>>> Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Nowiny Niedzielne
Podtytuł Obrazek wiejski
Pochodzenie „Nowiny Niedzielne“, 1877, nr 10
Redaktor Kaźmierz Zalewski
Wydawca Erazm Piltz
Data wyd. 1877
Druk Józef Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


NOWINY NIEDZIELNE
OBRAZEK WIEJSKI
przez
KLEMENSA JUNOSZĘ.

Nie o „Nowinach‟ owych prawić będę,
Co je chłopaki noszą po Warszawie,
Lecz sielankową szlachecką gawędę,
W formę oktawek niezgrabnie oprawię.
I feljetonik z tego wam uprzędę,
Ku zbudowaniu i ludzkiéj zabawie...
Ale... szanowny czytelnik pozwoli
Że pojedziemy do Koguciej-Woli.

Nie trwóż się jednak, mój dobry człowiecze,
Ani się lękaj że deszczyk tnie w oczy...
Niech tam karetka pocztowa się wlecze,
Niech sobie pociąg, gdy chce, z szyn wyskoczy,
Niechaj mróz ściska, albo słońce piecze,
Szlachecka bryka niech się zwolna toczy...
My inną podróż wynajdziemy trafem
I pojedziemy na wieś telegrafem.

W tej się podróży człowiek nie zaziębi,
Ręki lub nogi z pewnością nie zwichnie
A jedzie prędzej niż poczta z gołębi...
Kiedy gwar miejski i turkot ucichnie

Gdy się człek w dumkę wieczorną zagłębi,
Gdy mu wspomnienie lata się uśmiéchnie...
To może jechać rozmarzona głowa
Choćby do nieba... nie do Pacanowa.

Podróży marzeń! ty najmilsza jazdo!
Do któréj wszyscy wzdychamy tak chętnie,
Ty nas unosisz nad słońcem, nad gwiazdą,
Ty nas pocieszasz gdy na duszy smętnie.
Umiesz nas zanieść gdzie rodzinne gniazdo
Gdzie swojskie pszczoły miód zbierają skrzętnie,
Tyś jest jedynym rodzajem podróży
Co nie kosztuje, nie trzęsie, nie nuży...

O bo Kogucia-Wola to nie żarty
Odwieczne lipy nad dworkiem się chwieją...
Obok drożyny przez wozy utartéj,
Zielone lasy i łąki się śmieją;
Dziedziniec zawsze na oścież otwarty
Ogród się pyszni grabową aleją
Żaluzje w oknach, a przed samym dworem
Polemizuje żywo... pies z indorem.

Kogucia-Wola dziś jest jak w negliżu
Bo śnieg przysypał łąki aksamitne,
Zamarzła rzeczka płynąca w pobliżu
I niebo nie jest jak zwykle błękitne.
Tęskniej przemawia dzwon głosem ze spiżu
Drzewa schyliły swoje głowy szczytne,
Ptaszek w ogrodzie pieśnią się nie czuli
I psisko zmokłe smutnie ogon kuli.

Pan Dyonizy, na Woli Koguciej,
Nie siedzi w ganku, lecz w swym gabinecie,
O „Tadeuszu‟ piosnkę sobie nuci
I smutne myśli w jeden wianek plecie,

Czekając rychło Jasiek z miasta wróci
I wieść przywiezie, co się dzieje w świecie,
Bowiem jest w Woli zwyczaj wiekuisty;
Że się w Niedzielę posyła po listy.

Błotnista droga wiedzie z Pacanowa
Na zeschłéj gruszce wrona smutnie kracze,
Zdaleka czasem brzmi trąbka pocztowa;
A na bułanku Jasiek z miasta skacze,
I pęk papierów za sukmaną chowa.
Uszy mu zmarzły, że mało nie płacze...
Lecz nic nie pyta tylko ostro jedzie,
By pan „Nowiny‟ czytał po obiedzie.

Kończy się obiad — już od stołu wstano
Pan Dyonizy zapala cygaro,
A panna Marja z twarzyczką rumianą
Jakąś rozmowę wszczyna z babcią starą
Proboszcz chce kończyć partję niedograną,
W której dwa razy miał po ośm karo,
Ale w tem Jasiek z miasteczka nadjechał...
I każdy swoich zamiarów zaniechał.

— Co za nowiny?! — towarzystwo pyta
Pakiet Jankowi wyrywając z ręki,
— Po czemu zboże w mieście? okowita?
Czy Bluszcz i książki przyszły dla panienki.
— Jaki telegram? niech księżulko czyta.
— Czy i do Mani jest liścik maleńki,
A Jasiek mówi: — Ej, zimno piekielne,
Tak to wieś wita nowiny niedzielne.

Najpierwszy proboszcz gazety rozkłada
I w okulary srebrne nos kulbaczy...
O, bo nasz proboszcz polityk nie lada!
Jak tylko jaką gazetę zobaczy,

Zaraz z niéj losy świata przepowiada...
A chociaż często stanie się inaczéj,
To przecież nie jest winą kanonika
Że dyplomacja jego rad unika...

Wielka się stała cisza w jednej chwili...
Na sofie tylko mruczy kotek bury.
Mania nad Bluszczem śliczną główkę chyli,
Przegląda formy, hafty i gipiury,
I wierszyk czyta w którym smętnie kwili
Młoda poetka zapatrzona w chmury...
Pan Dyonizy czyta list po liście
I choć po cichu ale klnie siarczyście.

Pierwszy list ręką pisany Jankiela
Mówi, że jutro jest termin wypłaty...
Jankiel, człek zacny... z sercem... wierzyciela
Chociaż pożyczki rozkłada na raty,
Ale jest znany że pozwami strzela
Jak kartaczami z ogromnéj armaty.
Pan Dyonizy marszczy gładkie czoło
I patrzy jakoś nie bardzo wesoło.

Drugi list głosi, że pan Roch Pętelka
Który w Warszawie trudnił się procesem
Choć rzekł, że sprawa jest prosta jak belka
Tę „prostą sprawę‟ przewalił z kretesem.
„Przegrany proces, pisze, rzecz nie wielka
To się nagrodzi innym interesem‟
— Kauzyperda! szepnął szlachcic z cicha
I jakoś szybciej niż zwykle oddycha.

„Wielmożny Panie! pisze pan Pępkowski,
„Stary ekonom w odległym folwarku,
„Donoszę iżem zdruf jezd z łaski Boskiéj,
„I że we czwartek bywszy na jarmarku

„Skradli mi szkapę i chomont krakowski,
„Których szukawszy dostałem po karku,
„Srokatą krowę tokoż dyabli wzięli;
„Najniższy sługa:
„Pępkowski Marceli.‟

Pan Dyonizy wąs sumiasty jeży,
I piorunami z pod rzęs siwych ciska,
A tu na stole kilka listów leży,
Z różnych stron świata, z daleka i zbliska.
Przecież przeczytać każdy z nich należy,
Może to piszą poczciwi ludziska,
Może z nich który dobrą wieść wygłosi,
A może sąsiad na partyjkę prosi...

— Trzeba przeczytać, rzecze dziedzic smutny,
I dobrych nowin szuka w nowym liście;
Ale się jakoś uwziął los okrutny...
I chce go dzisiaj trapić oczywiście.
— A to jest panie fatalizm wierutny!
Zawołał głośno i zaklął siarczyście...
A nastroiwszy minę bardzo srogę
Rzekł: — Czytaj księże, bo ja już nie mogę!..

Proboszcz poważnie przetarł okulary
I czyta: — Oto masz nowy frasunek,
„Ten skoczybruzda, co robił pomiary,
„Pisze, ażebyś zapłacił rachunek...
„Tu cię ostrzega znowuż kassyer stary,
„Że masz podymne płacić, liwerunek...‟
Tu Dyonizy ręką księdza chwyta
I mówi: — Dość już, niech proboszcz nie czyta.

A potem chodzi krokami wielkiemi,
Jakby na odpust wędrował, lub w pole,
Otwarte listy leżały na ziemi...

Szlachcic zaś sapał i klął swoją dolę,
I literatów, co słowy mądremi
Każą mu ciągle irrygować rolę...
Piszą i piszą... i cóż w tem za racya,
Gdy już w kieszeni taka irrygacya.

— Otóż to nasze „Niedzielne Nowiny‟
Jako sam widzisz księże kanoniku,
Człek nie ma moment spokojnéj godziny,
Dawaj, a dawaj! aż zgłuchłem od krzyku.
Pociechy znikąd ani odrobiny,
A smutnych wieści to panie bez liku,
Wolę ja nockę, co do snu kołysze,
Bo w niej przynajmniej nikt listów nie pisze.

..................
Błotnista droga wiedzie z Pacanowa,
Na zeschłej gruszy wrona smutnie kracze,
Czasem z daleka brzmi trąbka pocztowa...
A co niedziela Jasiek konno skacze,
I pęk papierów za sukmanę chowa,
Uszy mu zmarzły, że mało nie płacze...
Ale przez śniegi i błoto piekielne,
Wiezie do dworu „Nowiny Niedzielne.‟







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.