Niebezpieczne związki/List XXVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Niebezpieczne związki |
Wydawca | E. Wende i Spółka |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Drukarnia Narodowa |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Les Liaisons dangereuses |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Prezydentowa de Tourvel do Wicehrabiego de Valmont.
Może pan być pewny, iż nie otrzymałby pan odemnie żadnej odpowiedzi, gdyby moje niemądre zachowanie się wczoraj wieczorem nie zmuszało mnie do paru wyjaśnień. Tak jest, płakałam, przyznaję: być może również, że i te dwa słowa, które pan mi przytaczasz z taką skwapliwością, wymknęły mi się z ust; widzę, że nic nie uszło pańskiej baczności; trzeba więc panu wszystko wytłómaczyć.
Ponieważ przywykłam wzbudzać tylko zacne i godziwe uczucia, brać udział jedynie w rozmowach, których mogę słuchać bez rumieńca, słowem cieszyć się bezpieczeństwem, na które zasługuję, nie umiem ani udawać, ani też ukrywać moich wrażeń. Zdumienie i pomięszanie, wywołane pańskiem zachowaniem, jakiś niezrozumiały lęk, spowodowany sytuacyą, w jakiej nie powinnam się była nigdy znaleść; być może wzburzenie, iż widzę się zrównaną z owemi kobietami, któremi pan pogardzasz i traktowaną przezeń w równie lekki sposób; oto, co było powodem moich łez i co wydarło mi z ust słowa skargi. Wyrażenie, które wydało się panu tak silnem, byłoby z pewnością o wiele jeszcze za słabe, gdyby mój płacz i mój okrzyk miały jeszcze inną pobudkę; gdybym, zamiast potępiać pańskie obrażające uczucia, mogła się lękać, iż kiedykolwiek byłabym zdolną je podzielić.
Nie, panie, nie mam tej obawy; gdybym ją miała, uciekłabym o sto mil od pana; udałabym się na pustynię, aby tam płakać nad nieszczęściem, iż spotkałam pana na mej drodze. Być może nawet, mimo całej pewności, że pana nie kocham, że nigdy go nie pokocham, być może byłabym lepiej uczyniła, idąc za radą moich przyjaciół i nie pozwalając mu nawet przybliżyć się do siebie.
Uwierzyłam, i to moja jedyna wina, uwierzyłam, że pan potrafi uszanować uczciwą kobietę, która najszczerzej pragnęła i pana również uważać za uczciwego mężczyznę; która stawała już nawet w pańskiej obronie, podczas gdy pan znieważałeś ją przez swoje zbrodnicze zamiary. Pan mnie nie zna; nie, panie, pan mnie nie zna. Inaczej nie byłoby panu przyszło na myśl brnąć z jednego zuchwalstwa w drugie. Stąd, iż ośmieliłeś się mówić mi rzeczy, których nie powinnam słuchać, uczułeś się pan w prawie napisania listu, którego nie powinnabym czytać: i po tem wszystkiem prosisz mnie, abym kierowała twymi postępkami, dyktowała twoje słowa! Dobrze więc, stanie się jak pan żąda; milczenie i niepamięć, oto rady, jakich mnie przystoi udzielić, panu usłuchać; wówczas będziesz miał w istocie prawa do mego pobłażania: od pana zależałoby jedynie zdobyć sobie prawa do mojej wdzięczności... Ale nie, nie zwrócę się z prośbą do tego, który mnie nie uszanował: nie dam dowodu ufności człowiekowi, który nadużył mego bezpieczeństwa. Zniewalasz mnie pan, bym się go musiała obawiać, może nawet nienawidzić: nie chciałam tego; pragnęłam widzieć w panu jedynie siostrzeńca mojej najczcigodniejszej przyjaciółki; przeciwstawiałam głos przyjaźni głosowi ogółu, który pana oskarżał. Zniszczyłeś wszystko; i, przewiduję to, nie będziesz chciał niczego naprawić.
Poprzestaję na tem, aby oznajmić panu, że jego uczucia obrażają mnie, że ich wyznanie jest dla mnie zniewagą. Nie tylko nie zdobędziesz mojej wzajemności, ale jeśli sobie nie nakażesz milczenia, którego, sądzę, mam prawo oczekiwać, a nawet wymagać od pana, zmusisz mnie, abym pana nigdy nie oglądała na oczy. Dołączam do tego pisma pański list, w nadziei, że i pan również zechcesz mi zwrócić ten oto; byłoby to dla mnie wielką przykrością, gdyby miał pozostać jakikolwiek ślad wydarzenia, które nigdy nie było powinno mieć miejsca.