[270] NIEZNANEMU BOGU.
Jednym — jarzmo kochania, drugim — nędzy brzemię,
A im — tylko modlitwa dumne zgina karki!
[271]
Szept, z piersi wyzwolony, ulata nad ziemię,
Jak motyl, co pamięta, że wyszedł z poczwarki.
Lecz, by z tłumem we wspólnem nie spotkać się niebie
I modlitwie samotnej ująć tego sromu, —
Wyciągają rąk sploty daleko przed siebie,
Do boga, nieznanego — zaiste! — nikomu.
Najwyższy, a pozornie najuboższy z bogów
Wzgardził tem, co widzialne, dostępne dla czasów, —
I nic stworzył pól szumnych, ni jezior, ni lasów.
I nie spoczął na złocic ołtarznych barłogów!
Hufy konnych aniołów snu jego nie strzegą.
Ni go poją kadzideł wonności i Sary!
Nikt się nigdy — zaprawdę! — nie modlił do niego,
Nikt mu za nic dziękczynnej nic składał ofiary, —
Tylko oni, w modlitwie od wieków najpierwszej
Wzywają, aby zwolił w prześladowań święto
Zginąć śmiercią, co gałąź żywota zwichniętą
Krwawem kwieciem męczeństwa dostojnie zawierszy!
Trwożni nasłuchiwacze szmerów i półgłosów
Darmo się pochylają nad brzegiem otchłani!
Męczennicy, nadzieją ostatnią chłostani,
Nie mogą się doczekać należnych im stosów!..
Ale ów bóg, przed którym niewszyscy są równi.
Widząc ich w całej bólów brzydocie i pięknie.
Pamięta, jak m u tęczą bywali wysnówni, —
I jeżeli ma serce, — ono dla nich pęknie!