Niebezpieczne związki/List XLVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Niebezpieczne związki |
Wydawca | E. Wende i Spółka |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Drukarnia Narodowa |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Les Liaisons dangereuses |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wicehrabia de Valmont do Prezydentowej de Tourvel
{z pieczęcią paryską).
Po nocy bezsennej i burzliwej, nocy, którą przeżyłem naprzemian trawiony żarem płomiennej namiętności, to znów pogrążony w zupełnem unicestwieniu wszystkich władz mojej duszy, spieszę, pani, przy tobie szukać spoczynku, którego potrzebuję, a którego, mimo to, nie spodziewam się zakosztować jeszcze. Istotnie, stan w jakim się znajduję, w chwili gdy kreślę te słowa, bardziej niż kiedykolwiek daje mi uczuć nieodpartą potęgę miłości; z trudnością przychodzi mi zachować tyle panowania nad sobą, aby bodaj trochę skupić myśli i czuję, że będę musiał przerwać pisanie jeszcze przed końcem listu. Ach, czemuż nie wolno mi pieścić się nadzieją, że i ty kiedyś, pani, podzielisz wzruszenia, jakich doznaję w tej chwili? Gdybyś je dobrze znała, nie wierzę, byś mogła zostać na nie tak bardzo nieczułą! Wierzaj mi, pani, chłodna spokojność, sen duszy, obraz śmierci, nie wiodą bynajmniej do szczęścia; żywa namiętność jedynie zdolna jest doń zaprowadzić. Mimo wszystkich udręczeń, jakie mi zadajesz, ja czuję się w tej chwili szczęśliwszym od ciebie. Napróżno gnębisz mnie bezlitosną surowością; nie przeszkodzi mi ona całą duszą się oddać słodyczom miłości i w upojeniach jej zapomnieć o rozpaczy, jakiej mnie na łup wydajesz. W ten sposób pragnę się pomścić za wygnanie, na jakie mnie skazujesz. Nigdy jeszcze, pisząc do ciebie, nie doznawałem takiej rozkoszy; nigdy nie odczuwałem w ciągu tego zatrudnienia wzruszeń tak słodkich a zarazem tak żywych. Wszystko naokół zdaje się podsycać moje zapały: powietrze, które wchłaniam w siebie, oddycha rozkoszą; stół nawet, na którym piszę do ciebie, pierwszy raz poświęcony na taki użytek, staje się dla mnie świętym ołtarzem miłości; jakiejż ceny i powabu nabierze w moich oczach! na nim wszak kreślę przysięgę, iż kochać będę cię zawsze! Przebacz, błagam cię, to rozigranie moich zmysłów. Nie powinienbym może tak poddawać się wzruszeniu, którego ty nie podzielasz: muszę porzucić cię na chwilę, aby uśmierzyć płomień wzmagający się coraz to bardziej i silniejszy od mojej woli.
Powracam do ciebie, pani, i chciej mi wierzyć, iż powracam zawsze z równą skwapliwością. Mimo to, świadomość szczęścia odleciała daleko odemnie i ustąpiła miejsca okrutnej niemocy. I pocóż mówić ci o moich uczuciach, skoro napróżno szukam środków przekonania cię o nich? Po tylekroć wznawianych wysiłkach, opuściła mnie i moc i wiara w siebie. Jeśli maluję sobie jeszcze rozkosze miłości, to aby tem boleśniej odczuwać żal, że jestem z nich wyzuty. Jedyny ratunek widzę w twojej pobłażliwości, ale zanadto czuję w tej chwili, jak bardzo mi jej potrzeba, abym mógł mieć nadzieję, iż ją uzyskam. To pewna, że nigdy miłość moja nie była równie pełną czci i daleką od wszelkiej obrazy; nie waham się powiedzieć, iż w tej chwili najsurowsza cnota nie miałaby się powodu jej obawiać. Nie śmiem cię dłużej, pani, zajmować moją niedolą. Ta, która doprowadziła mnie do tego bolesnego stanu, nie podziela go z pewnością, nie godzi mi się przeto dłużej nadużywać jej cierpliwości, trawiąc czas na kreśleniu ci, pani, tego rozpaczliwego obrazu. Kończę tedy, błagając cię jedynie, byś raczyła mi odpowiedzieć i abyś nigdy nie wątpiła o prawdzie moich uczuć.