Najnowsze tajemnice Paryża/Część trzecia/VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aurélien Scholl
Tytuł Najnowsze tajemnice Paryża
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1869
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les nouveaux mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.
Pożar.

Trelauney udał najgłębszą obojętność, a potem rzekł:
— Jednak nie przypuszczam abym miał nieprzyjaciół!
Kawaler uśmiechnął się niedowierzając i potrząsł głową.
— Czy pewny jesteś tego panie?
Wyrazy te zwróciły uwagę lorda, myślał więc: ten człowiek zna więcéj mych stosunków niż się mogłem domyślać. Byłżeby stronnikiem Riazisa, albo jest rzeczywiście moim przyjacielem?
— Co mnie najbardziéj upewniło, — mówił daléj kawaler Pulnitz — że ci ludzie wałęsający się w lesie są podejrzani, to wciśnięcie się dwóch tajemnie na dziedziniec pałacowy.
— U mnie?
— Do milorda.
— Dziękuję panu, żeś raczył mnie powiadomić o tym czynie.
Trelauney zamyślił się nad tem, że nikt nie mógł robić zasadzki tylko Riazis i Robert Kodom. Lecz czegóż chcieli? Ludwika pozostała w domu. W zamku był nowy intendent, to jest Raul Villepont, Madziar i wreszcie na drugiem piętrze Cecylia córka Surypera, która pielęgnowała dziecinę Ludwiki tak starannie, że malec nabrał siły i zaczął uśmiechać się do tych co go pieścili. Surypere miał przybyć tegoż wieczora, pociągiem o 10 godzinie przychodzącym. Na kogóż więc robili zasadzki? Riazis mógł mieć na celu Trelauney’a, Robert Kodom Madziara....
Po krótkim namyśle w milczeniu, odezwał się Trelauney:
— Iluż mogło być tych ludzi?
— Siedmiu lub ośmiu.
— Lecz tylko dwóch weszło do zamku?
— Przynajmniéj tylko dwóch dopatrzyłem:
— Dziękuję jeszcze raz panu. Pójdę z moim przyjacielem baronem Rameney, ekonomem i jego pomocnikiem przejrzeć cały zamek....
— Jeżeli mogę być w czem użyteczny, jestem na twoje rozkazy milordzie.
— Mocno jestem ci obowiązany panie, ale nie chcę nadużywać twej grzeczności.
Dziewiąta godzina wybiła na zegarze w przedsionku. Światło różowe zabłysło nagle w salonie, w którym znajdował się Trelauney i kawaler Pulnitz:
W téj chwili usłyszano okrzyk: Pali się, ogień! ogień!
Trelauney poskoczył do okna, zamek z trzech stron stał w płomieniach. Dwóch ludzi uchodziło drogą poprzeczną, jeden z nich obejrzał się; lord mógł rozpoznać profil twarzy i brodę azyatycką Riazisa. Drugim nie mógł być kto inny tylko Ali! Ali, o którym sądził że się znajduje na spodzie statku Rekina! Jeżeli Ali mógł uciec, cóż się stało z jachtem wiozącym bogactwa bandy dwudziestu i jeden? Musiała zajść zdrada, a więc wszystko stracone. Głos z drugiego piętra wzywał pomocy. Znajdowała się tam Cecylia trzymająca na ręku dziecię Ludwiki....
Trelauney otworzył drzwi, przez które wpadły kłęby dymu i ognia do salonu. Schody stały już w płomieniach, mury rozpalone żarem ziajały. Irelauney krzyknąwszy ze wściekłości i gniewu, zerwał firanki, które przywiązał do okna, i tym sposobem spuścił się na dziedzieniec. Kawaler Pulnitz poszedł za jego przykładem.
— Drabin! Wołał lord nieustraszony.
Nadbiegła służba zamkowa. Raul złamał parkan oddzielający podwórze od stajen i warzywnego ogrodu, usiłując ustawić go w ten sposób, aby oparta na nim drabina, mogła dosięgnąć do okna w pokoju Cecylii. Stała ona z rozwianym włosem, przyciskając dziecię do piersi. Dym ją zaduszał.
W dali okolica zajaśniała czerwonym kolorem, a chmury snujące się na widnokrągu okryła purpura, krwawe smugi przedstawiająca. Bydło ryczało, w stajniach zamknięte, koguty piały jakby świtanie już przeczuwały, a wycie psów powiększało ten zgiełk przerażający.
Trelauney przystawił do muru parkan i przyczepił drabinę. W téj chwili okazała się czarna postać na dachu był to Madziar. Szedł prosto pewnym krokiem z siekierą w ręku. Wyrąbał dach. Tym czasem Trelauney skoczył na drabinę, lecz pogniłe sztachety w parkanie nie mogły wytrzymać ciężaru i lord spadł na ziemię wraz z drabiną, która o kilka kroków legła złamana. Wydał on okrzyk rozpaczy, a chwyciwszy Raula za ramię, rzekł doń:
— Patrz! to dziecię w ogniu będące, to jest twoje!...
Raul chwycił obiema rękoma swą głowę, jak ten który się lęka, aby mu z bólu i rozpaczy nie pękła, i rzucił się do przedsionka w tuman buchającego dymu.
Madziar znikł na chwilę. Długa kolumna ognia i popiołu wzniosła się w powietrzu. Zdala dzwon w Houdanie bił na znak niebezpieczeństwa. Ekonom nie straciwszy zupełnie przytomności, otworzył stajnie i wypuścił bydło oraz konie na wolność, które w dzikich podskokach rozbiegły się na wszystkie strony.
— Hejże! — krzyczał Trelauney, znoście spiesznie jak najwięcéj słomy; tu, tu, daléj wszyscy do roboty!
Każdy chwycił widły, i wnet nałożono stos sięgający okien pierwszego piętra, tak że Cecylia mogła skoczyć bez niebezpieczeństwa.
— Trzymaj silnie dziecię i wyskocz! — krzyczał Trelauney. Lecz głosu jego nie słyszała Cecylia. Okno ziajało ogniem i dymem.
Raul porwał ramię drabiny, i wsparłszy go o stos słomy, zdołał wedrzeć się aż do okna, lecz tam ujrzał tylko wielkie ognisko. Płomień ślizgając się po firankach doszedł do łóżek, pożerał pościel, posadzkę, która strawiona upadła na dół wraz ze zwęglonemi meblami. Raul upadł zemdlony na stos słomy, dwóch wieśniaków odniosło go do ogrodu.
W tej chwili krzyk wydarł się ze wszystkich piersi; Madziar znowu ukazał się na dachu trzymając na barkach Cecylią z dziecięciem. Odważny i silny Węgier upatrywał miejsca bezpieczniejszego, aby tam skierować swe kroki. Obecni nie mogąc mu przyjść w pomoc, słali do Nieba modlitwę o ocalenie trzech istot. Widzieli jak zaczepił się o pręt żelazny od konduktora, który cienkim łańcuchem ziemi do tykał. Najprzód Cecylia zsunęła się z dachu i za pomocą ogniw łańcucha lekko spuściła się na ziemię, potem Madziar z dziecięciem na lewem ręku poszedł za jéj przykładem i stanął szczęśliwie, śród ogólnego okrzyku uwielbienia.
Trelauney rzucił się na szyję i uściskał go serdecznie. Madziar poszedł na brzeg stawu i tam odetchnąwszy, pił wodę spieczonemi ustami. Kawaler Pulnitz który w tym czasie nie pozostał bezczynny, ofiarował lordowi w zamku Mesnil schronienie. Również margrabia Channeney na pierwszy odgłos nieszczęścia przybywszy z pomocą, nalegał aby Trelauney zajął u niego mieszkanie.
— Dziękuję wam panowie, — odpowiedział lord, jest w lasku domek, w którym mieszka któś z moich znajomych.... tam spodziewam się znaleść schronienie. Tu już nic nie pozostaje do zrobienia. Gdy zgliszcza ostygną, każę odbudować zamek, teraz jedźmy! Wtedy zjawił się jakiś człowiek, z całych sił uciekający przed pogonią rozwścieczonego wołu. Był to Ali. Wół doścignąwszy go uderzył w bok rogami; nikczemnik upadł przy stopach Trelauney’a, tymczasem zwierzę oślepione pożarem pobiegło ku lasowi. Lord porwał Alego za ramię.
— Litości krzyczał podły człowiek.
— Znajduję cię znowu! zawołał Trelauney, — lecz teraz skończy się wszystko dla ciebie!
I chwyciwszy go za ręce, wrzucił w sam środek największego ognia. Ali trzy lub czterykroć jęknął, załamując ręce kłęby dymu i języki płomieni otoczyły ciało jego, pożar znalazł swoją ofiarę.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aurélien Scholl i tłumacza: anonimowy.