Nauka i Hypoteza/Wstęp
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nauka i Hypoteza |
Rozdział | Wstęp |
Redaktor | Ludwik Silberstein |
Wydawca | G. Centnerszwer i Ska. |
Data wyd. | 1908 |
Druk | Drukarnia Narodowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Maksymilian Horwitz |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Dla powierzchownego spostrzegacza prawda naukowa nie podlega żadnej wątpliwości; logika nauki jest nieomylną, jeżeli zaś uczonym zdarza się błądzić, to wówczas tylko, gdy sprzeniewierzają się jej prawidłom.
Prawdy matematyczne wywodzą się z niewielkiej ilości twierdzeń oczywistych zapomocą łańcucha rozumowań wolnych od zarzutu; narzucają się one nietylko nam, ale i samej przyrodzie. Krępują one, że tak powiem, Stwórcę i pozostawiają mu wybór między pewną tylko, względnie niewielką, ilością rozwiązań. Wobec tego wystarczy kilka doświadczeń, abyśmy poznali, jakiego mianowicie dokonał on wyboru. Z każdego doświadczenia będzie można wyprowadzić mnóstwo wyników drogą dedukcyj matematycznych i w ten to sposób każde poszczególne doświadczenie zapozna nas z jakimś zakątkiem Wszechświata.
Takie to jest dla wielu ludzi, dla gimnazistów, którym wykłada się pierwsze początki fizyki, źródło pewności naukowej. Tak to rozumieją oni rolę doświadczenia i matematyki. Tak również rozumiało ją przed stu laty wielu uczonych, którzy marzyli o zbudowaniu świata, zapożyczając od doświadczenia możliwie najmniej materyałów.
Trochę zastanowienia wystarczyło, aby dostrzedz jakie miejsce zajmuje w nauce hypoteza; przekonano się, że obejść się bez niej nie może matematyk, że i eksperymentor się bez niej nie obywa. Natenczas zadano sobie pytanie, czy wszystkie te konstrukcye posiadają poważną trwałość, i powzięto obawę, że jeden podmuch zdoła je obalić. Sceptycyzm taki również jest powierzchowny. Wątpić o wszystkiem lub we wszystko wierzyć — są to dwa rozwiązania jednako dogodne, obadwa bowiem jednako oszczędzają nam trudu myślenia.
Zamiast więc wygłaszać sumaryczne wyroki powinniśmy zbadać starannie rolę hypotezy; przekonamy się wówczas, że jest ona nietylko niezbędną, ale że najczęściej jest uprawnioną. Zobaczymy również, że istnieje kilka rodzajów hypotez, że jedne z nich są sprawdzalne, i że skoro zostaną potwierdzone przez doświadczenie, stają się płodnemi prawdami; że inne, nie mogąc wprowadzić nas w błąd, mogą nam być pożyteczne przez dostarczenie oparcia naszej myśli, że wreszcie inne jeszcze są hypotezami tylko z pozoru, i sprowadzają się do zamaskowanych określeń lub umów.
Te ostatnie napotyka się zwłaszcza w matematyce i w naukach z nią spowinowaconych. Stąd właśnie nauki te czerpią swą ścisłość; umowy te są wytworem swobodnej działalności naszego umysłu, który w tej dziedzinie nie zna przeszkód. Tutaj umysł nasz może twierdzić, gdyż dekretuje; zrozumiejmy się przecież: dekrety te narzucają się naszej nauce, która bez nich byłaby niemożliwa; nie narzucają się jednak przyrodzie. Czy wszakże dekrety te są dowolne? Nie, albowiem w takim razie byłyby jałowe. Doświadczenie pozostawia nam wprawdzie wolny wybór, lecz służy nam za przewodnika, pozwala nam rozeznać drogę najdogodniejszą. Dekrety nasze są tedy podobne do dekretów władcy absolutnego lecz rozumnego, zasięgającego opinii swojej Rady Państwa.
Niektórych autorów uderzył ten charakter wolnej umowy, jakiego dopatrzono się w pewnych zasadach podstawowych nauki. Chcieli oni uogólniać nad miarę i zapomnieli przytym, że wolność nie jest dowolnością. Doszli oni w ten sposób do tak zwanego nominalizmu, i zadali sobie pytanie, czy badacz nie pada ofiarą własnych swych określeń, i czy świat, który w swoim mniemaniu odkrywa, nie jest poprostu tworem jego kaprysu[1]. Wobec tego nauka byłaby pewną, ale pozbawioną swej doniosłości.
Gdyby tak było, nauka byłaby bezsilna. A przecież patrzymy codzień na jej działalność. Byłoby to niemożliwe, gdyby nie zapoznawała nas ona z czymś rzeczywistym. Wszelako to, do czego ona dociera, nie są to rzeczy same, jak sądzą naiwni dogmatycy, lecz tylko stosunki między rzeczami; poza temi stosunkami niema rzeczywistości poznawalnej.
Do takiego to wniosku dojdziemy, przebiegłszy szereg nauk od arytmetyki i geometryi do mechaniki i fizyki doświadczalnej.
Jaką jest istota rozumowania matematycznego? Czy jest ona rzeczywiście dedukcyjna, jak mniema się pospolicie? Głębszy rozbiór tej kwestyi przekonywa nas, że tak bynajmniej nie jest, że posiada ono w pewnej mierze charakter rozumowania indukcyjnego, i że to właśnie stanowi o jego płodności. Niemniej przeto zachowuje ona cechę bezwzględnej ścisłości; wykazanie tego będzie pierwszym naszym zadaniem.
Po bliższym poznaniu jednego z narzędzi, które matematyka daje badaczowi, poddamy z kolei analizie inne pojęcie podstawowe, pojęcie wielkości matematycznej. Czy znajdujemy je w przyrodzie, czy też sami je do niej wprowadzamy? Jeżeli sami wprowadzamy, czyż nie narażamy wszystkiego na wypaczenie? Porównanie surowych danych naszych zmysłów z owym niezmiernie złożonym i subtelnym pojęciem, które matematycy nazywają wielkością, zniewala nas do uznania, że zachodzi między niemi rozbieżność; a więc rama ta, w którą wszystko chcemy wtłoczyć, naszej jest roboty; ale nie zrobiliśmy jej na chybił-trafił, zrobiliśmy ją, że tak powiem, na miarę, i dlatego to możemy umieszczać w niej fakty nie kalecząc ich cech istotnych.
Inną ramą, narzuconą przez nas światu, jest przestrzeń. Jakie jest źródło pierwszych zasad geometryi? Czy narzuca je nam logika? Łobaczewski okazał, że tak nie jest, przez stworzenie geometryi nie-euklidesowych. Czy przestrzeń objawia się nam przez zmysły nasze? Bynajmniej; albowiem przestrzeń, którą mogłyby nam pokazać nasze zmysły, różni się najzupełniej od przestrzeni geometry. Czy geometrya pochodzi może z doświadczenia? Głębsze roztrząśnięcie wykaże nam, że nie. Dojdziemy tedy do wniosku, że zasady te są tylko umowami, ale umowy te nie są dowolne, i gdyby nas przeniesiono do innego świata, (który nazwę światem nie-euklidesowym, usiłując wyobrazić go sobie), zniewoliłoby nas to do przyjęcia innych umów.
W mechanice dojdziemy do wniosków podobnych i zobaczymy, te zasady tej nauki, jakkolwiek bardziej bezpośrednio oparte na doświadczeniu, posiadają również ów charakter konwencyonalny, właściwy postulatom geometrycznym. Dotychczas tryumfuje nominalizm, lecz oto dochodzimy do nauk fizycznych we właściwym znaczeniu. Tutaj scena się zmienia; napotykamy inny rodzaj hypotez i widzimy całą ich płodność. Wprawdzie zrazu teorye wydają się nam kruchemi, a dzieje nauki dowodzą, że są one przemijające: wszelako nie umierają one zupełnie, lecz z każdej z nich coś pozostaje. Należy tedy dołożyć starań, aby wyodrębnić to »coś«, albowiem to właśnie i tylko to stanowi prawdziwą rzeczywistość.
Metoda nauk fizycznych opiera się na indukcyi, która każe nam oczekiwać powtórzenia się pewnego zjawiska, gdy powracają okoliczności, w których zjawisko to powstało po raz pierwszy. Gdyby wszystkie te okoliczności mogły wraz powrócić, zasadę tę możnaby stosować bez obawy, lecz nie zdarzy się to nigdy; niektórych z tych okoliczności będzie zawsze brakowało. Czy jesteśmy zupełnie pewni, że są one pozbawione znaczenia? Oczywiście nie. Będzie to mogło być prawdopodobne, lecz nie ściśle pewne. Stąd doniosła rola, jaką odgrywa w naukach fizycznych pojęcie prawdopodobieństwa. Rachunek prawdopodobieństwa nie jest więc tylko rozrywką lub przewodnikiem dla graczy w bakarata — i wypadnie nam postarać się o zgłębienie jego zasad. Atoli wyniki, do których tu dojdziemy, będą dość niezupełne, albowiem ów mglisty instynkt, który pozwala nam na oryentowanie się w prawdopodobieństwach, jest w wysokim stopniu oporny analizie.
Po zbadaniu warunków, w jakich pracuje fizyk, sądziłem, że należy pokazać go przy pracy. W tym celu zaczerpnąłem kilka przykładów z historyi optyki oraz elektryczności. Zobaczymy, skąd się wzięły idee Fresnela i pomysły Maxwella, i jakie hypotezy wprowadzili nieświadomie Ampère i inni założyciele elektrodynamiki.