Najnowsze tajemnice Paryża/Część czwarta/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Najnowsze tajemnice Paryża |
Wydawca | Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego |
Data wyd. | 1869 |
Druk | J. Jaworski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les nouveaux mystères de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Pani, — rzekł wtedy Trelauney, — sprowadziłem cię tu, a od chwili jak się znajdujesz pod tą strzechą i w moich objęciach, zapomniałem o przeszłości...
Kochałem cię najżywszą miłością i kocham cię więcej niż kiedykolwiek.... Jednakże, uważam za obowiązek uprzedzić panią, że nasz związek może być uznany za żaden, jeżeli zechcesz. Rozwiązany będzie dla tego, że nazwisko Trelauney nie jest mojem nazwiskiem.... Rozważ więc, że od ciebie tylko zależy odzyskać swoją wolność.
I nie czekając na odpowiedź Blanki, Jan obróciwszy się do matki, zapytał:
— Czy Ludwika jest w swoim pokoju?
— Tak. — odrzekła Magdalena.
Jan poszedł na wschody pierwszego i jedynego piętra w tym domku.
Odgłos zbliżających się kroków, dał się słyszeć na dworze. Psy gończe szczekały, myśliwi stanęli.
— Powiadam ci, zawołał jeden, że poczta ktorąśmy spotkali, tu się zatrzymała.
Blanka poznała głos mówiącego. Był nim książę Laroche-Maubeuge, ów konkurent, któremu odmówiła, a który ją teraz spotyka pod strzechą leśniczego!
— Do licha, — odpowiedział jeden z towarzyszy, — kto nam zabroni wejść do domu?
I otworzył drzwi.
— Pani tu? zawołał Laroche-Maubeuge z ironią.
— I cóż? spytała Blanka, — co w tem widzisz pan dziwnego?
— Szczególniejszą noc zamierzasz pani spędzić po ślubie!
— Dla czego?
— Pozwól pani sobie powiedzieć, że gdybym miał honor, być przyjętym, to nie śmiałbym przyjmować mej żony po ślubie w tak.... prostej chatce.
Blanka obrażona powstała i zawołała;
— Panie! nie zapominaj że jestem u siebie i rozkazuję ci wyjść ztąd natychmiast.
Książę zaczął się śmiać złośliwie.
— U siebie? rzekł głosem bolejącym, — skoro tak, to pozwól mi pani powinszować sobie. Potem wskazując na Magdalenę dodał. — Chciałaś pani powiedzieć, u swojej mamki.
Blanka z najwyższem oburzeniem powiedziała:
— Pani ta jest matką mojego męża Nie brakuje, tylko żebyś pan znieważył jeszcze siwe włosy starej kobiety! I poskoczywszy ku schodom krzyknęła: Janie! Janie, pójdź prędzej, jeden nikczemnik ośmiela się znieważać twoją żonę i matkę!...
Wszedł Jan.
— Trelauney! zawołał książę.
— Odtąd nie nazywam się Trelauney, ale Jan Deslions, niegdyś leśniczy. Z przyczyn z których nie potrzebuję się tłumaczyć, musiałem zmieniać moje oblicze i odgrywać nie jedną rolę między wami. Mój ojciec nazywał się hrabia Navarran.... a nazwiska tego jako mojego, odtąd mam prawo używać.
Podawszy potem rękę Blance Carmeney rzekł:
— Dzięki ci Blanko!... twa duma ustąpiła, kocham cię nad życie!
— Proszę cię pani, chciej zapomnieć mój błąd chwilowy: wyjąkał książę.
— Błąd ten nie da się usprawiedliwić panie, rzekł Jan pogardliwie, pan do mnie należysz!....
— Ach! przebacz! pan ten do mnie naprzód należy, — rzekł nowo przybyły.
Tym przybyłym był margrabia Bryan-Forville. Zapewne nie zapomnieli czytelnicy, że książę Laroche-Maubeuge uwiódł margrabinę i że margrabia po uzyskaniu z nią rozwodu, ożenił się powtórnie we Włoszech. Postąpienie pana Bryan-Forville dało powód do różnych komentarzy, lecz ci co go dobrze znali, zapewniali że zrobił to z pewnym celem.
W chwili zjawienia się margrabiego i wyrzeczenia powyższych wyrazów, książę pobladł mówiąc: — Rozprawiemy się później. Następnie wybiegłszy na dwór, dosiadł swego konia. Ale margrabia uprzedził go i pierwej już znajdował się na siodle, przecinając drogę panu Laroche-Mabueuge.
— Nie ożeniłeś się? zapytał księcia.
— Ależ nie.
— Więc nie kochałeś mej żony?
— Co cię to obchodzi, skoro sam powtórnie się ożeniłeś?
— Bardzo mnie obchodzi. Wszedłem w drugie związki, aby dozwolić tobie i Klotyldzie przez ślub zatrzeć występek.
— Ba!....
— Więc nie możesz usprawiedliwić swego postępowania miłością?
— Nigdy i przed nikim nie usprawiedliwiam się z moich czynów.
— Czy tak, — rzekł margrabia z zimną krwią, i zbliżywszy się do księcia dodał: — Zatem nie chcesz zaślubić Klotyldy?
— Nie.
Na tę odpowiedź, margrabia spiął swego konia ostrogami i tak silnie natarł na księcia, że ten wysadzony ze strzemion upadł na ziemię.
— Do jutra! krzyknął Laroche-Maubeuge, podnosząc się okryty kurzem i błotem.
Nazajutrz rzeczywiście w alei lasku Bulońskiego margrabia Bryan-Forville, wpakował kulę księciu w samo serce.
Klotylda została szarytką, a świat paryzki wkrótce zapomniał o córce Roberta Kodom....
Byłoby trudnem opowiedzieć wiernie, jakie bogactwo uczucia, wdzięków i szczerości okazała Blanka po odjeździe myśliwych. Była ona dumną że jest tak kochana, szczęśliwą że mogła kochać z całem uniesieniem najczystszej miłości. Nie śmiejąc ucałować męża, całowała Magdalenę. Ta wzięła się do przyrządzenia śniadania. Blanka pomagając jej, wybijała jaja, dla zrobienia omletu. Śmiała się serdecznie ze swej niezręczności i niedoświadczenia w usługach. Kiedy Ludwika przyszła ze swego pokoju, okazała zadziwienie, ujrzawszy nieznajomą. Blanka okryła ja pieszczotami; Ludwika uśmiechała się przyjmując pocałunki jak od siostry. Jan opowiedział w krótkości smutną historyę Ludwiki, co wycisnęło łzy z oczów Blanki.
— Trzeba jednakże — rzekł Jan, aby zaślubiła Raula Villepont, lecz jakże dopełnić tego aktu, kiedy ona obłąkana?
— To nie jest tak trudnem, jak wam się zdaje, odezwał się ktoś z boku.
Jan obróciwszy się ujrzał kawalera de Pulnitz, który pozdrowił obecnych i usiadł poufale na krześle.
— Jakże się trzeba do tego wziąć? — zapytał Jan; — gdyż dziecię mej siostry potrzebuje mieć nazwisko.
— Mój Boże! — odparł kawaler Pulnitz, — mogę tę dziewczynę utrzymać pod władzą snu magnetycznego przez trzy, lub cztery godziny, bez żadnego dla niej niebezpieczeństwa!
— I cóż potem?
— W czasie tych trzech lub czterech godzin, będzie robić co jej każę.
Jan powstał i zawołał: — To możliwe. Panie będę korzystał z waszej pomocy, skoro nam jéj nie odmawiasz.
Wszystko zostało umówione na poczekaniu. Wkrótce zaszedł powóz, który zawiózł Blankę i Jana do zamku. Raul Villepont wyszedł na ich spotkanie. Na miejscu spalonego budynku, wzniesiony został wytworny pałac z czterema pawilonami, mający postać zamku, wszystkie ślady pożaru usunięto.
— Otóż panie Paul, — rzekł Trelauney — ożenisz się w ciągu dwóch tygodni — i wytłumaczył mu sposób podany przez kawalera Pulnitz. Zostaniesz mężem Ludwiki, chociaż ona do ciebie nie będzie należeć, ale twój syn będzie uprawniony. Skoro wywołano zapowiedzie, to dziwne małżeństwo zostało przyśpieszone. Pulnitz uśpił Ludwikę i taką zaprowadzono do merostwa.