Najnowsze tajemnice Paryża/Część trzecia/XV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Najnowsze tajemnice Paryża |
Wydawca | Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego |
Data wyd. | 1869 |
Druk | J. Jaworski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les nouveaux mystères de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Skoro raz zostanie urządzona komunikacya, wtedy będziemy jak u siebie w domu.
Banda wracała do miejsca zkąd wyszła, kiedy słabe światełko zwróciło uwagę Kodoma. Światełko błyskało z odległego chodnika kostnicy.
— Zagaście latarnie! rzekł bankier.
Natychmiast zaległa ciemność w około. Jakiś człowiek pojawił się w głębi galeryi; szedł on drogą oznaczoną na sklepieniu. Linją nakreśloną w pewnych odległościach przecinały strzały czarno malowane, które wskazywały kierunek kostnicy i prowadziły do schodów przy rogatkach Enfer.
— Jestże to szpieg? mruknął do siebie bankier.
Człowiek trzymał w ręku plan, którego radził się chwilowo co do rozkładu galeryi. Szedł on w kierunku kurytarza łańcuchem zamkniętego, a prowadzącego do domu na placu Panteonu.
— To jest nasz nieprzyjaciel, — myślał Robert.
W istocie, znajduje się w téj dzielnicy Paryża miasto pod miastem, które administracya kazała opasać murem, odpowiadającym przestrzeni należącej do podatku konsumcyjnego. Często się bowiem zdarza, iż katakumby służą do przeprowadzania kontrabandy. Wchodzą tam za rogatkami od strony Montsouris i tą drogą przemycają rozmaitego rodzaju towary do Paryża. Rząd przeto polecił zbudować w kamieniołomach rozległy mur, który oddziela katakumby Paryzkie od podziemi już za rogatkami będących.
W tych pieczarach dokładnie niezbadanych, mieścili się zwykle bandyci, fałszerze monet, nawet przez pewien czas ukrywała się tam szajka rozbójników. Obecnie licząc i galery zakazane dla przystępu publiki, katakumby formują drugą stolicę w departamencie Sekwany, gdzie możnaby urządzić komunikaoyą za pośrednictwem omnibusów podziemnych.
Combalou wszedł tam przez ulicę Vauquelin i szukał placu Panteonu. Na znak dany przez Roberta Kodom, ajent został schwytany.
— Co tu robisz? zapytał go Robert.
Combalau poznał natychmiast, z kim ma do czynienia, więc odrzekł:
— Robię przegląd, panie...
— Jesteś inspektorem?
— Nie panie, zwyczajnym urzędnikiem w téj służbie.
— Którędy wszedłeś?
— Przez otwór zwany Fosse-aux lions.
— Czy ztąd daleko?
— Bardzo daleko.
— Więc znasz dobrze katakumby?
— Jak moją kieszeń.
Robert umyślił przywiązać do siebie tak pożytecznego człowieka, rzekł przeto:
— Wieleż zarabiasz na rok pełniąc te obowiązki?
— Ośmset franków.
— A więc jeżeli chcesz mnie służyć, dam ci trzysta franków miesięcznie, czy przyjmujesz?
— Bez wątpienia; lecz muszę wiedzieć, co wypadnie mi robić, gdyż jeżeli to jest interes, za który trzebaby nadłożyć głową, wtedy nie chcę się do niego mieszać.
Bankier ruszył ramionami i rzekł:
— Nic nie będziesz rezykować, potrzebuję bowiem człowieka bystrego, pojętnego, do prowadzenia robót, jakie mam zamiar tu dokonać wbrew woli administracyi miasta.
— To będzie bardzo trudno.
— Dla czego?
— Gdyż w tych podziemiach na pozór niedoścignionych, ludzie umieją się kierować z taką pewnością, jak stary fiakier od kościoła Ś-éj Magdaleny na plac Bastylii.
— Lecz kurytarze zabronione?
— Tam, to co innego.
— A dwa piętra poniżéj znajdujące się?
— Lecz panie ja muszę ztąd wyjść jaknajprędzej.
— Ażebyś doniósł coś tu widział i co ci proponowano? nadaremnie.
— Cóż więc chcesz ze mną zrobić?
— Co się mi spodoba, daléj idź!
Ludzie popchnęli pana Combalou i podniósłszy latarnie dla oświecenia drogi, udali się w kierunku prowadzącym pod plac Panteonu. Combalou zaczął obawiać się o swe bezpieczeństwo; gdyż łatwo mogli się przekonać, że on również nie znał topografii katakumb. To było pierwsze niebezpieczeństwo, a drugie daleko groźniejsze może, iż nie życzył sobie zostać pod władzą Roberta Kodom... Combalou więc nie wahał się dłużéj; przy pierwszym zakręcie który napotkał przeskoczył łańcuch i zaczął biedź co mu sił starczyło przez chodnik zakazany.
— Łapcie go! krzyczał Robert.
Ludzie poszli w pogoń za uciekającym, lecz kurytarz zbyt wązki nie dozwolił im biedź razem; upadek śród ciemnicy jednego zatrzymał w pogoni drugich i tym sposobem Combalou zdołał ujść przed ścigającemi go zbirami. Kodom postanowił nie opuścić sposobności inną razą pochwycenia Combalou, nateraz więc zaniechał pogoni. Kiedy wrócił do swego bióra na ulicy Ville-l’Eveque, zastał list od Riazisa; list ten zadał ostatni cios bankierowi, donosił bowiem o wypróżnieniu piwnic na ulicy Ś-go Ludwika. Skarby zniknęły, a Robert przyjął weksle dwudziestu i jeden!.. Co się stało z bogactwami stowarzyszenia? i w téj chwili przyszło mu na myśl odpłynięcie Rekina. Jaki kierunek mógł wziąść ten statek, trzeba go wytropić, ścigać i na dno morza pogrążyć. Robert całą noc przemyśliwał nad różnemi projektami. Nieraz chciał krzyczeć aby chwytano złodziei! Nad ranem sprawdził księgi buchalteryczne, podsumował je, a kiedy skończył pracę, zimny dreszcz przejął jego ciało, bo straszny trzechmiesięczny term in już się zbliżał.
Robert Kodom ów atletycznej budowy człowiek, energiczny zawsze, bystry i czuwający umysł, pomimo że pięćdziesiąt cztery lat przeżył; Robert który decydował o podwyżce i zniżeniu papierów na giełdzie według swego kaprysu, tego wieczoru ów człowiek niezwyciężony, żelazny — jak widmo śmierci wyglądał. Jego czoło zwykle pogodne i gładkie jak kość słoniowa, pomarszczyło się mimowolnie; brzegi powiek przez niepokoje i bezsenność zakrwaw iły się jak czerwone bruzdy.
Siedział samotny w pokoju wyłożonym dębowem drzewem, którego ściany pokrywało ciemne ponure obicie. Dusza ta niedostępna wszelkim wzruszeniom, pozbawiona wszelkiéj tkliwości, przed blizką ruiną fortuny — uczuła słabość dziecięcia. Ruina! to zgrozą przejmuje, sprowadza karę męk piekielnych, dla manewrujących na giełdzie milionami! Oni także mają punkt honoru, który nazwaćby można honorem uporu.
Z głową ukrytą w swych dłoniach, myślał on o odniesionych zwycięztwach za pomocą pieniędzy, kiedy wola niewidzialna jednym podmuchem zdolna była zniweczyć cala fortunę drobnego kupca, zebraną długoletnią pracą, oszczędnością i cierpliwością. Zrywał się chwilami z krzesła jak wściekłe zwierzę i szeptał sam do siebie:
— Niepodobna ażeby się tak skończyło. Więcéj jak trzydzieści lat poświęcenia, wytrwania, śmiałości i strategii, nie może zakończyć się nędznym melodramatem z bulwarów! patrz Robercie, idzie tu tylko o pochwycenie nerwu rozpoczętjé walki.
Potem chodził wielkiemi krokami od drzwi do biórka, aż nareszcie znękany upadł na krzesło.
— Zkąd się wziął ten djabeł Trelauney i jaki traf nielitościwy wsunął go w pośród nasze tajemne kombinacye.
. Febrycznie przeglądał papiery nagromadzone na biórku, i chwytając się za rzadkie włosy drżącemi palcami, mruczał głosem zbuntowanego potępieńca:
— Jeszcze piętnaście dni! piętnaście dni to tyle co jutro! a wszystko się skończy! ach trzeba się poszarpać na sztuki... i żadnéj ucieczki, żadnej nadziei! najmniejszego światełka!..
I znowu rozpoczął swą przechadzkę po pokoju, powtarzając na palcach rachunek swoich passywów.
Dwa miliony pięćkroć sto tysięcy franków wypłat, a w kasie zaledwie 1500 luidorów się znajduje! nie ma Furgata, nie ma i skarbu! Jak nędzny upadek i jak bolesne wieści rozniosą lekkomyślni lub zazdrośni nowiniarze! Oto zajęcie dla Paryża, nie mające nawet tego powabu co upadek modnéj śpiewaczki!..
W gorączce która go ogarnęła grał on komedyą, naśladując głos i gęsta zabawne tych, co się śmieli z katastrofy sławnego bankiera Roberta Kodom, gdyż słyszał rozmawiających na bulwarach:
— Czy wiesz co nowego?
— Trzy lub cztery wieści, lecz chcijé oznaczyć o którą się pytasz?
— Od wczoraj cały Paryż tylko o tem mówi. Ty widzę wróciłeś z Indyi?
— Prawie. Skakano całą noc u starej wdowy Flavigny. To tak daleko jak Azya! lecz nakoniec powiedz jaką masz nowinę?
— Robert Kodom zbankrutował!...