O rymotworstwie i rymotworcach/Część V/Orlanda Pieśni XXXV początek

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ignacy Krasicki
Tytuł O rymotworstwie i rymotworcach
Pochodzenie Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym
Wydawca U Barbezata
Data wyd. 1830
Miejsce wyd. Paryż
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


ORLANDA PIEŚNI XXXV
Początek.

Któż się iść za mną w niebiosa ośmieli,
Aby tam znalazł mój umysł zgubiony?
Umysł, co oczy powabne ujęły,
Wtenczas gdy wzajem był z sercem rażony?
Nie żałuję ja, co mi wdzięki wzięły,
Bylebym srożej nie był udręczony.
Bałbym się bowiem, gdybym nie ocalał,
Bym nad Orlanda bardziej nie oszalał.

Znaleźć mój rozum mógłbym ja bezpiecznie,
Nie potrzebując po powietrzu latać,
Ani go szukać w xiężycu koniecznie,
Ani się z duchy wpośród raju bratać.
W twoich on oczach przebywa statecznie,
W licach nadobnych; lecz strach zakołatać,
Gdzie przystęp trudny; strwożne nadzieją
Zmartwiałe usta zbliżyć się nie śmieją.

Błądzi bohatyr po gmachach wspaniałych,
Dziwi się patrząc na przyszłe siedliska,
I na kołowrot rzeczy okazałych :
Byłyto przyszłych dzieł ludzkich igrzyska.
Wtem postrzegł łódkę wśród wód zapieniałych,
Śklni się w niej zewsząd złoto i połyska :
Drogiemi perły żagiel tkany miała,
Pod którym ciągle po rzece bujała.

A jak w piękności nie miał porównania
Żagiel bogaty, łódka takaż była :

Astolf ponawia natychmiast pytania,
Coby w tak wielkiej ozdobie znaczyła.
Wszystkie (rzekł starzec) powabów zebrania,
Szczęsnemi pasmy wśród siebie złączyła :
Pływem porywczym i żatkiemi wiosły,
Te żagle wieków zaszczyt będą niosły.

Tam gdzie z zaroślin czoło wydobywa
Erydan dumny wśród swoich współbraci,
Patrz (mówił starzec), szczupłe się odkrywa
Siedlisko; wzrośnie, a w swojej postaci
Nie tak gmachami błyśnie jasność żywa,
I nowym Włochy widokiem zbogaci :
Nie kunsztem pęzla, ni rzeźbiarską sztuką,
Lecz dziełmi, sławą, cnotą i nauką.

Ślepy przypadek tych dziwów nie zdarzy,
Ani los szczęsnym wpływem nakłoniony.
Niebo to nada, i pomyślnie zdarzy,
Aby w tem miejscu został osadzony
Ten, który w sobie zbiór cnoty skojarzy :
I gdy powszechnie będzie uwielbiony,
Jak kamień drogi ku swej wiecznej sławie,
W dogodnej blasku znajdzie się oprawie.

Rzadki duch zajdzie w te święte mieszkania,
Podobny jemu, gdy go tu osadzą :
Rzadki na ziemi takie cnot zebrania
Posiędzie, tak się w nim wszystkie zgromadzą.
Co do dzielności i upodobania,
Wszystkiemu temu niebiosa zaradzą :
Obdarzon hojnie wyboru zaszczytem,
Będzie Esteńskim zwał się Hipolitem.

Co w obfitości swojej przyrodzenie,
Szczęśliwym losem dla ludzi udziela,
To jemu nadda, i na podziwienie
W nim zbierze jednym, co daje dla wiela;
A na tym większe daru dopełnienie,
Zdarzy w nim nauk prawego czciciela.
Lecz się już dalej nie będę zaciekał,
Nadtoby długo Orland na nas czekał.

Tak rzekł przywódca : szli zatem do woli,
Upatrywając owe stanowiska,
Szczęsny spoczynek po życia niedoli.
Wtem gdy się rzeczom przypatruje zbliska,
Obaczył Astolf pod cieniem topoli
Źródło, z którego mętna woda pryska,
A na brzeg starzec wzięte na ramiona
Znosił pisane na kartach imiona.

Postać okropna, smutna, wynędzniała,
Którą patrzącym na się okazywał,
Sędziwość nader wielką oznaczała,
Jednak się krzepił, na siłę zdobywał.
Liczba kart była, co je niósł, niemała,
Wszystkie w swym płaszczu mieścił i ukrywał :
Zdrój zwano Lethe, on gdy go zakłucał
Stosy, co nosił, w jego wody rzucał.

Skoro do brzegów spadzistych przychodził,
Nurzał do gruntu wszystkie stosy owe,
Schylał się rzezko, zdrój mącił, gdy brodził,
I tłoczył imion spisanych osnowę :
Kto wpadł, już więcej się nie oswobodził.
Szły w głębią, karty i stare i nowe,
Z milionowych, które rzucał snadno,
Jedna spływała, a reszta szła na dno.

Sroki i wrony, i sępy i kruki,
Ponad te wody ustawnie latały,
Przeraźliwemi wrzaskami i huki,
Zbliżających się prawie zagłuszały.
Rwały kart w rzekę pogrążonych sztuki,
I gdy niektóre z nich wydobywały,
Krzecząc z radości żądanego zysku,
Niosły je w górę i w szponach i w pysku.

Ale nie długo wzbijać się im godzi,
Przyniewolone w zapędzie ustawać :
Ciężar kart grubych w locie je zawodzi,
Co wzięły wodom, muszą im oddawać :
Para się tylko takowa znachodzi,
W której się pyskach mogą pozostawać.
A te ozdobne w licznym innych rzędzie,
Są śnieżnym puchem okryte łabędzie.

Niosą je na brzeg, choć się starzec sroży,
I skrzętnie szuka, jakby nurzał znowu :
Ale już niemi liczby nie pomnoży
Wyniszczałego swojego połowu.
Te się wzbijają w lot ciągły i hoży,
A bijąc w skrzydła wznoszą się z parowu.
Tam gdzie śklniącemi ozdobione dachy,
Widać na górze przysionki i gmachy.

Kościołto sławy i nieśmiertelności,
Nimfa go piękna ustawicznie strzeże;
A kiedy schodzi z owych wysokości,
I przechadza się nad te ponadbrzeże,
Z pysków łabędzich bierze nowych gości,
Zanosi w kościoł te znamiona świeże,
I na kolumnach zawiesza w tym rzędzie,
Skąd je już czasów ciąg nie wydobędzie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacy Krasicki.