Najnowsze tajemnice Paryża/Część trzecia/XXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Najnowsze tajemnice Paryża |
Wydawca | Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego |
Data wyd. | 1869 |
Druk | J. Jaworski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les nouveaux mystères de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Robert Kodom obróciwszy się do powozu Dostojnika, daleko wspanialszego od jego skromnego fiakra, ujrzał dziecinną główkę, która nań ciekawie pogłądała. Udał on że nie dostrzegł, lecz jego oczy podobne do nocnego ptaka, niby zamrużone i obojętne, nie straciły ani jednego poruszenia oblicza — jak błyskawica migotliwego.
Widziałem pewno nie w kościele tę postać, pomyślał Robert. Spojrzał na zegar wieżowy stacyi, i zregulował z nim swój zegarek jako człowiek akuratny.
— Dopiéro jest w pół do ósméj, mamy więc czasu jeszcze pół godziny przed odjazdem.
— Więcéj jeszcze, — odpowiedział muzułmanin; odjazd pospiesznych cugów od wczoraj został o pół godziny opóźniony. Nieodzowne roboty na linii, które mi objaśniono, a których sobie już nie przypominam, są tego przyczyną. To nam przysparza blisko trzy kwadranse, licząc i ekspedycyą pakunków. Do licha! pan masz tylko jeden kufer, lecz dobréj tuszy!
I Azyata zrobił minę oznaczającą, — odgaduję... potem odezwał się głośno:
— Ostrożność jest zawsze chwalebną; pojmuję ją tak dobrze, żem względem pana o niéj nie zapomniał.
Robert Kodom śledził ciągle wzrokiem ekwipaż Riazisa. Główka zostająca pod tém nieustanném śledztwem, cofnęła się w głąb na przeciwną stronę powozu.
— Muszę korzystać z kilku pozostałych nam minut dopóki jesteśmy razem, — rzekł Riazis. Proszę cię bankierze o jednę grzeczność, mam ci oddać przysługę i pewną osobę przedstawić.
— Bez wątpienia to wszystko potrzebuje dłuższego czasu.
— Bynajmniéj; znamy angielskie przysłowie: czas jest pieniądzem. Postać siedząca w powozie, która cię tak niepokoi, zna również dobrze ten aksyomat.
— Czy tak! odparł flegmatycznie Robert. Muzułmanin ciągnął daléj:
— Jeżelibyś zechciał pójść do skromnéj szynkowni na rogu ztąd o kilka kroków będącéj, to znajduje się tam oddzielny gabinet, gdzie możem być jak u siebie. Wasz powóz będzie stać przede drzwiami i niczyjéj uwagi nie zwróci. Mój pozostanie na placu, pozwolisz mi tylko wyjąć z kieszeni cukierki.
I nie czekając odpowiedzi, Riazis poszedł do powozu, otworzył drzwiczki, a wnet ukazała się rączka okryta elegancką rękawiczką, która oparła się na ramieniu muzułmanina. Z powozu wyskoczyłbardzo dorodny młodzieniec. Miluchny zawadiak z uniwersytetów niemieckich, ubrany był w kaszkiet z kokieteryą na jedno ucho zasunięty, kurtkę ciemną, pantaleony obcisłe i butyz kutasami. W ustach trzymał cygaro, nie brakło tylko szramy na twarzy, nieodzownego znaku niemieckiego bursza.
Uczeń skłonił się Kodomowi.
— Pani! — rzekł bankier oddając ukłon grzeczny, to nie ją spodziewałem się spotkać na...
— Na tym chodniku! dokończ pan śmiało.
Riazis poszedł wprost do szynku nie mięszając się do rozmowy, Robert i Maryanna udali się za nim, gdyż była to rzeczywiście Maryanna de Fer, sztukająca śmiało o bruk swemi kawalerskiemi obcasami. Wszystkie trzy osoby zajęły krzesła około stolika, na którym postawiono butelkę z rubinowym płynem, a ślady zostawione na ceracie świadczyły o bytności tu ucztujących, podobnie juk wypisane dyamentem na szybach imiona, o bytności dam w gabinetach restauracyj, przeznaczonych na schadzki odosobnione.
— Mój przyjacielu, — zaczął Riazis...
Robert małe nie podskoczył z podziwu. „Mój przyjacielu” to było znaczące wyrażenie, miał się więc na ostrożności.
Muzułmanin mówił daléj:
— Pojąłem wszystkie względy ostrożności i przezorności potrzebne do wykonania dzieła przez was przedsiewziętego. Musisz mi oddać sprawiedliwość, że nawet nie nalegałem abym ci w podróży towarzyszył. Jestem kosmopolita, a więc niestety tak dobrze znany we wszystkich hotelach Europy, jak w karawan-serajach Azyi i Afryki. Jednak, jeżeli twoja głowa wystarcza na ułożenie tego obszernego projektu, potrzeba 10, 20, 40 osób, ażeby były posłuszne przy wykonaniu. Czterdzieści osób tworzą zwykle tyleż niedyskretnych ciekawości. Otóż szukałem aby czterdzieści głów zlać w jedną, te 40 ciekawości stopić w jednę ciekawość, bardzo przenikliwą, nie ukrywam tego, a zresztą wkrótce się o tém przekonasz. Ze względu więc wymienionego, mam honor przedstawić ci Maryannę de Fer... Na dany znak, zamieni ona burszowski ubiór na suknię ze czterdziestu falbanami, i przeistoczy się na księżnę ze czterdziestu krain. Po jutrze będzie siostrą miłosierdzia, śpiewaczką kawiarnianą, odźwiernym, handlarzem kontramarków, profesorem estetyki. W potrzebie zrobisz z niej oficera służbowego, albo prostego urzędnika komory. Jest wszystkieni co zechce i jest zamówiona, dawszy swoje żelazne słowo podobnie nieugięte jak jéj osoba, a nie mniéj przez swój interes będzie chciała tego wszystkiego, czego chcieć będziesz.
Na teraz jest ona twoim synem lub wychowańcem, jadącym wykończyć nauki w uniwersytecie niemieckim. Odprowadzasz go przez Belgią aż do Moguncyi, co stanowi obowiązek dobrego ojca lub — opiekuna. Za przybyciem, jeżeli będziesz potrzebował abbe rzymskiego, lub żokeja, kilka rzutów różu i blanszu, kilka krések według potrzeby, spełni twe życzenie w mgnieniu oka. Zapewniam cię, że jesteś zabezpieczony przeciw niedyskrecyi przez własny jéj interes i dodaję, że nie zna ani cieniu planu który masz w głowie. W ogóle najlepsze zapewnienie masz w tém, że ja zaledwie go znam w jakiejś części. Zgoła daje nam do dyspozycyi energią 40 ludzi i przenikliwość 40 kobiet w jednéj osobie.
Maryanna wybuchem śmiechu frazes zakończając dodała:
— Zresztą nie płacą tylko wtedy kiedy są zadowoleni, podobnie jak w budach jarmarcznych.
Godzina odjazdu zbliżyła się, Kodom wstał nic nie odpowiedziawszy i pierwszy wyszedł. Otworzył drzwiczki fiakra, grzecznem skinieniem zaprosił Maryannę aby zajęła miejsce, następnie podając na progu szynkowni rękę Riazisowi na znak pożegnania, rzekł:
— Do widzenia mości książę; spodziewam się że życzysz aby mi się udało, gdyż jeżeli przegram, to sam Mahomet nie może cię ocalić, i tylko wcześniéj przyjąć księcia do raju niż się spodziewałeś.
Wyrzekłszy to, skoczył do powozu i zawołał na fiakra:
— Na stacyą kolei.
Nasi dwaj podróżni za późno przybyli aby mogli oddzielnie siedzieć w wagonie; traf zrządził, iż się wszystko tego rana spóźniło, musieli więc zająć miejsce w dwóch rogach powozu pierwszej klassy. Bankier bardzo źle spał téj nocy, bo marzył ciągle o Wandzie; pragnąc więc od wetować, przedsięwziął urządzić sobie spoczynek jak doświadczony podróżny, zabezpieczając się od uderzeń. Anglicy wyrabiają passy elastyczne dla podtrzymywania głowy. Kodom zawiesił swe ręce i głowę jak można najwygodniéj, przepraszając obok siedzącego towarzysza podróży.
— Jak się będziesz nazywać teraz, szepnął do ucha Maryanny.
Zapytanie to mocno ją zakłopotało, lecz odrzekła:
— W istocie pytanie bardzo ważne, mam przesąd co do nazwisk, wolałbym jednak aby było eleganckie, jeżeli to być może bez zrobienia panu przykrości.
Potem rzuciwszy okiem na towarzyszów podróży ten sam przedział w wagonie zajmujących, których było trzech, rzekła po cichu ziewając:
— Jestem pewna, że ci ludzie znudzą nas doskonale.
I obróciwszy się do Roberta Kodom kończącego swoje umieszczenie, bez troski o sąsiadów, jak obywatel Dumore któremu się zdawało że wszędzie jest u siebie, szepnęła do ucha:
— Aż do nowych rozkazów, trzeba moje imię zmienić na męzkie, dodając mu zakończenie włoskie. Jeżeli pan nie ma nic przeciw temu, (tu jeszcze ciszéj mówiła) Maryanna będzie się nazywać Mario.