Najnowsze tajemnice Paryża/Część trzecia/XL
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Najnowsze tajemnice Paryża |
Wydawca | Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego |
Data wyd. | 1869 |
Druk | J. Jaworski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les nouveaux mystères de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Bankier dobył pugilaresu i wyliczył piędziesiąt luidorów przed oczami biedaka, który nie śmiał dotknąć się pieniędzy.
— Weź, są twoje, — rzekła Maryanna, posuwając dukaty ku dozorcy i tym sposobem jego skrupuły przełamując.
— Teraz czy dobrze zrozumiałeś co masz do wykonania, ażeby pieniądze były słusznie twoją własnością?
— Pan cery ogorzałej, którego widziałem przedwczoraj, — a oznaczenie to stosowało się do Riazisa, powiedział, że trzeba oddać ciasto pięknej damie, przywiezionej do nas w pierwszych dniach tego miesiąca. Znam ją dobrze, ona nie chce wychodzić z pokoju, jest dumna! Jutro podczas nocy, mam zostawić drzwi od celki niezamknięte. To jest wszystko, co odemnie żądano.
— Widzicie ze wszystko przygotowałem przed waszym powrotem, — powiedział muzułmanin, nie przepominający w ważnych momentach zwrócić uwagi na swoje usługi.
— Będę pamiętał odwdzięczyć się za twe dla mnie współczucie — rzekł Kodom, — lecz przez litość, przyspieszmy nasze działanie. — Obróciwszy się następnie do dozorcy przesypującego dukaty W swej kieszeni dodał;
— Mój przyjacielu, chciej poszukać pióra, atramentu i bardzo cieńkiego papieru.
Młodzieniec z sercem pełnem wdzięczności, pobiegł wykonać zlecenie.
— Riazisie — mówił dalej bankier — nie zapomniałeś o naki?
— Bezwątpienia — odparł muzułmanin, — byłoby wielkiem niedolęztwem zapomnieć klucza, chcąc zamknięte drzwi otworzyć. Oto masz naki.
I podał Robertowi małe ciastko pozłocone.
— Tego mi właśnie potrzeba, — rzekł starzec zakochany, ważąc w ręku ciastko pasztetnicze. — Teraz idzie o to, ażeby zrobić w niem niedostrzeżony otwór i włożyć weń bilet, który mam napisać, bo nie należy przeciążać szczegółami naszego powiernika.
— Daj mi ciastko — odpowiedział Riazis. — My się znamy na nacięciach — my ludzie na Wschodzie urodzeni.
Wyjął z za pasa sztylecik pięknie oprawny i zrobił nim mały otwór niełatwy do spostrzeżenia. W tej chwili wrócił dozorca. Bankier z pośpiechem gorączkowo napisał list, który już czytelnicy znają w poprzedzającym rozdziale. Muzułmanin wsunął go w naki ze zręcznością kuglarza, potem obwinął starannie ciastko zbawcze, w resztę papieru pozostałego od napisania listu.
— Teraz kiedy wszystko dobrze pojąłeś, idź i nie zawahaj się w chwili stanowczej, rzekł surowo Kodom do oficyalisty szpitala.
— Ach panie! spełniłeś marzenie całego mojego życia! Nareszcie nasi starzy zakosztują chleba z własnej roli, na który mieli wielki apetyt przez lat 60. Jestem waszym duszą i ciałem.
— Podoba mi się ten chłopak z jego synowską miłością; — pomyślała Maryanna, nalewając mu szklankę wina.
Wypiwszy rzekł z niewzruszonem postanowieniem świadczącem, iż dotrzyma słowa jak na mężczyznę przystoi.
— To na co się narażam nie może mi grozić większą karą nad kilkumiesięczne więzienie, nic popełniłem czynu zasługującego na wyrzut sumienia. Jestem gotów i możecie mi, zaufać.
— W każdym razie więzienie jest rzeczą nieprzyjemną. Posłuchaj rady mój chłopcze, którą ci nawiasem udzielę. Nim wrócisz do zakładu, zaopatrz się w wytrych i flaszeczkę oliwy. Oddasz to naszej uwięzionej, aby przedmioty te pozostawione po jej ucieczce, świadczyły o twojej niewinności. Sądzę że jej rączka delikatna nie podołałaby tej robocie, więc jej pomożesz swoją jak się spodziewam, ale to jeszcze nie stanowi dowodu, aby ona sama nie zdobyła się na energją dla otworzenia wytrychem zamku.
— Dziękuję za radę moja dobra damo, — odrzekł dozorca, zachwycony tym pomysłem. Och! widzę że jesteście dzielni ludzie.
— A więc — przerwał Kodom odprawiając go rozkazującem skinieniem, wszystko jest ułożone i zrozumiane. Jak najrychlej trzeba doręczyć ciastko, a jutro w nocy drzwi mają być od celki otwarte.
Młodzieniec zrobił znak potwierdzający.
— Idź mój przyjacielu.
— Już wielki czas abym ztąd wyszedł, zauważył dozorca, — za chwilę robotnicy pracujący w naszym zakładzie, przyjdą po obiedzie pić swoje zwykle porcye, a w dziesięć minut będzie taki hałas, żeby nie można było robić żadnych poufnych zwierzeń. — Powiedziawszy to ukłonił się i poszedł krokiem przyśpieszonym.
Garkuchnia napełniała się coraz większą, liczbą gości, zwłaszcza hałaśliwych robotników. Dym i nieprzyzwoite wrzaski, dochodziły aż do gabinetu, w którym zostawiliśmy naszych trzech sprzysiężonych. Maryanna z flakoniku wąchała sól angielską.
— Moje piękne dziecię — rzekł z galanteryą Kodom, — pojmuję że tutejsza atmosfera jest ci nieprzyjemną; jeżeli chcesz, możemy wyjść na świeże powietrze i tam rozmawiać według upodobania.
— Dziękuję za grzeczność, lecz pan przeznaczyłeś mi rolę do odegrania, czas abyś mi ją wskazał szczegółowo.
— Rola sama z siebie jest z góry nakreślona, tylko trzeba wynaleść jakim sposobem ją wykonać wypada. Naszej biednej Wandzie pozostał jedyny środek uwolnienia się z tej jaskini, to jest ucieczka za pomocą drabinki tradycyonalnej. Lecz trzeba utwierdzić ją niewzruszenie wewnątrz budynku. Za pośrednictwem moich wpływów w prefekturze policyi, mógłbym ułatwić ci widzenie się z uwięzioną, lecz moje stosunki z baronową zbyt były jawne, wiadome, ażebym się na to osobiście narażał. Baron małżonek nieomieszkałby z tego korzystać i mnie oskarżyć. Dla tej okoliczności udałem się do ciebie. Moje lube dziecię ty wejdziesz do szpitala, jakim sposobem jeszcze nie wiem, wszelako tam wejść musisz. Teraz pomyślmy o pozorze, o kostjumie i w tym celu potrzebuję wszystkich twoich zdolności, bogatej w pomysły twej imaginacyi. Wynaleziony pozór, powinien ci dozwolić częstego i dłuższego pobytu w zakładzie, kostjum zrobi cię jeżeli niewidzialną, jak się to praktykuje w kraju Riazisa, to przynajmniej trudną da rozróżnienia od ludzi znajdujących się lub pracujących w szpitalu. Trzeba więc wynaleść coś takiego, coby ci dozwoliło wychodzić ztamtąd bez zwrócenia niczyjej uwagi.
Maryanna rozważała w milczeniu. W tem nagle rozległ się krzyk bolesny i wrzawa rozmaitych głosów, nad któremi głos gospodarza panował.
— Cicho, cicho moje baranki. Policya czuwa nad nami i już trzechkrotnie zagrożono mi zamknięciem mojej garkuchni, jeżeli takie sceny będą się powtarzać.
Niestety! niebiańskie wino ma też same własności, co niepohamowany ocean. Gardłowe krzyki, wołania nie ustawały, między niemi najwyraźniej dały się wyróżnić przekleństwa skaleczonego, który zapewne był przyczyną wrzasków i złorzeczeń. Riazis zeszedł kilka schodów i przywołał rozkazującym tonem gospodarza. Przybył on blady, struchlały i wyrywając sobie resztę pozostałych włosów, jęczał:
— Ach moi dobrzy panowie co za wypadek, zraniono w czoło małego Ludwika, wprawdzie figlarza, ale dobrego chłopca, który nie mógł się bronić przed temi gburami mularzami. Co za nieszczęście, przynajmniej dwa tygodnie musi zostać w łóżku nim się wyliże. No, miał cięty język nie zaprzeczam, ale za jedno słowo żeby rzucić nań kamieniem!.....
Maryanna słuchała z uwagą poczciwca recytującego swą jeremiadę.
— Co to za mały Ludwik? — zapytała.
— Co nas on może obchodzić. Niech mu oddadzą tę garść pieniędzy i niech się malec leczy.
— Zależy nam wiele, — odparła młoda kobieta. Pozwól mi działać. No panie gospodarzu, wytłumacz nam kto jest ten Ludwik.
— Młody, dobry chłopiec, pracujący tu niedaleko w szpitalu.
— A co on tam robi?
— Maluje.
— Czy na swoją rękę pracuje?
— O nie! chłopiec jest terminatorem u majstra przedsiębiorcy.