Niebezpieczne związki/List XLVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Niebezpieczne związki |
Wydawca | E. Wende i Spółka |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Drukarnia Narodowa |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Les Liaisons dangereuses |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wicehrabia de Valmont do Markizy de Merteuil.
Nie będę jeszcze dzisiaj miał szczęścia cię oglądać, moja piękna przyjaciółko, a oto powody, które, proszę, racz przyjąć z całą pobłażliwością.
Zamiast powrócić wczoraj najkrótszą drogą, zatrzymałem się u hrabiny de ***, dokąd zaprosiłem się na obiad. Dotarłem do Paryża dopiero około siódmej i natychmiast wstąpiłem do Opery, gdzie myślałem, iż cię zastanę.
Po operze, zaszedłem przywitać się z przyjaciółkami z za kulis; między innemi ujrzałem moją dawną Emilię, otoczoną licznym dworem zarówno kobiet, jak mężczyzn, dla których wyprawiała tego wieczora kolacyę w P... Skoro tylko się zjawiłem, wszyscy poczęli nalegać na mnie, abym wieczerzał z całem towarzystwem. Do próśb tych przyłączyła się także jakaś figurka krótka a gruba, która wyszwargotała mi swoje dobre chęci w holenderskiej francuzczyźnie; domyśliłem się, iż to był prawdziwy bohater wieczoru. Przyjąłem.
Dowiedziałem się w drodze, że pałacyk, w którym nas miano ugaszczać, stanowił umówioną cenę względów Emilii dla tej pociesznej figury i że kolacya ta była prawdziwą ucztą weselną. Mały człeczyna nie posiadał się z radości w oczekiwaniu szczęścia, którego był tak bliski; wydał mi się tak zadowolony, że natchnął mnie ochotą zmącenia jego uciechy; co też w istocie uczyniłem.
Nieco kłopotu miałem z tem, aby nakłonić Emilię, która wzdragała się zrazu na takie igranie z cierpliwością holandzkiego krezusa; w końcu jednak zgodziła się na mój projekt, polegający na tem, aby napełnić winem tę beczkę od piwa i w ten sposób uczynić go niezdolnym do boju na przeciąg całej nocy.
Posiadając nader wysokie pojęcie o tęgości głów holenderskich, rozwinęliśmy wszystkie znane nam środki. Powiodło się to tak dobrze, że przy deserze grubas ledwie już zdołał utrzymać szklanicę: ale poczciwa Emilka i ja laliśmy w niego na wyścigi. Nareszcie zwalił się pod stół, w stanie wróżącym nieprzytomność conajmniej ośmiodniową. Wówczas postanowiliśmy odesłać go do Paryża; ponieważ jednak nie zatrzymał powozu, kazałem go wpakować w mój, sam zaś zostałem na posterunku. Przyjąłem następnie życzenia od całego towarzystwa, które opuściło niebawem mieszkanie, zostawiając mnie panem placu boju. Zabawny ten epizod a może i moje długie odcięcie od świata przydały Emilii tyle powabu w mych oczach, że obiecałem dotrzymać jej towarzystwa aż do zmartwychwstania Holendra.
Uprzejmość ta z mej strony jest nagrodą grzeczności jaką mi ona wyświadczyła, ofiarowując mi się jako pulpit do pisania do mojej pięknej świętoszki. Bawiła mnie ta myśl, aby jej przesłać list, pisany w łóżku i niemal że w ramionach dziewczyny, przerwany nawet aktem zupełnej niewierności, a w którym to liście najdokładniej zdaję jej sprawę z mego położenia i uczynków. Kiedy odczytałem go Emilii, tarzała się poprostu ze śmiechu; mam nadzieję, że i ciebie zabawi.
Ponieważ list musi być opatrzony pieczątką z Paryża, posyłam ci go, markizo; bądź tak dobra przeczytać go, zapieczętować i odesłać na pocztę. Ale pamiętaj nie użyć przypadkiem swojej pieczątki, ani też jakiego emblematu miłosnego; zwykła główka wystarczy. Do widzenia.
P. S. Wyjmuję mój list; nakłoniłem Emilię, aby poszła do teatru na włoską trupę... Skorzystam z tego czasu, aby pośpieszyć do ciebie, markizo. Zjawię się najpóźniej o szóstej; jeżeli ci to dogadza, pójdziemy razem około siódmej do pani de Volanges. Nie wypada mi opóźniać się dłużej z zaproszeniem, jakie mam jej zanieść imieniem pani de Rosemonde; przy sposobności rad będę zobaczyć małą Volanges.
Do widzenia, moja urocza pani. Gotuję się uściskać cię z taką przyjemnością, aby twój kawaler miał prawo być zazdrosny.