Najnowsze tajemnice Paryża/Część trzecia/XLI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aurélien Scholl
Tytuł Najnowsze tajemnice Paryża
Wydawca Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego
Data wyd. 1869
Druk J. Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les nouveaux mystères de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLI.
W którym Wanda odzyskuje wolność.

— A entreprener nazywa się? zapytała Maryanna.
— Pan Bergeron. No cały świat zna pana Bergeron.
Mieszka?....
— Na wybrzeżu Tournelle. Nad bramą wisi szyld, na którym złotemi literami wypisane jest jego nazwisko.
— Dosyć mój przyjacielu; idź pielęgnować zranionego.
Gospodarz wziął pieniądze dane przez Bankiera i poszedł do bufetu.
— Na co się zdadzą robione zapytania? rzekł niecierpliwie Robert. Tu idzie o ważniejszy interes, niż o jakiegoś urwisza.
— Mylisz się panie! odparła sucho Maryanna.
— Ciekawy jestem jaki związek może mieć wypadek małego Ludwika, z celem który nas tu zgromadził?
— Nic prostszego. Pójdziemy do majstra Bergeron. Pan opowiesz mu jaki zaszedł wypadek z jego robotnikiem. Potem polecisz mu odnowienie twojej willi w Enghen podczas lata.
— Doprawdy, jeszcze nic nie rozumiem. Dla czego mam willę odnawiać?
— Dla tego, aby p. Bergeron przyjął zastępcę za małego Ludwika, za prostą pana rekomendacyą.
— Otóż mamy się bawić w dobroczynność, chwila na to właściwa....
— Bardzo właściwa, gdyż tym zastępcą będzie...
— Któż?
Ja! i jutro rano dostanę się do nieprzyjacielskiego obozu bardzo prosto, bardzo naturalnie, bez narażenia pana na wydatki i zachody w Prefekturze.
Kodom patrzał na Maryannę wielkiemi oczyma jakby olśniony i zawołał:
— To nie jest paryżanka z budoaru ta Maryanna, to bogini Minerwa w swej własnej osobie!
W dziesięć minut potem ekwipaż toczył się z niemi do przedsiębiercy Bergeron. Maryanna pozostała w powozie. Spódnica ma swoje przywileje. W dziesięć minut potem bankier wrócił tryumfujący. Wszystko było ułożone według planu Maryanny. Niepotrzchowała jak tylko zgłosić się z listem swego protektora, aby otrzymać robotę i być wpuszczoną do szpitala. W poprzedzającym rozdziale widzieliśmy jak użyła swojego czasu.
Odtąd osoby interesowane w spisku mającym na celu wyswobodzenie Wandy, nie potrzebowały tylko czekać nocy. Domyślacie się, że oczekiwały niecierpliwie, gorączkowo; Kodom tłumiąc swe wzruszenie w zamęcie giełdowych przedsiebierstw, Wanda znacząc na ścianie szpilką kwadranse, za każdem uderzeniem zegaru, który dla niej zbyt wolno przybliżał chwilę uwolnienia.
Za uderzeniem północy, dozorca wsunął się po cichu do pokoju Wandy, otworzywszy zamek z największą ostrożnością, potem wziął się do wykonania poleceń Maryanny. Zamek za dnia oliwą nasmarowany, jak nie mniej zawiasy, nie stawiły wielkiego oporu. Wszystko zostało pozdejmowane i w nieładzie rozrzucone po pokoju, według zręcznie obmyślonego planu, mającego urzędników przekonać o gwałtownem wyłamaniu się z zamknięcia.
— Pani raczysz zaświadczyć przed temi panami, że wszystkie zobowiązania sumiennie spełniłem. Reszta mnie nie dotyczę teraz do pani należy zdobyć się na odwagę.
— I będę ją miała, — odrzekła Wanda.
Dozorca oddalił się na końcach palców, a nawet mimo zimna zdjął obówie, przez zbytek ostrożności. Baronowa pozostała sama. Długo, bez miłosierdzia wleką się godziny, kiedy oczekujemy na jakiś akt ważny w naszem życiu. Jakże długie wydawać się musiały dla natury niespokojnej, zuchwałej i samowładnej, to jest takiej jaką poznaliśmy Wandę. Mimo tego trzeba było cierpliwie czekać uderzenia piątej godziny. N areszcie bronzowy dzwon zajęczał pod uderzeniem młota, raz.... dwa.... trzy.... cztery.... pięć!...
Śmiała baronówna przypomniała sobie zalecone przez dozorcę ostrożności: zdjęła więc ciepłe buciki i drżącemi od zimna nogami, będąc tylko w jedwabnych pończochach, postępowała w labiryncie korytarzy, macając mury zlodowaciałą ręką. Och, podróż ta była straszliwsza i boleśniejsza, niż wycieczka do północnego bieguna, chociaż tylko dziesięć minut trwała po wilgotnej i zmarzłej posadzce. Przybywszy do głównych drzwi, nowa ją ogarnęła niespokojność. Wprawdzie brama nie była zamkniętą, ale trzeba było podnieść klamkę, skrzypnięcie zawias mogło ją zdradzić.
Zawiasy były nasmarowane, wszystko oględnie było przygotowane. Dostawszy się na świeże powietrze, mroźny wiatr stężył jej członki delikatne.
— Dalej! pomyślała wyciągając skrzepłe ręce z rozpaczą, — jest to chwila, w której trzeba albo być granitową, albo umrzeć.
Jedwabna drabina znajdowała się na swojem miejscu. Macając poczuła haczyki od kotwicy, ale jej delikatne patrycyuszowskie rączki miały jeszcze inne trudności do zwalczenia. Trzeba było odgrzebać kamyki i gruz, któremi Maryanna zasypała dziury dla ich zamaskowania, a służące do uczepienia kotwicy zbawienia; wzięła się odważnie do roboty. O radości! zaledwie wygrzebała ostatnią garstkę gruzu, kiedy uczuła przyjazną dłoń z tamtej strony bramy podaną. Drabina została wyprężoną wzdłuż muru. Czuła że ją przytrzymują silne ramiona, wstąpiła więc na nią z rezygnacyą. Stojąc na szczycie muru ujrzała jakieś widmo, które w pierwszej chwili strachem ją przejęło.
— Zstępuj szybko, — szepnął cień.
Poznała głos malarczyka. Nie tracąc więc czasu przyjęła podaną rękę i w mgnieniu oka zesunęła się po linie. Dotknąwszy ziemi, uczuła zawrót głowy, omdlenie, ale podtrzymaną została przez Kodoma, szepczącego jej:
— Ach spocznij w mych objęciach aniele, tu, tu na mem łonie!
Teraz dumnej baronowej wydarł się okrzyk wdzięczności.
— Mój przyjacielu! jesteś moim zbawcą, odtąd moje życie do ciebie należy.
Bankier pochwycił w swe ramiona W andę bladą i drżącą ze wzruszenia i znajdując w sobie siły prawie młodzieńcze, zaniósł do powozu stojącego na rogu w pobliskiej ulicy. Umieściwszy swą kochankę z troskliwością piastunki dziecię pielęgnującej, rozgrzewał jej rączki zmarznięte. Otworzyła swe wielkie oczy omdlałe, czując się rozgrzaną, wtedy Robert głosem zwycięzcy zawołał do Maryanny i Riazisa.
— Dalej spiesznie siadajcie i odjeżdżajmy.
PowTóz ruszył, tocząc się powoli. Maryanna patrząc na te uniesienia starca, pomyślała: Cokolwiek dotąd powiedziano, napisano, lub wyśpiewano, to z tego jedna pozostanie prawda, że miłość jest wiecznem źródłem szczęścia ludzkiego. Podobnie i ja wezmę mojego Ryszarda w swe objęcia, umieszczę go przy sercu i zaniosę w zakątek daleki, gdzie go muszę uleczyć!....


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aurélien Scholl i tłumacza: anonimowy.