O rymotworstwie i rymotworcach/Część VII/Świątynia Nudów
<<< Dane tekstu >>> | ||
Autor | ||
Tytuł | O rymotworstwie i rymotworcach | |
Pochodzenie | Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym | |
Wydawca | U Barbezata | |
Data wyd. | 1830 | |
Miejsce wyd. | Paryż | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
Na granicy Polesia, gdzie zamierzchłe knieje,
Gdzie miły promyk światła nigdy nie jaśnieje,
W pośrodku ciemnych lasów, stoi gmach wspaniały,
Który gotyckie jeszcze wieki budowały.
Misterną rzeźbą słupy ozdobnym go czynią,
Tam sobie założyła Nudota świątynią :
I stamtąd samowładnie swoje prawa daje.
Na wszystkie oświecone tego świata kraje.
Przed dowcipem, rozumem, drży ona lękliwa,
I najczęściej w klasztorach, lub w szkole przebywa.
Snują się przy pałacu tych autorów roje,
Którzy nam do znudzenia chwalą dzieła swoje.
Jeden z nich Metafizyk, jasnej prawdzie przeczy,
Z wielkim wrzaskiem dowodząc bardzo małych rzeczy.
Drugi poważnie prawi stare przypowieści.
Wie dokładnie, jak wiele ulic Paryż mieści?
Wiele most kroków trzyma z Warszawy na Pragę?
We wszystkiem widać jego głęboką uwagę.
Tu rozprawia erudyt, choć rzecz oczywista,
On na dowód cytuje xiąg przynajmniej trzysta.
Tu przy głupiej piękności, kochanek poziewa,
I pasterka zasypia, gdy jej pasterz śpiewa.
Kukułka nigdy swego tonu nie odmienia,
Ani nawet strumyki swojego mruczenia.
Jednych ciągle warcabów zatrudniło granie,
A drudzy łapią muchy, w zamysłach, po ścianie.
Tu bogacz, chociaż z pełnych worów złoto liczy,
Nigdy go nie ma tyle, ile sobie życzy.
Całe smutku człowieka, i przykrości brzemie,
I co tylko Nudota wylewa na ziemię,
Co nam na myśli cięży, sercu boleść czyni,
Wszysko to bierze postać ducha w tej świątyni.
Niesmak, frasunek, żale, marzenia, zgryzoty,
Ulatują wokoło pałacu Nudoty.
Z gębą nawpół otwartą, wpadłemi oczyma,
Przy bramie pałacowej Ziewanie straż trzyma;
Jednak przystęp do niego nietrudny jest wcale,
Ziewnąć na nie trzy razy, otwiera ci sale.
Zamek ten liczy w środku pokojów tysiące,
W każdym lamp ciemnych widać światło błyskające,
A patrząc na gry, tańce i zabawy ludzi,
Rzekłbyś, że się z mieszkańców tamtych, nikt nie nudzi.
Lecz niedługo przychodnia taki pozór mami,
Wszystko umie bogini zaprawić nudami.
W tym przybytku panuje ona samowładnie,
Wszędy truje wesołość, i zabawy kradnie.
Oto głupiec co skacze! lecz mimo te skoki,
Po zmarszczkach twarzy jego znać smutek głęboki.
Daremnie gwiżdże tamten, od nudów dręczony,
Daremnie obgadują sąsiadki, matrony,
Na tak miłe rozmowy zasiadłszy dokoła
Chcą się bawić, lecz żadna z nich nie jest wesoła;
W innem miejscu, piękności zebrało się grono,
Radząc o strojach, jakie i gdzie wymyślono?
Nieszczęściem nie mogą ich zabawić i mody.
Tu poeta z zapałem czyta swoje ody,
A niechętni słuchacze ziewają mu w oczy.
Ciężar jakiś rozpaczy duszę ludzką tłoczy.
Bo to jest kościoł Nudów. W licznym tym orszaku,
Na czele widać ślady smutku i niesmaku.
Gdy tak wszyscy w tęsknocie ledwie czas spychali,
Poseł hrabi Wdziękosza nagle wszedł do sali :
Ciśnie się zadziwiony, przez te tłumy całe,
Tam gdzie było bogini mieszkanie wspaniałe.
Przymus, ten duch niezgrabny, co nas nudzi wszędzie,
A który jest w tym zamku, w ministra urzędzie,
Z uśmiechem zawsze gada, chodzi wdół zgarbiony;
Nizkie wprzód Szarmantowi oddawszy pokłony,
Wiedzie go z etykietą, i przed tronem staje.
Wkrótce ciekawych głupców zewsząd biegną zgraje.
Wielka sala pałacu była dla nich mała;
Spostrzegłszy to bogini, z bojaźni zadrżała,
Sądząc, że jej spokojność mięsza Bóg rozumu.
W tem się poseł okazał, wśród przytomnych tłumu,
A zbliżony do tronu, uchyliwszy głowy,
Z uszanowaniem zaczął mówić temi słowy:
« Wielowładna bogini! ò ty, której siła,
« Pod twoje panowanie cały świat podbiła!
« Która jednak szczególniej rozciągasz rząd czuły,
« Na wszystkie wierszoklety i wszystkie gaduły!
« Pani! wiemy, że twoją władzą się to dzieje,
« Gdy nam bredzą dworaki, albo kaznodzieje,
« Bo równie w przedpokojach rządzisz, jak w kościele.
« Niechaj przed twą potęgą, drżą nieprzyjaciele!
« Twego wojska składają półk niezwyciężony,
« Pisarze bez dowcipu, i czcze fanfarony,
« Zamki i chaty niosą hołd do twego tronu,
« I pod nim się ukrywa wyspiarz Albionu.
« Mój pan, który ci dawniej, tyle zadał klęski,
« Rzuca pod twoje nogi swój oręż zwycięzki.
« On ci zawsze lamował do Belindy wniście,
« Dziś jej się rozgniewany, zrzeka uroczyście:
« Cały ci dóm kochanki, jak właśność oddawa,
« Panuj w nim podług woli, ogłaszaj twe prawa.
« Ten tryumf okazały trefnisiów przekona,
« Że twoja siła, pani, niczem niezwalczona. »
Gdy tak wymownie Szarmant moc Nudoty chwali,
Zdrzymała się bogini, a z nią i pół sali.
Lecz przecie ocucona, z tronu się podniosła,
I swym miękkim tonikiem, tak rzekła do posła:
« Oddawna to mięszało me rządy spokojne,
« Że mi twój pan otwartą wypowiedział wojnę,
Lecz kiedy się wyrzeka swojego oręża,
« Dziś ma zemsta Belindę zupełnie zwycięża.
« Spuszczę na jej dóm pyszny najstraszniejszą karę,
« Wszyscy tam składać muszą Nudocie ofiarę,
« I nic w jej społeczeństwie całem nie zostanie,
« Nad okropne milczenie, i ciągłe ziewanie.
« Oto masz róg zamknięty sztuką czarownika,
« Co może truć uciechy, on w sobie zamyka;
« Niech się z niego nieszczęście na jej dóm wylewa!
« Nichaj żarty ustąpią, wesoły się gniewa!
« Nieprzyjaciółka moja, zabawa, niech zgaśnie!
« Kobieta zaniemówi, i gaduła zaśnie!
« Gdy się z rogu ćmy czarne rozlecą po sali,
« Przytomni cześć mi winną będą oddawali. »
« Rzekła, i róg ten straszny dała mu Bogini;
A poseł odebrawszy, zniknął ze świątyni.
Czas był popołudniowy, już kareta ślniąca,
Piechotnych po ulicy bezkarnie roztrąca.
Pan kasztelan w niej jedzie, lud przed nim kark zgina,
A do niego się z okna uśmiecha hrabina.
Poeta dał mu imie wielkiego człowieka,
Za co jeszcze nagrody u drzwi jego czeka.
Już w pałacu Belindy otwarte podwoje,
Lokaje złotem tkane wdziali szaty swoje,
A czekając przy bramie, pełni uprzejmości,
Wysadzają z powozów i witają gości.
Muzo! tobie ta chwała była zostawiona,
Opisz tych licznych gości, stroje i imiona!
Wlej we mnie zapał, jakim Homer był przejęty,
Gdy ciągiem stare Greków wyliczał okręty.
Najpierwsza sześcią końmi zajeżdża landara,
Wysiada z synem swoim kanclerzyna stara.
Z czarnej zda mi się mory, z franzlą wkoło złota,
Staroświecką trąciła suknia jej robota,
Inszato dawniej moda, insze były czasy,
Syn miał frak w drobne prążki, i kamzelkę w pasy.
Danglowski koczyk modny przywiózł tam Klorynę.
Oko miała niebieskie, i powabną minę;
Pełna gustu jej suknia, nowym wcale krojem,
A włos ciemny, bogatym okryła zawojem.
Za nią przybył Szambelan. — Nie sądzę z postaci,
Bo u ludzi przesądnych wiele na niej traci.
Filozof zaniedbany nie cierni parady,
Ekwiapaż jego skromny, ubior bez przysady.
Sam przystojny, wesoły, ma dowcipne żarty,
Jedno tylko w nim ganią, że lubi grać w karty.
Jakoż wszyscy przytomni byli rozśmieszeni,
Gdy mu z chustką as zgięty wyleciał z kieszeni.
Stryj jego pan Podczaszy, przybył nieproszony,
Hojne, przy powitaniu, rozdając ukłony;
Dawniej u różnych dworów napatrzył się zbliska,
Że nie zawsze szacuje, choć kto kogo ściska.
Popolsku był ubrany, miał on żupan szyty,
Czamarę z pętlicami, i pas bardzo lity.
Wtem z łoskotem zajeżdża Xiąże, czy też Hrabia,
Zewsząd jego parada lud ciekawy zwabia,
Pyszny cug, mnóztwo ludzi ubranych w galony,
A sam w sukni od złota, gwiazdą ozdobiony.
Jakże mi zpańska gada, jakże mi się szasta?
Choć on w kluczu swym liczy, dziesięć wsi, dwa miasta,
Lecz każdego oburza ten próżniak bogaty,
Który więcej ma dumy, niżeli intraty.
Pan sędzic konno tylko przyjechał w spencerze,
Ale się na pokoje inaczej przebierze.
Wszyscy wyszli oglądać dzielnego kasztana,
Jest on cudem piękności, i pieścidłem pana.
Kark, uszko i tok rzadki, młody, żywy, zdrowy,
I w biegu niezrównany, i skacze przez rowy :
Już on słyszał huk armat, i patrzał na boje,
Jemu pewny jenerał winien życie swoje.
Gdy uczony masztalerz różczką go podcinał,
Rżąc, rumak rozpieniony, rzucał się i wspinał.
Dorożką jednym koniem, powożąc się sama,
Przybyła Starościna, bardzo słuszna dama.
Ubiór lekki, i z piórem kapelusz ją zdobił,
Ale co ten kapelusz zazdrości narobił!
Zaraz potem nadjechał starszy syn skarbnika;
Co za układ szczególny? co za mina dzika?
Opięty, wyprężony, ledwie sobą włada,
Włos z niechcenia strzyżony, twarz wyschła i blada.
Strój jego był z Warszawy pocztą sprowadzany,
Nad nimto pracowały Fuchsy, Kontermany.
Choć młodzież zawstydzona, półgębkiem go chwali,
Trzeba wyznać, że modą celował na gali:
Lecz co gorsza, podobno ostatkiem już goni,
Na dziś tylko pożyczył powozu i koni.
Czyjaż znowu basztarda stanęła u bramy?
Dwóch prałatów przyjeżdża, których dobrze znamy :
Jeden pyszny powagą, duchownej godności,
Fałszywe sobie prawo do szacunku rości
Drugi znowu zalotny, i grzeczny i miły,
Wszystkie go też kobiety zaraz polubiły.
Sześcią końmi lichemi, kolasą spuszczoną,
Raczył zjechać Podstoli, z córkami i żoną.
Sam rubaszny, otyły, ledwie że się rusza,
Marmurkiem obłożone ma brzegi kontusza.
Różne drogie kamienie, szmaragdy, rubiny,
Błyszczały się na głowie pani Podstoliny;
A córki przystrojone w kwiatki, wstążki, gazy,
Z litością oglądali wszyscy kilka razy.
Ileżto na ich ubiór sklepów się składało!
Tyle miały towarów, a gustu tak mało!
Półkownik, który długo zabawił się w mieście,
Pożądany od wszystkich, przybywa nareście.
Twarz pełną i rumianą, włos zdobi czarniawy,
Jedyny w społeczeństwie do każdej zabawy.
Z tonu można miarkować, że żył w wielkim świecie,
Śpiewa pięknie po włosku, gra na klarynecie,
Wszędzie brzmi odgłos jego wdzięków i przymiotów :
Ale czy pan półkownik do boju tak gotów?
Zda się, że jego sposób myślenia spokojny,
Brzydzi się razem z nami, okropnością wojny,
Krwawych laurów rycerskich pozór go nie złudzi,
Woli zapewne bawić, niż zabijać ludzi.
Już się goście do domu Belindy zjechali,
Błąka się między niemi dwóch uczonych w sali,
Ale że to, jak słychać, mieli być mieszczanie,
Unikali od panów przez uszanowanie.
Uprzejma gospodyni wita ich z rozkoszą;
A wtem, stolik do kawy zastawiony wnoszą,
Z jasnego srebra, czarny ten napój był lany,
I z nim się piękne oko kryło w porcelany.
Tymczasem, czarnoxięzki róg mając przy boku,
Wleciał Szarmant do sali, niewidzialny oku.
Spełnia się od Bogini naznaczona kara,
Otwiera go : w momencie, jakby gęsta para,
Tysiąc nieszczęść w powietrze zarażone spada :
Milczenie, niesmak, tęskność, chimery, przysada,
Żal, podejrzliwość, troski, skrzętność, przywidzenia,
I różne głupstwa, prozą i rymem marzenia,
I co tylko być może do znudzenia, komu,
Szybko się rozleciało po Belindy domu.
Razem glosy ucichły, wszyscy oniemieli,
Jeden się tylko hrabia jak może weseli.
Wdzięczy się do Belindy, wdzięczy do Kloryny;
Ale widzi, że obie smutne bez przyczyny.
Kanclerzyna, chociaż jej dokuczał ból głowy,
Przecie się do łagodnej zabiera obmowy;
Z uśmiechem się ozwała i skromnością zwykłą,
I z tym uśmiechem, jedno dobre imie znikło.
Znowu głuche milczenie rozmowę przerwało,
Półkownik chce pokazać swoję sztukę całą,
Ożywiając jak może, w społeczeństwie ducha :
Ale nikt nie uważa, i nikt go nie słucha.
Daremnie śpiewa, skacze, daremnie się trzpiota,
Na cały dóm Belindy spadła dziś tęsknota.
Pan sędzic, który długo zamyślony siedział,
A — a otworzył gębę, i nic nie powiedział,
Ani go się też spytać nikt nie był ciekawy :
Zniknął dowcip, z nim razem znikły i zabawy,
Niemyślą o grach żadnych, ni o tańcu panie,
Z ust do ust się nieznacznie przenosi ziewanie;
A nawet nasz Szambelan, drzymiąc bez ustanku,
Zapomniał tam założyć w Faraona banku.
W najgłębszem uciszeniu była sala cała,
Gdy pierwsza o Wdziękoszu Kloryna wspomniała.
Każdy zaraz o niego troskliwie się pyta:
Jakaż go zatrzymuje przyczyna ukryta?
Gdzie ten hrabia, co nasze ożywia zabawy?
Rozlega się po sali odgłos jego sławy,
I gdy powszechne chęci wzywają go wszędzie,
Belinda rzekła pysznie: « Hrabia dziś nie będzie. »
Nie będzie! zawołano, nasz kochany hrabia!
Ta nowina do reszty ochotę osłabia,
I już wtedy bez względu, bez żadnej obłudy,
Głośno się zaczynają uskarżać na nudy.
Często swego zegarka dobywa Podstoli,
Lecz się każdemu zdaje, że idzie powoli.
Coraz większa posępność z natchnienia bogini,
Na udręczenie gości, i żal gospodyni.
Już jeden na drugiego spogląda nieznacznie,
Kto pierwszy etykietę pożegnania zacznie.
Aż nareszcie powstała z miejsca Starościna,
Za nią się jaki taki wynosić zaczyna.
W momencie opuszczają Belindę stroskaną;
I tak w xięgach wyroków było napisano,
Że z balu, który bywał zawsze tak wspaniały,
O siódmej się godzinie damy rozjechały.
Nie znalazłszy w tym zgiełku karety, ni człeka,
Skarbnikiewicz po błocie piechotą ucieka;
A półkownik na schodach stłukłszy sobie nogę,
Jeszcze bardziej Nudotę klnie przez całą drogę.
Nigdy takiej nie doznał wzgardy ten dóm miły,
Gdzie przy wisku bezsenne nocy się trawiły,
I w którym się równała północ południowi.
Kto przyjaciel Belindy, niech się zastanowi,
Płacze ona na losu okropne odmiany.
Coza tryumf dla ciebie hrabio zagniewany!
Tak nieszczęśliwy koniec balu był dla gości;
Ale Bogini Nudów skakała z radości.
Gasną rzęsiste światła na złoconej ścianie,
Grzebiąc w ciemnościach nocy, to wdzięków mieszkanie,
Na opuszczoną salę tkliwem okiem patrzę.
Tak właśnie gdy zasłonę spuszczą po teatrze,
Owsiński co był wielkim cesarzem na scenie,
Z żalem składa koronę i pyszne odzienie :
I owego rycerza sława już się kończy,
Idzie głodny do domu w dziurawej opończy.
Wszystko do państwa śmierci ma postać podobną,
Spustoszałe, zniszczone, leży tam osobno,
Tu płótno, które morskie wystawiało wały,
Tam pistolet, z którego pioruny trzaskały.