Na wstęp do projektowanego pisma pod tytułem Ochrona
←Nad morzem | Na wstęp do projektowanego pisma pod tytułem Ochrona Poezje Teofila Lenartowicza. T. 1 Teofil Lenartowicz |
Wiersz na cześć 25. Lutego 1861. r. w Warszawie→ |
DO PROJEKTOWANEGO PISMA
POD TYTUŁEM
OCHRONA.
Kiedy świat się zaburza my starym zwyczajem
Pod wichry i zamiecia skibę ziemi krajem;
Niewielkie nasze czyny, niewyniosłe cele,
My przy rodzinnym polskim zasiadłszy popiele
Ostatnią w nim iskierkę kryjemy przed słotą,
Iskrę nazwaną starą ojców naszych cnotą;
Otulamy ją skrzętnie by jéj deszcz nie zalał,
I wicher nie rozrzucił co się tak rozszalał.
Nie nam pochwały świata, nie nam płonne zyski,
Ani nawet serdeczne przyjaciół uściski,
Nagrodą naszą całą ta jedna myśl czysta,
Że z tych naszych zachodów przyszłość coś skorzysta,
Że te iskierki drobne, gdy kiedyś rozpłoną,
Rozjaśnią się te oczy co dziś we łzach toną.
Siądźmyż tedy do koła, ludzie bez nazwiska,
Oto ostatek niegdyś wielkiego ogniska:
Iskry drobne, żyjące pod ługu pokrywą;
Jak serca prostych ludzi świecą się tak żywo,
Błogosławione resztki świętego zapału;
Bez czuwania nad niemi zgasłyby pomału;
Czuwajmyż dnie i noce a w straszne zawieje,
By złe duchy odgonić, budźmy stare dzieje;
I powieścią ojczystą, serdeczną, jedyną,
Napójmy młode usta, jak piersią matczyną.
Starą ojców modlitwę zanućmy strażnicy
Pieśń strażniczą narodu do Boga Rodzicy,
A choć za życia samą nędzę weźmiem w podział,
Mniejsza, byle Pan dzieci te nasze przyodział,
Na te ubogie kości wejrzał z wysokości,
I pożalił się łez tych i takiéj młodości.
Poczynajmy już tedy a zgodnie, a święcie,
Żeby się ucieszyły serca na zaczęcie,
Oto polska kraina, patrzcie jakże mało,
Lecz razem jakże wiele jeszcze nam zostało:
Miłość rodzinnéj ziemi, czyste ludu serce,
Które próżno się kuszą znikczemnić morderce;
Mogą piersi rozedrzeć, wnętrzności obrazić,
Mogą przebić to serce, lecz nie mogą skazić,
Bo nad tą polską rolą, nad tém szarem, polem,
Myślami zaoraném, zawleczoném bólem,
Nad tą grzędą ubogą, którą kmieć uzyznia,
Unosi się w powietrzu ta błogość ojczyznia,
I obejma ich w koło oną mgłą leciuchną,
W któréj i krzyki wrogów i łzy własne głuchną.
Mgłą ziemi z ojców kości wychodzącą parą,
I pobożném śpiewaniem gorejącą wiarą.
Bo nasz ubogi naród w serdecznéj zadumie
Ojczyste głosy słyszy nawet w sosen szumie,
I w téj przeciągłéj pieśni iglastego drzewa
Odgadnie, że to matka ojczyzna mu śpiewa,
Na taką smutną nutę przeciągłą, powolną,
I z szumu sosny kmiotek pieśń układa polną,
W któréj jakby w jeziorze uroczo i składnie
Myśli polskie jak rybki złote płyną na dnie.
Tęsknota zapleciona z wesołością w parze,
I siła pracowitych wołów na obszarze,
Co to pociągną pługa za pomocą bożą,
I w pracy nie ustaną pókąd nie oborzą.
Rola ta poojczysta, zlana ojców znojem,
Sprawia, że kmieć przechodzi to życie przebojem,
Nędzę, chłody i głody i wrogów pośmiechy.
Przywiązany by czarna jaskółka do strzechy;
W jedném tylko opuszczą gniazdo swe zdarzeniu:
Kiedy kraj cały stawa do koła w płomieniu,
Wtedy kosę nad ramię podniósłszy, obsadną,
Pod którą marne chwasty na burtę się kładną,
Drobiazg domowy żonę i matkę sędziwą
Obejma narobioną tą ręką poczciwą,
I Bogu je oddaje, którego źrzenica
Co rano się nad chatą wieśniaczą rozświeca,
Oném niebieskiém okiem długiém i szerokiém,
Czasami by powieką owianem obłokiem;
I rusza na robotę, bo tak ojciec kazał,
Który zdradą ojczyzny nigdy się nie zmazał.
Takim ludziom przynosim pociechę świąteczną,
Pieśń rodzinną z pod serca wyjętą serdeczną,
I o Polsce śpiewanie, o téj bardzo dawnéj,
Poświęceniem bogatéj, mogiłami sławnéj,
I jako dzwon kościelny chrzcimy przy chrzcielnicy,
W obliczu Matki Polski i Matki Dziewicy,
A zwiemy je ochroną, w niéj bowiem złożona
Pamięć przeszłości naszéj, dla dzieci ochrona.
Idźże więc praco nasza a zrządzenie Boże,
Jak sierota po świecie choć chmurno na dworze,
I wrogi się rozsiadły w bezpiecznych rozdołach,
I wicher dopuszczenia szumi po drzew czołach,
Idź i nie zważaj na nic chrzczona świętą wodą,
Masz być czerstwą i silną, masz mieć ufność młodą,
Czoło wypogodzone, przeciw światu śmiałe,
Nie wytarte obłudą, nie miedziane, białe,
Masz się ważyć na wszystko bez płaczu, bez jęku,
Z krzyżem wzniesionym w górę jakby z mieczem w ręku;
Bez onych piór tęczowych niebacznéj ułudy,
I bez próżnéj przechwałki że masz czynić cudy,
Idź praco nasza kmieca, hasło twoje trudy.
Rzym, 1858