Niebezpieczne związki/List XV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Niebezpieczne związki |
Wydawca | E. Wende i Spółka |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Drukarnia Narodowa |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Les Liaisons dangereuses |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wicehrabia de Valmont do Markizy de Merteuil.
Bardzo to ładnie z twojej strony, markizo, że nie zapominasz o mnie zupełnie w moich smutnych losach. Życie, jakie tu wiodę, jest w istocie nużące, przez swój nadmierny spokój i bezbarwną jednostajność. Odczytując twój list i szczegóły owego rozkosznego dnia, doznawałem po dwadzieścia razy pokusy, aby zmyślić jakąś pilną sprawę, polecieć do twoich stóp i wybłagać, na swoją korzyść, bodaj jedną niewierność twemu Kawalerowi, który, bądź co bądź, nie zasługuje na swoje szczęście. Czy wiesz, markizo, sprawiłaś, iż uczułem się o niego zazdrosny? Cóż ty mi mówisz o wieczystem zerwaniu? Odwołuję te śluby, wyrzeczone w jakimś obłędzie; nie bylibyśmy godni ich uczynić, gdybyśmy istotnie mieli ich dotrzymać. Ach! gdybym mógł kiedyś pomścić w twoich ramionach tę mimowolną przykrość, jakiej przyczyną stało się szczęście twojego Kawalera! Jestem oburzony, wyznaję, gdy pomyślę, że ten człowiek, bez żadnego planu, nie zadając sobie najmniejszego trudu, ot, idąc sobie poprostu za instynktem własnego serca, znajduje szczęście, którego ja nie mogę dosięgnąć. Och, ja mu je zamącę... Przysiąż mi, że je zamącę. Ty sama, czyż nie czujesz się upokorzoną? Ty sobie zadajesz tyle trudu, aby go oszukiwać, a on się czuje szczęśliwszym od ciebie! Tobie się zdaje, że go trzymasz w niewoli, a to ty raczej dźwigasz jego kajdany. On śpi spokojnie, podczas gdy ty czuwasz, łamiąc sobie głowę nad jego przyjemnościami. I cóż innego czyniłaby jego niewolnica?
Tak, moja piękna przyjaciółko, dopóki ty się dzielisz między kilku, nie doznaję uczucia najmniejszej zazdrości: widzę wówczas w twoich kochankach jedynie następców Alexandra, niezdolnych do zdzierżenia społem tego królestwa, którem ja władałem sam jeden. Ale, abyś się miała oddać wyłącznie jednemu z pomiędzy nich! aby drugi mężczyzna miał posiąść szczęście, które było moim udziałem! tego nie ścierpię: nie myśl, bym zdołał to przenieść. Albo weź mnie z powrotem, albo przynajmniej weź jeszcze kogoś więcej: i nie zdradzaj, przez wyłączność twojego kaprysu, owej niezniszczalnej przyjaźni, jakąśmy sobie poprzysięgli.
Dosyć już chyba złego, jeśli się muszę uskarżać na miłość. Widzisz, markizo, że skłaniam się do twoich poglądów i że przyznaję się do własnych słabości. W istocie, jeżeli to znaczy być zakochanym, nie móc żyć bez posiadania tego, czego się pragnie, poświęcać temu swój czas, swoje przyjemności, swoje życie, to zupełnie naprawdę jestem zakochany. W niczem to zresztą nie polepsza mojej sprawy. Nie miałbym ci nawet nic do doniesienia w tym przedmiocie, gdyby nie pewien wypadek, który mi daje dużo do myślenia i który, nie wiem jeszcze, czy mnie winien przejąć obawą, czy nadzieją.
Znasz mego strzelca; wiesz, co to za skarbnica przebiegłości, prawdziwy sługus z komedyi: zgadujesz łatwo, że z urzędu swego miał on polecone robić słodkie oczy do panny służącej i rozpajać ludzi. Szelma, ma więcej szczęścia odemnie: już zdołał coś uzyskać. Odkrył mianowicie, że pani de Tourvel poleciła któremuś ze swoich ludzi, aby zasięgnął wiadomości co do mego prowadzenia, a nawet, aby mi towarzyszył zdaleka w moich rannych wycieczkach, o tyle, o ile mu się to uda bez zwrócenia uwagi. Cóż ona sobie myśli, ta kobieta? Ona, ta skromnisia nad skromnisiami ośmiela się brać na sposoby, na które zaledwie my odważylibyśmy sobie pozwolić! Klnę się, że... Ale, nim zacznę myśleć nad zemstą za tę sztuczkę kobiecą, zajmijmy się sposobami obrócenia jej na naszą korzyść. Aż dotąd, te podejrzane wycieczki nie miały żadnego celu; trzeba im więc jakiś wynaleść. Zadanie to wymaga całego skupienia umysłu, opuszczam cię więc, markizo, aby się nad tem zastanowić. Do widzenia, moja piękna przyjaciółko.