Niebezpieczne związki/List XXXVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Pierre Choderlos de Laclos
Tytuł Niebezpieczne związki
Wydawca E. Wende i Spółka
Data wyd. 1912
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Les Liaisons dangereuses
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LIST XXXVIII.

Markiza de Merteuil do Wicehrabiego de Valmont.

Odebrałam przed chwilą twój olbrzymi pakiet, mój drogi wicehrabio. Jeżeli data jest ścisła, powinnam była otrzymać go o całą dobę wcześniej; ale to pewna, że gdybym była obróciła czas na czytanie tych foliałów, zbrakłoby mi go już z pewnością na odpowiedź. Wolę zatem poprzestać na potwierdzeniu odbioru i, na razie, pomówić o czem innem. Nie sądź z tego, iż mam ci coś do opowiedzenia na własny rachunek: jesień ogałaca Paryż niemal ze wszystkich mężczyzn, bodaj trochę podobnych do ludzi; to też odznaczam się, od miesiąca, morderczą wprost wiernością i każdy prócz mojego Kawalera, byłby już znużony dowodami mojej stałości. Pozostając tedy w przymusowem bezrobociu, próbuję się rozrywać z małą de Volanges; o niej właśnie chcę z tobą pomówić.
Czy wiesz, że ty więcej niż myślisz straciłeś na tem, że nie chciałeś się zająć tem dzieckiem? rozkoszna jest, doprawdy! Lube stworzonko: ani charakteru, ani zasad; pomyśl tylko, co za nieocenione zalety w pożyciu! Nie sądzę, by kiedykolwiek jej silną stroną miało być uczucie; ale wszystko zapowiada w niej obudzenie zmysłów bardzo a bardzo obiecujące. Rozumu nie ma, a nawet i sprytu, posiada jednak pewną naturalną, jeśli można się tak wyrazić, zdolność fałszu, która nieraz zdumiewa mnie samą i która ma tem więcej widoków powodzenia, ile że twarzyczka przedstawia sam obraz prostoty i niewinności. Z natury wielki z niej pieszczoch, z czego nieraz mam trochę rozrywki: nie uwierzyłbyś, jak ta mała główka umie się rozpalać; wówczas zaś jest tem zabawniejsza, że nie wie nic, ale to zupełnie nic, a chciałaby wiedzieć wszystko. Paradna jest czasem, doprawdy: śmieje się, złości, płacze, a potem prosi mnie, aby ją nauczyć, i to z naiwnością poprostu rozczulającą. Doprawdy, prawie że jestem zazdrosna o tego, komu los przeznaczył w udziale tę przyjemność.
Nie wiem, czy ci pisałam, że od kilku dni mam zaszczyt być jej powiernicą. Domyślasz się, że zrazu trzymałam się bardzo ostro: ale skoro tylko mała mogła utwierdzić się w mniemaniu, że mnie przekonała swoimi głupiutkimi argumentami, udałam, że je biorę za dobrą monetę. Jest tedy najpewniejsza w świecie, że zawdzięcza ten sukces swej wymowie: uważałam za właściwe zachować tę ostrożność, aby się zanadto nie odsłaniać. Pozwoliłam jej pisać i mówić słowo: kocham; i jeszcze tego samego dnia, nie wspominając już ani słowa, dostarczyłam jej sposobności sam na sam z Dancenym. Ale, wyobraź sobie, z niego jeszcze taki głuptasek, że nie umiał uzyskać nawet pocałunku. A przecież ten chłopak pisuje bardzo ładne wiersze! Mój Boże! jacyż ci rozumni ludzie są głupi! Nie wiem doprawdy, co z nim począć; bo przecież jego nie mogę prowadzić za rączkę!
Obecnie tedy mógłbyś mi być bardzo pomocnym. Jesteś dość blisko z Dancenym, aby wydobyć z niego jakieś zwierzenia, a gdyby raz już wszedł na tę drogę, wówczas pojechalibyśmy gładko. Załatw się zatem corychlej z twoją prezydentową, bo, tak czy owak, nie chcę, aby Gercourt miał z tego wyjść cało: rozgadałam się już zresztą o nim z młodą osóbką i odmalowałam tak skutecznie, że gdyby była jego żoną od lat dziesięciu, nie mogłaby go lepiej nienawidzić. Mimo to, nie szczędziłam jej kazań na punkcie wierności małżeńskiej; surowość moja w tym względzie była wprost budująca. Przez to, z jednej strony, utrwalam w jej oczach moją reputacyę, której nadmierna pobłażliwość mogłaby zaszkodzić; z drugiej potęguję w niej tę nienawiść, z jakiej pragnę uczynić podarek ślubny jej mężowi. A wreszcie, utwierdzając w niej przekonanie, że wolno jej żyć dla miłości jedynie przez ten krótki czas, który ma zostać wolną, mam nadzieję, że łatwiej rozwinie się w niej chętkę, aby nic z niego nie uronić.
Do widzenia, wicehrabio; zabiorę się do tualety, albo też zacznę czytać twoje foliały.

27 sierpnia 17**.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Pierre Ambroise François Choderlos de Laclos.