Naszyjnik królowej (1928)/Tom II/Rozdział II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Naszyjnik królowej
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Collier de la reine
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II
OLIWJA ZACZYNA BYĆ W STRACHU

Szkoda wielka, że Beausire oczom swoim, które miał doskonałe, nie zaufał; zamiast puszczać się na domysły, byłby sobie oszczędził dużo zmartwień i zawodów. Była to rzeczywiście panna Oliwja w karecie z mężczyzną i gdyby Beausire spojrzał był powtórnie, poznałby go napewno.
Panna Oliwja, według zwyczaju, wyszła rano do ogrodu Luksemburskiego i, zamiast powrócić o drugiej na obiad, została zatrzymana przez znajomego z balu Opery.
Gdy opuszczała kawiarnię w ogrodzie, i uśmiechała się zalotnie do jej właściciela, u którego posilała się codziennie, Cagliostro ukazał się w alei, podbiegł do niej i wziął za rękę.
Przeraziła się i krzyknęła.
— Dokąd pani idzie? — zapytał.
— Wracam do siebie, na ulicę Delfina.
— A to się ucieszą ludzie, oczekujący tam na panią! — odparł nieznajomy.
— Ludzie... którzy na mnie oczekują... co to znaczy? Ależ nikt nie czeka na mnie.
— Wierz mi, pani, że tak jest; najmniej dwunastu...
— Dwunastu gości! — zawołała Oliwja — przerażasz mnie pan!...
— Przeraziłbym gorzej, gdybym pozwolił ci wrócić do domu.
— Dlaczego?...
— Boby cię zaaresztowano, moja kochana.
— Nie uczyniłam nic złego — powiedziała.
— Za cóżby mnie aresztowano?
— A wiesz, za co kobiety do więzienia zamykają? Za intrygi, za fraszki.
— Nie intryguję wcale.
— Może dawniej? przypomnij sobie.
— O! tego nie mówię...
— Przypuszczam, żeś niewinna; ale to pewne, że cię szukają i chcą wpakować do kozy... Jedziemy zatem na ulicę Dalfina.
Oliwja zbladła.
— Bawisz się pan mną, jak kot myszą — rzekła. — Jeśli co wiesz, to powiedz... Może to o Beausire‘a chodzi.
I spojrzała na Cagliostra błagalnie.
— Być może... Przypuszczam, że sumienie jego nie zupełnie czyste.
— Biedny chłopak!
— Żałuj go, jeżeli ci się podoba, lecz jeżeli dał się złapać, ty przynajmniej zostań wolną.
— Dlaczego się pan mną opiekuje? Co za interes panem powoduje? To nienaturalne — dodała wyzywająco — aby człowiek taki, jak pan...
— -Nie kończ, moja droga, bo powiesz głupstwo, a czas drogi; agenci pana de Crosne, nie doczekawszy się ciebie, gotowi przyjść aż tutaj.
— Czyż wiedzą, że tu jestem?
— Alboż to trudno? ja przecież wiedziałem!... Lecz ponieważ się jednak tobą opiekuję i dobrze ci życzę, nie pytaj o resztę. Prędzej! idźmy na ulicę Enfer, tam kareta moja czeka... Jakto! wątpisz jeszcze?
— Tak.
— Dla przekonania się raz na zawsze o moich słowach, każę jechać koło twego mieszkania. Siedząc w karecie, przyjrzysz się bez obawy policjantom i będziesz mogła osądzić sama, że nie otoczyli twego domu dla zabawki. Wtedy dopiero rzetelnie ocenisz moje dobre chęci.
Mówiąc to, zaprowadził Oliwję do bramy od ulicy Enfer. Powóz podjechał, Cagliostro i Oliwja wsiedli, pojechali na ulicę Delfina i wtedy to zobaczył ich Beausire.
Gdyby był zawołał, Oliwja, poznawszy głos kochanka, przemocą byłaby się z nim chciała połączyć, aby podzielić więzienie, czy wolność. Lecz Cagliostro zawczasu odwrócił jej uwagę w inną stronę. Gdy biedna dziewczyna przekonała się, że to policja dom jej otacza, rzuciła się na szyję swego obrońcy z rozpaczą, zdolną wzruszyć każdego, tylko nie tego żelaznego człowieka... Uścisnął tylko lekko rękę Oliwji i zapuścił story u okien karety.
— Ratuj mnie pan! ratuj! — powtarzała biedaczka.
— Uspokój się, przyrzekam...
— Mówi pan, że policja wie o wszystkiem, zatem oni mnie odszukają?
— Tam, gdzie ja cię schowam, nikt cię nie znajdzie; będziesz u mnie...
— U pana! — zawołała ze zgrozą — więc do pana jedziemy?
— Czyś zwarjowała? — odrzekł — nie pamiętasz już o naszej umowie? Nie jestem twoim kochankiem i nie pragnę nim zostać.
— Więc to będzie więzienie?
— Jeżeli przekładasz klasztor, to wolno ci wybierać...
— Zdaję się na pana — odpowiedziała przerażona — czyń ze mną, co chcesz.
Zatrzymali się na ulicy Neuve-Saint-Gilles, przed domem, w którym Cagliostro przyjmował Filipa de Taverney.
Zaprowadził Oliwję do ustronnego pokoju na drugiem piętrze.
— Pragnę — powiedział — abyś się tu czuła zupełnie szczęśliwą.
— Szczęśliwą! — zawołała płacząc. — Szczęśliwą bez wolności, bez spacerów! Smutno tu, ponuro, nawet ogrodu żadnego nie widać! O! ja tego nie przeżyję!...
— Masz słuszność — odrzekł — chcę, aby ci u mnie na niczem nie zbywało, a tu nie wesoło, i w dodatku służba cię zobaczy i może stać się natrętną.
— Sprzedadzą mnie w końcu.
— O! nie obawiaj się; ludzie moi sprzedają tylko to, co chcę od nich kupić, lecz żeby cię uspokoić, dziecko kochane, postaram się o inne mieszkanie dla ciebie. Nie chcę także, abyś z głodu umarła, moja droga. Zadzwoń jak będziesz czego potrzebować, a stawię się natychmiast.
Pocałował ją w rękę i wyszedł.
— Panie! — zawołała — przedewszystkiem pragnę wiadomości od Beausira.
— Będziesz je miała — odpowiedział hrabia.
Zamknął na klucz drzwi od pokoju, a schodząc ze chodów, zamyślony, mówił do siebie:
— Będzie to profanacją umieścić ją w domu przy ulicy Saint-Claude, lecz tam jedynie ludzkie oko jej nie ujrzy... A gdy zapragnę pokazać ją „pewnej“ osobie, to zobaczy ją „ona“ jedynie w domu, przy ulicy Saint-Claude. A! jeszcze ta jedna ofiara!
Należy zagasić ostatnią iskrę płomienia, płonącego niegdyś!
Następnie hrabia włożył szeroki płaszcz, wyjął klucze ze skrytki w biurku, wybrał kilka, spojrzał na nie z rozrzewnieniem i udał się pieszo na ulicę Saint-Louis du Marais.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.