Najnowsze tajemnice Paryża/Część pierwsza/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Najnowsze tajemnice Paryża |
Wydawca | Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego |
Data wyd. | 1869 |
Druk | J. Jaworski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les nouveaux mystères de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nazajutrz około 4 godziny po południu, pewien człowiek wyglądający na mieszczucha, przebiegał ulice przyległe przedmieściowi Ś-go Marcina. — W przechodzie czytał on wszystkie napisy zawieszone na domach, oznajmiające o pokojach będących do najęcia. Przebywszy ulice Wierności, Ś-go Mikołaja i Château-d’Eau, zatrzymał się nakoniec przed jedną, kamienicą na ulicy Récollets — dwupiętrowej, na której wisiała tablica z napisem: „Piwnice do najęcia.“
Mały człowiek udał się do odźwiernego, który drzémał przed kominkiem, zkąd wydobywał się mocny odor skwarzących się w rądlu nerek. Przy jego nogach spoczywał wyciągnięty kot czarny z zielonemi oczami, w pozycyi kanoniczki — posilny obiad trawiącéj. A przed jedyném oknem oświecającém izdebkę — wisiała papuga piór pozbawiona, czy to naumyślnie czy przez starość i zdająca się pytać: po co ona na tym świecie żyje?
— Macie piwnice do najęcia? zapytał człowiek.
Odźwierny nie poruszył się.
— Hej tam! — krzyknął przybyły, bębniąc po szybach izdebki, czy mogę zobaczyć waszą piwnicę.
Przebudziwszy się teraz odźwierny, skoczył równemi nogami i zawołał:
— Mam się rozłączyć z moją Feruandą, o nigdy panie, nigdy!.. tak naprawdę jak to, że się nazywam Poitevin. Pan jesteś już dwudziestym, który chcesz kupić ją tego roku.
— Ale ja nie pytam się się o Fernandę, odparł pragnący nająć piwnicę.
— Biedne stworzenie! mówił Poitevin, który wstał i zdawał się wpadać w zachwyt, na widok swój papugi. Nikt tak dobrze jak ty nie wymawia imienia mojéj nieboszczki żony. No powiedz choć raz Melania!
— Melanio czekaj na mnie, ja się wkrótce z tobą połączę, wyszczebiotała papuga, tonem gniewliwym.
— Jest temu lat 30 panie, rzekł Poitevin z oczami wzniesionemi w niebo, jak kazałem wypisać te wyrazy na koronie z nieśmiertelników. Melania mnie oczekuje, a Fernanda przypomina mi ciągle moją przysięgę. Nigdy nie rozłączę się z przyjaciółką która stała się moją siostrą!
— Ale jeszcze raz, powtórzył człowiek widocznie zniecierpliwiony, mnie nie chodzi o kupno Fernandy.
Poitevin ciągnął daléj bez zmarszczenia się: O tak! chciano mi ukraść przyjaciółkę, panie — papugę wymawiającą 60 wyrazów.
— Pragnę wynająć piwnicę, przerwał mu znowu przybyły.
— Ach pan chcesz nająć piwnicę, trzeba było odrazu to powiedzieć, zaraz ją panu pokażę.
Poitevin wziął stary lichtarz stojący nad kominkiem, w którym pływał knotek umaczany w tłustości, potém zaświecił kaganek zaledwie jakie światło rzucający i rzekł do przybyłego:
— Proszę za mną, pokażę panu drogę.
Piwnica była dosyć obszerna, a więc zdawała się przydatną dla małego człowieka.
— Odebrałem znaczną ilość beczek wina z Hiszpanii, które pragnę aby się tu zestarzało, mam wielu subjektów, a wino nie zawsze przy nich jest bezpieczném.
— Pan jest negocyantem?
— Jestem fabrykantem krawatów.
Czynsz roczny z najmu piwnicy wynosił 60 franków. Człeczek zapłacił z góry za 6 miesięcy, dorzucił 5 franków za fatygę dla Poitevin’a i dodał, iż wieczorem wróci z winem i dwoma swemi towarzyszami. Wychodząc słyszał jeszcze jak Fernanda krzyczała z całego gardła: Czekaj na mnie Melanio!
W godzinę potem wózek obładowany beczkami, zatrzymał się przed domem na ulicy Récollets. Woźnica w towarzystwie kamrata w bluzie, zdjął beczki, a następnie w obec małego człowieczka, znieśli je do piwnicy.
Tu woźnica opatrzony w łopatę, wykopał głęboki dół, do którego wsunięto jednę pakę dłuższą od innych. Jego towarzysz wziął znajdujący się w wózku worek z kamieniami, młotek i kielnię. Paka została szczelnie obmurowaną, a następnie pokryta ziemią wilgotną i czarną z piwnicy. Potém trzy te osoby wyszły. Jednakże człeczek postępował na ostatku i zaledwie dwaj jego towarzysze wstąpili na schody, wtedy on szybko i ukradkiem wsunął po kilkakroć w świeże jeszcze obmurowanie pręt żelazny który trzymał w ręku.
Woźnica zwróciwszy się nagle zawołał.
— Co tam robisz Suryperze?
— Panie, odrzekł człowieczek, upewniam się czy wszystko dobrze jest wykonane.
Suryper zamknął drzwi na dwa spusty i uprzedził przechodząc koło odźwiernego, iż od czasu do czasu przyjdzie przekonać się o stanie swoich win hiszpańskich. Nadto dał mu swój adres: P. Suryper fabrykant krawatów 21-bis ulica de la Lune.
Umieszczenie pak i beczek w piwnicy, odbyło się w najzwyczajniejszy sposób; lecz nazajutrz szewc naprawiający stare obówie, opowiadał odźwiernemu z pewném zadziwieniem, że jego pies Roket zwykle cichy, spokojny, całą noc wył na dziedzieńcu.
— To jest mania wszystkich psów, odparł Poitevin, gdy ujrzą jakiego nieznajomego, który się im niepodoba. Moja Fernanda tak samo gotowa iść pól mili piechotą, aby dziobnąć swego nieprzyjaciela.
Rozmowa ciągnęła się w ten sposób, między odźwiernym i lokatorem sklepiku, kiedy Suryper, którego wcale się nie spodziewano, zjawił się na rogu ulicy. Była wtedy 6 godzina wieczorem, a działo się to 24 Listopada, kiedy już ciemna noc zapada o. tym czasie.
— Zapomniałem kłódki, rzekł wchodząc Suryper, idę jéj poszukać.
Odźwierny odpowiedział: — podam panu światło.
— Dziękuję wam, teraz skoro znam mą drogę, mogę iść do piwnicy z zamkniętemi oczami — dodał: Nie jesz obiadu dzisiaj?
— Moja zupa gotuje się, odrzekł Poitevin.
— Przydymi się, czuję to zdaleka.
— Tak pan mniemasz?
— Bezwątpienia!
Odźwierny wszedł do swej komórki, a Suryper zstępował po schodach wilgotnych i śliskich do piwnicy prowadzących. Przybywszy do drzwi, potarł zapałkę i zapalił ciemną latarkę, którą dobył z kieszeni. Potém zamknął starannie drzwi, zasłonił wiązką słomy okienko od piwnicy, oraz zatknął chustką dziurkę od klucza w zamku. Po upływie pół godziny Suryper zjawił się na dziedzieńcu, lecz tym razem z towarzyszem. Suryper trzymając butelkę wszedł do odźwiernego.
— Weź to, rzekł doń, chcę abyś pokosztował mojego towaru...
Poitevin był bardzo tą grzecznością wzruszony.
— Jesteś pan bardzo ludzki, powiedział kłaniając się nizko.
Lecz gdy radość z otrzymanego daru nie przeszkadzała mu być bardzo oględnym, zawołał wychylając się do sieni.
— Hej, panie, od kogo powracasz!
Towarzysz Surypera był już na ulicy, udając że wołania nie słyszy.
— O co ci chodzi? rzekł Suryper, skoro mnie pytasz zkąd się tu wziąłem.
— Ja nie do pana mówię, odparł odźwierny, lecz do tego jegomościa który tam idzie.
— Ten wysoki brunet?
— Tak jest....
Suryper parsknął śmiechem. — Zdaje się, zawołał, że lepiej widzisz wychodzących niż w chodzących....
— Dla czego?
— Gdyż on jest moim towarzyszem, który przyszedł ze mną.
— Oj! nie spostrzegłem go wtedy...
— Szedł tuż za mną, bo jest bednarzem z sąsiedztwa. — Teraz życzę wam dobrego apetytu i dobrej nocy! —
I pan Suryper złączył się ze swym towarzyszem. Obaj postępowali wolno, bo sąsiad Surypera opierał się na jego ramieniu. O kilka kroków daléj, wsiedli do fiakra na nich czekającego. Fiakr przebiegł most na kanale Ourcq i zniknął w ulicy Grangeaux-Belles.
Poitevin jeszcze niedowierzając wychylił się za próg domu.
— Dziwni ludzie tu przychodzą, — odezwał się szewc ze sklepiku...
— To nasz lokator piwniczny, ze swym przyjacielem.
— Wierzysz temu?
— Tak mi powiedział przynajmniej.
— Ale ja widziałem w przechodzie jego kamrata...
— Czy on jest czem niezwyczajnem?
— Jeszcze dotąd drżę cały. — Obwinięty on był w materyę jedwabną, która mu aż brodę zasłaniała, a miał postać z grobu wyjętego.... teraz się nie dziwię, że mój pies wył tej nocy.
— Doprawdy?.. rzekł Poitevin, dzwoniąc zębami.
— Wierz łub nie wierz, lecz jestem pewny że to jest upiór.
— Upiór w naszym domu — krzyknął odźwierny!
— Był on blady jak chusta, a oczy zionęły płomieniem.
— To święta prawda, żem go nie widział jak wchodził.
— 3ezwątpienia, jest on gilotynowany, któremu głowę przyszyto do kadłuba... Oto patrz na podłogę!
Paitevin przestraszony, ujrzał na ziemi długą strugę krwi.