Najnowsze tajemnice Paryża/Część pierwsza/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Najnowsze tajemnice Paryża |
Wydawca | Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego |
Data wyd. | 1869 |
Druk | J. Jaworski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les nouveaux mystères de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Przebacz panie hrabio, rzekł nie zmięszany, mam jedną proźbę panu przedstawić.
— Mów.
— Panie hrabio, byłem marynarzem, mam pewne nawyknienia, mogące się panu niepodobać.
— Lepiej że zaraz je wypowiesz, a więc...
— Panie hrabio, marynarz nosi kapelusz ceratowy i bluzę niebieską lub różową, jest to jego mundur
— I cóż.
— A więc, nie chcę nosić liberyi...
Hrabia chwilę stał zadziwiony, spoglądając na tego który tak przemówił do niego.
— Więc dobrze mój chłopcze, ubieraj się jak ci się podoba.
Nateraz Jan ukłonił się i poszedł za intendentem. Hrabia sam pozostawszy, rzekł do siebie.
— Jest to chłopiec, z którego można wiele zrobić.
Gwido i Ginewra oczekujące przed kratą pałacu, podskoczyły z radością ujrzawszy swego pana — powiedzianoby iż rozumieją, że i one wchodzą do obowiązku.
— Tak moje dzielne pieski — rzekł Jan głaskając ich przyjaźnie: będziemy pracować razem we troje.
Ludwika uściskała serdecznie swego brata i śpiewała cały dzień, tak była radą że Jan z niemi pozostał.
W kilka dni potem hrabia kazał przywołać Jana i rzekł mu:
— Mój chłopcze, w tej chwili nie mogę jechać do Paryża; mam ci dać pewne zlecenie do wykonania.
Hrabia otworzył szufladę, z której wyjął naszyjnik brylantowy — a potém rzekł:
— Trzeba to spieniężyć u pierwszego lepszego jubilera. Oto jest pismo, w którem daję ci zupełne pełnomocnictwo i które posłuży ci do udowodnienia w razie potrzeby, dla czego ten mały majątek znajduje się w twojem posiadaniu.
Jan był zakłopotany.
— Ile to może być warte — zapytał się: — nie jestem znawcą, i boję się być oszukanym.
Hrabia ruszył ramionami, dla okazania mu swej obojętności co do ceny, jaką można było otrzymać za te kosztowności.
— Ech, ech, zawołał obojętnie — weź tyle ile ci dadzą, ja zawsze będę zadowolony.
Złożył kosztowności w pudło, z którego je wyjął, a następnie oddał go Janowi Deslions.
Jan w godzinę potem pojechał do Paryża, i udał się do kilku jubilerów dla okazania swego towaru.
Jeden ofiarował mu 200,000 franków.... Jan zdumiony, nie mógł uwierzyć, żeby ta odrobina świecących kamyczków, miała tak wielką wartość. Lecz drugi sumienniejszy od pierwszego, stargował je za 235,000 franków. Zatrzymał pismo, którem hrabia Nawarran uprawnił tę sprzedaż i podpis.
— Chodź zemną do Banku, rzekł jubiler, tam są złożone moje fundusze.
W drodze jubiler rozmawiał z Janem.
— Twój pan hrabia ma wielkie zaufanie w tobie, kiedy ci powierzył taki interes do zrobienia.
— Dla czegożby hrabia nie mógł mi ufać — odpowiedział Jan.
— A więc zna cię już oddawna!
— Nie zna mnie wcale. — Jestem gajowym w Mesnil i tylko dwa razy mnie widział.
Jubiler był zdumiony: jednakże gdy papiery Ja na były w porządku, doręczył mu 235,000 franków.
Jan wrócił do Mesnil i składając sumę pieniężną na biórku hrabiego, rzekł:
— Obawiam się czy pan hrabia nie osądzi mnie za niezręcznego.... ten który mi ofiarował więcej, dał mi 235,000 franków.
— To bardzo dobrze Janie — odpowiedział hrabia i rzucił pieniądze do szuflady bez przeliczenia.
Skoro Jan wyszedł, hr. Nawarran odszukał między biletami bankowemi jeden sto frankowy, którego róg w szczególny sposób był nacechowany: na grzbiecie tego biletu znajdowało się ołówkiem napisane: 235.
— To jest wybornie, rzekł hrabia: odszedł spokojnie nie zaczekawszy, abym mu dał 20 franków wynagrodzenia za drogę. Trzeba mu zostawić czas do rozwagi. — Tej nocy pomyśli on sobie, ile to można zrobić z 235,000 franków... Jutro rozważy jakby było można z łatwością umknąć do Hawru i wsiąść na okręt... I w końcu powie sobie: jakiż ze mnie jest niedołęga — ale zobaczemy....
Od tej chwili dwa miesiące upłynęło. Jan biegał z swemi psami po lasach. Wstawszy rano, szedł w drogę; polubił teraz las jak dawniej morze. Zostawiwszy dosyć czasu do rozwagi gajowemu, nad swoją uczciwością, hr. Nawarran kazał go do siebie przywołać.
— Janie — rzekł doń hrabia, potrzebuję ciebie do spełnienia małego interesu. Zapewne wiesz gdzie jest bank francuzki?
— Tak panie hrabio, byłem tam z jubilerem.
— Dobrze. Oto masz bilet bankowy na 500,000 franków, trzeba go jeszcze dzisiaj zmienić na gotówkę.
— Dobrze panie hrabio.
Napróżno hr. Nawarran śledził tajemnie na twarzy leśniczego wzruszenia, lub jakiej bądź oznaki pożądliwości. Nic z tego nie zdradzało uczciwe oblicze młodzieńca. — Cyfra pieniężna była dlań obojętną, gdyż majątek ten nie był jego własnością. Nie okazał on podziwu, ani wzruszenia, jak gdyby szło o dostarczenie zwierzyny, lub fuzyi.
— Ale to niewszystko, rzekł znowu hrabia. Muszę wyjechać i nie będę w domu przez ośm dni, trzeba więc zatrzymać te pieniądze u siebie, do mego powrotu.
— Zachowam je.
— Dziś mamy piątek, złóż pieniądze w domu w miejsce bezpieczne, po powrocie z Paryża, oddasz mi je w sobotę lub przyszłą niedzielę.
Hrabia oddał oblig, a Jan wrócił spokojny do swego domku. Zdiął swój myśliwski ubiór, w jego zaś miejsce włożył ubranie świąteczne, wsiadł do bryczki i udał się do Houdan. — Z tamtąd wsiadł na odchodzący pociąg do Chartres i stanął na południe w Paryżu. Iść z dworca kolei Montparnasse do Banku, było spacerem dla takiego piechura jak Jan Deslions, Przybywszy do Banku zapytał się woźnego gdzie się ma udać. Tam ujrzał wózki napełnione tysiąc-frankowemi banknotami i skrzynki złotem ładowne jakby w jakim magazynie owsa, lub pszenicy.
— Jest się tu czem zabawić, rzekł woźny, który go do kasy prowadził.
— Nic bardzo — odparł Jan, mnie to wcale nie bawi, tym więcej że woń atramentu i papierów głowę mi zawraca.
— Ach wybornie — otóż już jesteśmy w kasie, udaj się pan do tego urzędnika kasyera.
Jan wsunął przez kratkę obligacyą. Kasyer obejrzał ją z uwagą i oddal drugiemu urzędnikowi.
— Chciéj pan zaczekać — odezwał się do Jana.
W kilka minut odliczono mu summę w 50 paczkach po 10 tysięcy zawierających. Jan schował je do woreczka skórzanego, który przymocował pasem do bioder, a przebywszy kurytarze, dostał się nareszcie na podwórze, a z tamtąd na ulicę de la Valliere.
Na drugiéj stronie ulicy stał powóz odkryty. W głębi jego siedziała kobieta rzadkiéj piękności, rozmawiająca z młodzieńcem, ubranym według najświeższej mody. Dama bawiła się wachlarzem. Pewien uśmiech jakkolwiek wymuszony, dodawał jéj przecież wdzięku. Kapelusik wielkości muszli okrywający błąd włosy, przywiązany był kokardą z niebieskiéj wstęgi. Kapelusik na téj główce, wyglądał jak motylek siedzący na krzaku róży. Kibić jéj wiotka i błyszcząca, za każdym poruszeniem skrzypiała jedwabną suknią.
Ujrzawszy wychodzącego Jan a Deslions, młodzieniec wysiadł z powozu.
— Czy nie jesteś pan leśniczym hrabiego Nawarran — zapytał się nieznajomy.
— Tak panie.
— Nazywasz się Jan Deslions?
— Odkąd przyszedłem na świat.
I Jan pomyślał sobie. Czego chce odemnie ten panicz, który wysiadł ażeby ze mną mówić? Paryżanie są niebezpieczni. Czytałem nieraz w gazetach, iż używają najdowcipniejszych sposobów ażeby sobie cudze pieniądze przywłaszczyć. Trzeba się mieć na ostrożności.
— Jestem baron Maucourt — mówił znowu młodzieniec, hrabia Nawarran przybył umyślnie, a że jego powóz leciał spieszniej niż twoje nogi, przeto miał czas dać mi zlecenie.
— Jakie zlecenie, — zapytał Jan przyciskając rękami pas pokrywający worek z pieniędzmi.