Najnowsze tajemnice Paryża/Część pierwsza/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Najnowsze tajemnice Paryża |
Wydawca | Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego |
Data wyd. | 1869 |
Druk | J. Jaworski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les nouveaux mystères de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Czytelnik musi zrobić kilka kroków wstecz z nami, aby się dowiedzieć, jakim sposobem osoby będące przedmiotem naszej powieści, spotkały się z sobą.
— Mesnil stanowi majątek ziemski śród okolicy leśnej, o kilka kilometrów za Houdan. — Pałac w tej majętności, z powodu kilku resztek z przeszłości feudalnej pozostałych, zwany jest dość szumnie zamkiem. — W epoce w której zaszły wypadki tu opowiadane, Mesnil zamieszkiwał hrabia Nawarran. Hrabia od wielu lat żył samotnie i rzadko odwiedzał Mesnil. — Dwie służące i lokaj, cały dwór jego stanowiły. — Utrzymywano że hrabia był żonaty. W młodości miał utracić swą żonę i odtąd żyjąc zdala od świata, ciągle w podróżach, nie wiadomo gdzie przebywał. — Lecz jakże sobie miano tłumaczyć ową ciągłą prawie w zamku nieobecność — jak tylko namiętnością podróżowania.
Hrabia mógł mieć teraz około lat piędziesięciu. Smutny, małomówny, był wszakże lubiony w okolicy, gdzie dużo świadczył dobrodziejstw. — Rzadkie są siedziby na około Mesnil; trzeba przebyć wielki kawał lasu i dotrzeć aż do wzgórz Lafonitaine, ażeby napotkać domek gajowego Jana Deslions. — Magdalena Deslions wdowa po byłym podoficerze, żyła tu od lat wielu. Magdalena miała dwoje dzieci: Jana i Ludwikę. Jan był dzielnym chłopakiem. Wysoki i dobrze zbudowany, całą swą postacią objawiał siłę z wdziękiem zjednoczoną. — Kiedy zawiesił fuzyę przez ramię, mając futrzaną czapkę na głowie, ubrany w zieloną strzelecką kurtkę i wysokie myśliwskie bóty, to wtedy dziewczęta widząc go idącego do lasu, wszystkie wzdychały za ładnym młodzieńcem. To Jan Deslions strzelec — mówiono, a serduszka drżały wzdymając białe ich łona. Lecz Jan mimo to mijał dziewice obojętnie, zaledwo schyleniem głowy mówiąc im dzień dobry; bo dotąd żadna nie zajęła jego serca i żadna w nim się nie kochała z tej przyczyny, iż wszystkie jednakowo traktował, żadnej nie dając pierwszeństwa. —
Jan mieszkał w lesie, a jego dwaj nieodstępni towarzysze, dwa psy, byli: Gwido wielki afrykański wyżeł, chwytający w trzech podskokach sarnę i Ginewra, zwana zwykle Nerwa suka z rodzaju gończych, tak zmyślna, że jej prawie geniusz psi przyznawano.
Jan wracał do domu z zapadnięciem zmroku, kiedy na kominie jasny buchał ogień, a przy nim obracał się rożen z woniejącem pieczystem i stół pokryty śnieżnym obrusem czekał na biesiadników. Wtedy Jan po przywitaniu swej matki i siostry, zajmował w pośród nich miejsce, będąc przez obie kochany.
Ludwika była o ośm lat młodsza od swego brata. Jakim sposobem ten blady i jasnowłosy kwiatek, ta anielska postać, te niebieskie źrenice — jakim cudem ta drobna dziewicza główka, te żyłki rysujące się na białych rączkach, jakim sposobem to wszystko nie sponiewierało się, nie zniszczało śród prostego, sielskiego życia? Wszystko w tej dziewczynie objawiało albo szlachetniejsze pochodzenie, albo dziwactwo natury. To prawda, że dobra Magdalena pielęgnowała oboje dzieci i kochała je ta dzielna kobieta. — Dla czegóż więc, od najmłodszego wieku, odkąd nauczono ich składać rączki i wznosić oczy do nieba, Magdalena kazała im co wieczór powtarzać.
— Módlcie się za Piotra Deslions. — Nie przepomnijcie po uczynieniu krzyża świętego, błagać Boga o spokój jego duszy... Z wami moje biedne dzieci nie uważam się nigdy za wdowę.
Jakim więc sposobem Piotr Deslions zakończył życie? czy Magdalena w tenczas inne okolice zamieszkiwała? i które?
Tego nikt i nigdy nie mógł się od niej dowiedzieć. Wszakże dopiero po jego śmierci, Magdalena schroniła się do tego domku w lesie. Napróżno Jan przyszedłszy do poznania, żądał od matki wyjaśnienia tych wyrazów... Ona tylko ocierała łzy i nic nie odpowiadała.
Nareszcie pewnego dnia Jan będąc bardziej natarczywy zawołał: — Matko, jeżeli jego zgon był wypadkiem zbrodni, o wtedy potrafię się zemścić!
Magdalena natenczas zaczęła drzeć, bladła i tocząc wzrokiem na około, mówiła:
— Janie, nie mówmy nigdy o tém, gdyż nas może spotkać nieszczęście!
Pełnomocnik hrabiego, zatrzymawszy się jednego dnia przed domkiem Magdaleny, rzekł do niej.
— Matko Deslions, macie dorosłego syna?
Ona utkwiwszy swe przenikliwe oczy, które umieją w głębi duszy wyczytać odpowiedziała:
— Tak panie —
— Ile ma lat?
— Wkrótce skończy rok dwudziesty drugi.
— A jaki stan chcecie mu obrać?
— Jeszcze żadnego mu nie obmyśliłam. — Jan chciał być marynarzem — obiedz cały świat..... W piętnastym roku, opuścił dom aby zostać majtkiem.... popłynął do Ameryki, do Brazylii, potem do Indyi i już nie wiem gdzie. Widział ludzi branżowych i kobiety miedziane; mówi wielu językami wszystkich tych części świata. — Od dwóch lat wrócił do domu, odtąd pragnę go zatrzymać przy sobie. Starzeję się coraz więcej i mogę w krótce umrzeć, a umierając trzeba żeby Jan był obecny kiedy będę musiała oddać ostatnie tchnienie, żeby ostatni wyraz mój usłyszał, który powinnam powiedzieć mu do ucha.
— A więc rzekł znowu intendent, — jest jeden sposób bardzo prosty, zatrzymania go przy sobie.
— Jaki?
— Hrabia Navarran potrzebuje dzielnego chłopca, któryby przeszkadzał psotnikom w niszczeniu zwierzyny. Ofiaruje więc miejsce dla waszego syna. Strzelcem być jest to stan mający swe niebezpieczeństwa niekiedy, lecz i łupieżcy leśni nie są tu zbyt straszni, — zresztą hrabia nie będzie wymagał zbytecznej surowości.
— Dziękuję panu — odpowiedziała Magdalena, pomówim o tem z Janem.
— Jeżeli ta posada mu się spodoba, powiedz ażeby przyszedł do Mesnil. Jutro z rana przedstawię go hrabiemu. — Dajemy sto franków miesięcznie; można z tem żyć dosyć wygodnie.
Wieczorem, obiadując, Magdalena powiedziała synowi o propozycyi jaką jej zrobiono — Jan długo się wahał.
— Matko, rzekł, — pragnąłbym chętnie zostać z wami, ale czuję że mnie coś pcha w świat daleki. — Słyszę tajemny głos, który woła: idź! ciągle idź naprzód, naprzód! — Słyszałaś historyą opowiadaną przez naszego proboszcza, o magach nie znających swej drogi, a postępujących za przewodnictwem gwiazdy. — A więc matko, zdaje się mi, że i ja mam swą przewodnią gwiazdę!...
Magdalena schyliła czoło, — głębokie westchnienie wydarło się z jej piersi.
— Janie! odezwała się uroczyście, — pójdziesz za twą gwiazdą po mojej śmierci.
— Matko! krzyknął Jan łkając — a objąwszy okrył pocałunkami jej zorane marszczkami lica i siwe włosy.
— Janie, mówiła dalej, — potrzeba abyś usłyszał mój ostatni wyraz.... Sądzę, że nie będziesz na to długo czekał. Trzeba abyś został z nami.
Nazajutrz o dziewiątej godzinie, Jan poszedł do Mesnil. Intendent kazał mu wejść do pokoju, a hrabia Nawarran, palący cygaro w sali na dole, nie dał długo czekać na siebie.
— Oto panie hrabio — rzekł intendent — młodzieniec o którym wczoraj mówiłem.
Hrabia spojrzał na Jana i badał go w milczeniu oraz z pewnem rodzajem podziwu. Po jego czole przebiegła chmura, a oczy rzucały błyskawice.
— Jak się nazywasz? nareszcie zapytał dźwięcznym głosem.
— Jan Deslions panie hrabio.
— Twoja matka czy pochodzi z tutejszej okolicy?
— Ona zamieszkuje tu oddawna panie hrabio.
— Co robi twój ojciec?
— Umarł kiedy jeszcze byłem dzieckiem. Był on sierżantem w linii, dzielny żołnierz, bo nam zostawił jako pamiątkę po sobie krzyż legii honorowej, który jest zawieszony w pokoju mojej matki.
Hrabia potarł czoło jakby chciał spędzić myśl natrętną.
— Podobasz się mi zupełnie, rzekł zrobiwszy kilka kroków po pokoju — i dodał: obejmiesz obowiązki kiedy zechcesz.
Intendent otworzył drzwi i dał znak Janowi Deslions aby wyszedł. Jan nie ruszył się z miejsca.