Niebezpieczne związki/Przedmowa nakładcy
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Niebezpieczne związki |
Wydawca | E. Wende i Spółka |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Drukarnia Narodowa |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Les Liaisons dangereuses |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Poczuwamy się do obowiązku uprzedzenia czytelników, że, mimo tytułu dzieła, i mimo tego co mówi jego wydawca w swej przedmowie[2], nie zaręczamy za autentyczność tego zbioru, a nawet mamy poważne przyczyny mniemać, iż jest on jedynie prostem powieściowem zmyśleniem.
Co więcej, zdaje się nam, że autor, mimo iż wyraźnie się zabiega o prawdopodobieństwo obrazu, zniweczył je sam, i to bardzo niezręcznie, przez wybór epoki, w jakiej umieścił opisywane przez siebie wypadki. W istocie, większość osób, które wprowadza na scenę, tak mocno szwankuje na punkcie dobrych obyczajów, iż niepodobna jest przypuszczać, aby miały żyć w naszem stuleciu; w tem stuleciu filozofii, w którem oświata, rozlewająca się na wszystkie strony, uczyniła, jak każdemu wiadomo, wszystkich mężczyzn tak pełnymi zacności, a wszystkie kobiety tak skromnemi i cnotliwemi.
Nasze zdanie jest zatem, że, jeżeli wypadki opisane w tem dziele mają jakiś podkład prawdy, to mogły one jedynie zdarzyć się albo w innem miejscu, albo w innym czasie. Mamy wielce za złe autorowi, że, uwiedziony wyraźnie nadzieją wzbudzenia żywszego interesu czytelnika przez większe zbliżenie się do swego kraju i swej epoki, ośmielił się we współczesnych kostyumach i w świetle naszych stosunków odmalować obyczaje, tak bardzo nam obce.
Aby, o ile to jest w naszej mocy, uchronić zbyt dobrodusznego czytelnika od tej pułapki, jaką zastawiono jego łatwowierności, poprzemy nasze mniemanie pewnem rozumowaniem. Przedkładamy mu je z całą ufnością, ponieważ wydaje się nam przekonywającem i nieodpartem, a mianowicie: te same przyczyny musiałyby przecież sprowadzać te same skutki, a przecież nie widujemy dzisiaj, aby panna mająca sześćdziesiąt tysięcy funtów rocznej renty wstępowała do klasztoru, ani też aby jaka prezydentowa, do tego młoda i ładna, umierała ze zgryzoty.