Na polskiej fali/XXXIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Na polskiej fali |
Wydawca | Dom Książki Polskiej, Sp. Akc. |
Data wyd. | 1935 |
Druk | Drukarnia M. Arcta |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W długie wieczory zimowe ulubionem zajęciem rybaków jest wiązanie sieci, przedewszystkiem żaków. Rozumie się też, że przy tej sposobności rybacy rozmawiają o swych sprawach, lub też opowiadają sobie różne opowieści, w których niemałą rolę odgrywają duchy. Rybacy udają, że w duchy nie wierzą, w rzeczywistości jednak jest przeciwnie i nie tylko że w nie wierzą, ale się ich bardzo boją, zwłaszcza już kobiety. Kobieta sama wieczorem za nic na świecie z domu nie wyjdzie, nawet do sąsiadki. Jeśli musi wyjść, bierze ze sobą dzieci i kogo tylko ma w domu, i tak dopiero to wszystko idzie zbitą, wystraszoną gromadką. Jest to szczera prawda. Mieszkając prawie rok na Rybakach, nigdy w nocy samotnej kobiety nie spotkałem.
Rybacy są nadzwyczaj przesądni. Wynika to prawdopodobnie z ich zawodu, w którym dużo zależy od szczęścia. Podobnie zabobonni są też myśliwi. Prócz tego, włócząc się po świecie jako marynarze, widzą nieraz rzeczy, których sobie wytłomaczyć nie potrafią, a stąd powstają rozmaite cuda i nadzwyczajności, w które wierzą jak dzieci. Mają miejsca, w których straszy. Tak np. między Jastarnią a Kuźnicą znajduje się miejsce zwane Libekiem. Niejednokrotnie tam chodziłem i nic nadzwyczajnego nie zauważyłem, a tymczasem tam właśnie duchy podobno okropnie dokazują. Różne historje mi o tem miejscu opowiadano. Tak straszy też na granicy międz Jastarnią a Borem, co mi jest już zrozumialsze, bo i tu i am jest przy drodze oberża, a ci, którym się tam coś nadzwyczajnego w nocy przytrafiło, przeważnie byli nietrzeźwi. Tak np. mego Dawida, który lubi czasem łyknąć, a w młodości był słynnym hulaką, między Borem a Jastarnią „zły” w nocy sprowadził z drogi na lód na zatoce, a że było zupełnie ciemno a zatoka nie wszędzie była zamarznięta, Dawid, bojąc się zbłąkać w ciemnościach musiał do świtu na lodzie przesiedzieć. Na Libeku a także na drodze do Helu zdarza się, że „coś“ rzuca konarami drzew, to znaczy, nie rzuca, i tych konarów ani gałęzi padających nie widać, wędrowiec słyszy tylko jakby mu gałęzie pod nogi padały — lecz ja nie słyszałem nigdy. Na strądzie można czasem spotkać w nocy psa morskiego — fokę — która nie ucieka, lecz przeciwnie napastuje człowieka z furją i nawet żelazne widły potrafi pogryźć... Rybacy chętnie takie historje opowiadają i wierzą w nie, jak w kota morskiego, ale nie powstrzymuje ich to bynajmniej od różnych nocnych wycieczek, nieraz nawet tajemniczych.
Jednakże naprawdę boją się, jak dzieci w ciemnym pokoju. Wielu opowiadało mi, że na jawie pokazywali się im umarli. Dawidowi zdarzyło się to ponoś kilkakrotnie, a Dawidowa opowiedziała mi raz bardzo piękną historję, jaka wydarzyła się jej ojcu.
Dawidowa nie pochodzi z Jastarni, lecz z Kuźnicy wioski rybackiej odległej od Jastarni o milę, a położonej tuż nad zatoką w najwęższem może miejscu półwyspu. Dom jej rodziców stał na samym brzegu tak, że gdy woda była duża, zalewała dom, z którego trzeba było zmykać i chronić się do sąsiadów. Niemcy nie przeciwdziałali temu, dopiero polski rząd pogłębił w tem miejscu dno zatoki, skutkiem czego woda, nawet większa, szkód żadnych już nie wyrządza.
Matka Dawidowej umarła młodo, osierociwszy męża, ubogiego rybaka, i czworo dzieci. Rybak dziećmi zajmować się nie mógł, bo musiał wyjeżdżać na morze, na służącą nie było go stać i ani mu to nawet na myśl nie przyszło, więc krewni rozebrali między siebie jego dzieci, co było dla niego wielkiem dobrodziejstwem. Ale był sam i nie miał nikogo, ktoby dbał o niego. Sąsiadki pomagały, jak mogły i pomagały chętnie, ale przecie dużo jest takich rzeczy, które tylko żona może zrobić. Trzeba wiedzieć, że na łodzi ubranie bardzo prędko się niszczy, a zwłaszcza spodnie wycierają się z tyłu o ławeczkę aż do bielizny włącznie. Więc biedny rybak chodził zaniedbany i nieraz obdarty. Otóż pewnego dnia przed południem a dzień był piękny, słoneczny — do izby weszła nagle umarła żona rybaka, ale w tak żywej postaci, że rybak zapomniał, iż żona umarła. Zjawisko zaczęło się użalać nad losem i zaniedbaniem rybaka.
— Nikt o tobie nie myśli, nie dba, nikogo przy sobie nie masz, biedaku! A jaki podarty ten twój żakirt! Daj mi go, zaszyję ci...
Rybak zdjął żakirt i podał go żonie, która wyjęła igłę ze ściany, gdzie ją zwykle przechowywała i zażądała nici. Rybak nie wiedział, gdzie są nici, zaczął szukać i dopiero w komorze je znalazł. Kiedy wrócił, zastał żonę siedzącą w smutnem zamyśleniu z żakirtem na kolanach.
— Zapóźno! — odezwała się. — Muszę już iść!
Zaczął ją błagać, żeby nie odchodziła, ale ona uśmiechała się tylko smutno i powtarzała wciąż, że musi iść. Wreszcie położyła żakirt i wyszła, za nią wyszedł jej mąż. Szli strądem, rybak widział ją doskonale. Prosił ją, żeby jeszcze przyszła — odpowiedziała, że nie może i nagle rozpłynęła się w mgłę i zniknęła.
Mnie się to opowiadanie bardzo spodobało.
Rybacy niezłomnie wierzą, że ludzie się po śmierci pokazują i dużo o tem opowiadają. Przytoczę tu jedno takie opowiadanie również bardzo piękne.
Pewien gbur koło Swarzewa orał. Naraz zobaczył na swem polu człowieka, sąsiada, którego znał i o którym wiedział, że od lat nie żyje. Człowiek ten szedł bruzdą a od czasu do czasu schylał się i robił taki ruch ręką, jak gdyby coś rzucał, ale w rzeczywistości nie rzucał nic.
Rybak domyślił się, że to duch. Zaciekawiony poszedł za nim i zauważył, że ten duch schyla się, jak tylko kamień jaki na roli zobaczy, kamień ten niby przerzuca na sąsiednie pole, które za życia do niego należało. Gbura coś tknęła i idąc za duchem, podnosił kamienie i rzucał na sąsiednie pole. Tak przeszli przez pole kilka razy. Wówczas duch stanął i zwróciwszy się do gbura, rzekł:
— Dziękuję ci człowiecze za to, że mnie wybawiłeś od kary. Za życia, ile razy orałem na swem polu a kamień jaki znalazłem, przerzucałem go na twoje pole. Za to kazano mi po śmierci przerzucać kamienie z twojego pola z powrotem, a ja, jako duch, siły żadnej nie mam, kamyka nawet podnieść nie potrafię. Dopiero ty wybawiłeś mnie przez to, że te kamienie przerzuciłeś.
To rzekłszy zniknął.
Tak to opowiadał Dawid, wiążąc żak z mocnej, białej manilli.