Naszyjnik królowej (1928)/Tom II/Rozdział I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Naszyjnik królowej |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Collier de la reine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Gdyby odźwierny ambasady, jak chciał Manoël, puścił się w pogoń za Beausirem, trudne miałby zadanie.
Pan sekretarz, pochwyciwszy pieniądze, pobiegł szybko w stronę ulicy Saint-Honore, a że na złodzieju czapka gore, starał się zatrzeć ślady, zmieniając bezustannie kierunek. Dopadł nareszcie wybrzeża pustego przy ulicy de Viarmes, gdzie stały magazyny zboża, i upadający ze znużenia, usiadł na worku ze zbożem, nawprost kolumny Medyceuszki, którą Bauchemont kupił, aby wyrwać z rąk burzycieli, i miastu ofiarował.
— Nareszcie marzenia moje spełnione — myślał — jestem bogaty! Będę mógł zostać uczciwym!... Zdaje mi się, że nabieram już tuszy... O, teraz — myślał dalej — Oliwja zostanie porządną kobietą, jak i ja sam... Ona taka piękna... takie proste posiada upodobania! Osiądziemy w wiosce zakupionej pod jakiem małem miasteczkiem, będą nas uważali za należących do arystokracji... Nicolina jest dobra... słodka... ma dwie tylko wady: lenistwo i ambicję. Uczynię z niej kobietę bez zarzutu, bo przecież będzie za co zadowolić jej kaprysy...
Odetchnął znowu, otarł spocone czoło i zastanawiał się, co dalej będzie.
— Tu, na ulicy de Viarmes, nie będą go szukali, ale niepodobna, aby nie szukali wcale... Panowie z ambasady niełatwo pogodzą się z myślą stracenia łupu... Podzielą się na oddziały i zaczną od jego mieszkania. Zastaną tam Oliwję. Opowiedzą jej wszystko, sponiewierają, mogą nawet zabrać ze sobą, uwięzić i trzymać jako zakład. Wiedzą dobrze, że kocham szalenie Oliwję, i skorzystają z tej słabości...
Na to przypuszczenie, Beausire ledwie nie oszalał.
Miłość zwyciężyła. Nie pozwoli dotknąć Oliwji, nie da wyrządzić jej najmniejszej przykrości... Puścił się, jak strzała, w stronę ulicy Delfina. Ufał nogom swoim, a nieprzyjaciele jego nie mogli go uprzedzić. Wskoczył do dorożki i kazał jechać, co koń wyskoczy, do Nowego Mostu. Tu zatrzymał się wprost pomnika Henryka IV. W owym czasie snuło się tam mnóstwo powozów. Wychylił głowę i zapuścił wzrok w ulicę Delfina.
Beausire, który od dziesięciu lat unikał starannie policji, miał wprawę w rozpoznawaniu jej agentów. Zauważył przy wejściu na most dwie podejrzane figury, przyglądające się także ulicy Delfina. Nie było w tem nic dziwnego, bo po Nowym moście snuły się podejrzane kobiety i różnorodni łotrzykowie, dla policji zatem znalazła się tu zawsze robota.
Beausire wysiadł z powozu, zmieszał się z tłumem i chyłkiem dopadł ulicy Delfina. Widział dom, w którego oknach ukazywała się często piękna Oliwja, jego przewodnia gwiazda.
Naraz Beausire ujrzał straż przed domem. Co więcej, spostrzegł strażnika na balkonie małego salonu. Zimny pot go oblał. Zebrał odwagę i przeszedł koło domu.
Co za okropny widok!
Wejście do mieszkania obsadzone policją miejską z komisarzem na czele... Beausire wprawnem okiem dostrzegł zawód, malujący się na twarzach agentów; wyglądają oni inaczej, gdy im się uda obława.
Pan de Crosne, zawiadomiony o kradzieży, chciał zapewne Beausira złapać, a zastał tylko Oliwję. Stąd zawód i niezadowolenie. Gdyby Beausire był goły, jak zwykle, gdyby nie miał stu tysięcy liwrów w kieszeni, byłby sam oddał się w ręce policji. Na myśl jednak, że z takim trudem zdobyte pieniądze dostałyby się w ręce agentów, Beausire otrząsnął się ze skrupułów miłosnych.
— Jeśli mnie wezmą... — myślał — wezmą i sto tysięcy liwrów... Jakaż korzyść dla Oliwji? Dowiódłbym, że kocham ją, jak głupiec... Zasłużyłbym na to, żeby mi powiedziała: „Bydlę głupie, co mi po twojej miłości bez pieniędzy?“... A zatem w nogi, aby ocalić bogactwo, źródło wszelkich rozkoszy, źródło wolności, szczęścia, filozofji...
Przycisnął bilety bankowe do serca i bezwiednie skierował się ku Luksemburgowi, tam, dokąd zawsze chodził dla zobaczenia się z Oliwją.
Na rogu ulicy Saint-Germain de Pres natknął się na wspaniałą karetę, pędzącą na ulicę Delfina. Zaledwie miał czas umknąć na bok, aby się nie dostać pod konie. Spojrzał tylko w okno karety i zobaczył w niej Oliwję i młodego pięknego mężczyznę, rozmawiających z zajęciem. Krzyknął, chciał biec za powozem, lecz przekonawszy się, że jedzie w ulicę Delfina, dokąd on nie mógł wracać, wyrzekł się pogoni.
— A może to nie Oliwja? — myślał — skądby się wzięła, przecież ją aresztują obecnie w mieszkaniu; musiałem się omylić, przywidziało mi się widocznie...
Biedny Beausire, zmęczony moralnie i fizycznie, skręcił w ulicę Fosses Monsieur-le-Prince, dopadł Luksemburgu, minął puste już ulice i dopiero za rogatkami, w ustronnej oberży, spoczął po całodziennych trudach.
Zamknął się tam w brudnej izbie; schował pieniądze pod podłogę, przysunął łóżko na to miejsce i wypiwszy sporą dozę wina grzanego z korzeniami, zasnął, przeklinając na czem świat stoi policję, przyjaciół swoich, a nawet i Oliwję. Pewny był, że go już nie pochwycą, a Nicolina, choćby parę dni posiedziała w więzieniu, wydostanie się na wolność, bo przecież ona nikomu nic nie ukradła...
A zresztą bogaty jest, uwolni więc Oliwję, swoją najdroższą i nierozłączną towarzyszkę.
Trudniejsza sprawa będzie z byłymi urzędnikami ambasady...
Lecz i na to znajdzie radę:
Skoro uwolni Oliwję, wyjadą do Szwajcarji, gdzie nikt ich nie zapyta, co za jedni.
Niestety, z tych marzeń przy gorącem winie, nie spełniło się żadne.
Zaraz to czytelnikowi opowiemy.