[340]CXXXVII
NA POKÓJ GRECKI
W DOMU KSIĘŻNEJ ZENEIDY WOŁKOŃSKIEJ W MOSKWIE
Skróś ciemnoty wiedziony jej gwiaździstym wzrokiem,
Goniąc białą jej szatę po szybach hebanu,
Wszedłem — czy to kraina za Lety potokiem,
Czy miast wielka mumija, zwłoki Herkulanu?
Nie! tu cały świat dawny, na Piękności słowo,
Odbudował się, chociaż nie ożył na nowo!
Z mozaiki świat cały! każdy jego szczątek
Jest odłamem dzieł sztuki, wielkości pamiątek.
Tu kamienia podróżna nie śmie trącić noga,
Z kamienia płaskorzeźbą wygląda twarz boga;
Gniewny, zda się swojego pohańbienia wstydzić,
Depcących dawną wiarę ludzi nienawidzić,
I napowrót w marmuru ukrywa się łonie,
Skąd przed wieki snycerskie wyrwały go dłonie.
Wkoło pędzlem i dłótem strojne sarkofagi,
Co miały proch królewski bronić od zniewagi,
Dziś, same na proch lecąc, potrzebują trumny.
Gdzieniegdzie ścięta głowa nieznanej kolumny,
Skaleczona, odarta, podeptana w pyle,
Wala się, jako trupia czaszka na mogile.
Tam od starości ledwie na nogach się trzyma
Obelisek, przychodzeń z kraju Mizrairna.[1]
[341]
Widzisz na nim te rysy dziwacznej osnowy,
Te pisma zatraconej dawnych sfinksów mowy,
To hieroglif! Pod jego zasłoną leżąca
Myśl głęboka w letargu śpi od lat tysiąca:
Jak mumija zamknięta w balsamiczne łoże,
Cała, nieskazitelna — zmartwychwstać nie może![2]
Nie tylko sztuki twoje, znikomy człowieku,
Lecz martwą pierś żywiołów przetrawia ząb wieku!
Patrz na ów kamień drogi, zaniedbany w piasku:
Niegdyś był cudnej barwy, słonecznego blasku;
Ileż wieków przeświecił, aż wylawszy z łona
Całą jasność, zamierzchnął, jak gwiazda zgaszona.
Śród gruzów jeden cały stał obraz Saturna,[3]
Tam jedna ryta z bronzu korynckiego urna.
W łonie jej zwolna płomyk przebudza się blady;
Czy to zmartwychwstającej genijusz Hellady?
Wzniósł głowę, błysnął okiem i na skrzydłach tęczy
Podlatując — raz jeszcze promieniami wieńczy
Skronie bogów, niebianek, drzemiących wokoło,
I nimfy przewodniczki najpiękniejsze czoło.
O, niech te wszystkie bóstwa, nad pamiątek ziemią,
Wiecznie snem marmurowym i bronzowym drzemią!
Ciebie tylko niech piękna przewodniczka zbudzi,
Najmniejszy z bogów,[4] dotąd uczczony od ludzi!
Swawolniku! uciekłszy z Afrodyty łona.
Drzemiesz, ssąc rubinowe piersi winogrona.
Wielki grzech: bez ofiary minąć bóstwo twoje!
O piękna nimfo! bądźmy nabożni oboje!
Niestety! przewodniczka chłodnym rzutem oka,
Jak laską Merkurego, uderza z wysoka
I duszę mą, lecącą w rozkoszy kraj błogi!...
Wypędza bez litości za nadziei progi!...
[342]
Cóż opowiem wrócony do śmiertelnych kraju?...
Ach, opowiem, że byłem w pół drogi do raju,
Z duszą napoły tęskną, napoły radosną,
Słyszałem już tę rajską rozmowę, wpółgłośną,
I widziałem to rajskie pół światła, pół cienia,
I doznałem — niestety, tylko pół zbawienia!...
Moskwa, roku 1827.