna. Bracia wyszli z zamiarem udania się do biskupa, nie potrzebowali jednak iść daleko, bowiem z powodu wielkiego skwaru, biskup wybrał się na przejażdżkę — tak iż go na drodze spotkali. Korzystając z okazji, przystąpili doń i prosili, czyby nie zechciał odwiedzić ich domu, odpocząć w nim i orzeźwić się. Biskup chętnie przystał na to. Przybywszy do swego domu, bracia wprowadzili biskupa do altany i poczęstowali wybornem winem.
Poczem, upatrzywszy stosowną chwilę, jeden z nich rzekł w te słowa:
— Panie, ponieważ byłeś tak dobry i zaszczyciłeś nasz skromny domek swojemi odwiedzinami, to mamy nadzieję, że zechcesz teraz spojrzeć na pewne widowisko, które ci pokazać pragniemy.
Biskup przystał na to z chęcią. Wówczas jeden z młodzieńców, wziąwszy w rękę płonącą pochodnię, poszedł przodem, brat jego zasię w ślad za nim biskupa poprowadził. Po chwili weszli do pokoju, w którym proboszcz z Ciutazzą się znajdował. Ponieważ zacny ten mąż, jako dzielny jeździec, ostróg koniowi swemu nie żałował i przebył już dotychczas więcej niż trzy mile, zmęczył się tedy nieco i w tej chwili odpoczywał, trzymając Ciutazzę w objęciach.
Przy świetle pochodni biskup i wszyscy przytomni ujrzeli to piękne widowisko. Proboszcz, olśniony światłem i strwożony głosami ludzkiemi, ocknął się i, widząc, co się dzieje, zawstydzony i drżący, schował głowę pod kołdrę. Na nic mu się to jednak nie zdało. Biskup bowiem poznał go, przemówił doń srogiemi słowy, kazał mu wyjąć głowę z pod kołdry i zobaczyć, z kim łoże dzieli. Wówczas proboszcz rzucił okiem na swoją towarzyszkę. Pojąwszy jadowitość figla damy i wystawiwszy sobie, jaki mu z tego wstyd urość musi, stracił całkiem głowę. Z rozpaczliwego położenia wywiódł go dopiero biskup, rozkazując mu ubrać się. Gdy to uczynił, odesłano go pod strażą do domu, gdzie w zamknięciu nałożoną nań, ciężką pokutę odbywać musiał.
Biskup zapragnął dowiedzieć się, jakim sposobem do tak zażyłych stosunków między proboszczem a Ciutazzą przyszło. Dwaj młodzieńcy uczynili zadość temu życzeniu i opowiedzieli mu szczegółowie rzecz całą. Biskup pochwalił gorąco damę i jej braci za to, że wybrali jeno taki środek ukarania proboszcza i że nie splamili rąk krwią niegodziwego człeka, który jednak sukienkę duchowną nosi.
Przez czterdzieści dni z rozkazu biskupa proboszcz nasz grzech swój opłakiwał, aliści boleść, której doznał z powodu zawodu i urażonej miłości własnej daleko dłużej łzy mu z oczu wyciskała. W ciągu kilku miesięcy nigdzie pokazać się nie mógł, bowiem zaraz obstępowali go chłopcy i, pokazując go palcami, wołali:
— Patrzcie, no, patrzcie, to ten, co z Ciutazzą spał!
Proboszcza tak to drażniło, że o mało rozumu z tej przyczyny nie postradał.
Takim to sposobem pozbyła się roztropna dama natrętnego miłośnika w sutannie, Ciutazza zasię pozyskała nową koszulę i noc przyjemną.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Giovanni Boccaccio i tłumacza: Edward Boyé.