O rymotworstwie i rymotworcach/Część VII/Pacierz Staruszka

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ignacy Krasicki
Tytuł O rymotworstwie i rymotworcach
Pochodzenie Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym
Wydawca U Barbezata
Data wyd. 1830
Miejsce wyd. Paryż
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


Sielanka. Pacierz staruszka.
PRZEKŁADANIA ADAMA NARUSZEWICZA.

Gończe złotego słońca, różana Jutrzenko,
Jużeśto w chatki mojej zajrzała okienko?
O jak ślicznie z twej twarzy promień bije czysty,
Przez te młode gałązki leszczyny krzewistej!
I ty, coś tu pod belką zlepiła gniazdeczko,
Nucąc sobie, świt biały witasz jaskółeczko!
Już i ranny skowronek wdzięczny głos wydaje,
Wzbiwszy się lekkiem skrzydłem na powietrzne kraje :
Wszystko ze snu głuchego przyrodzenie wstawa,
Zwilżona chłodną rosą podniosła się trawa.

Każdy się kwiat rozwija, i kształt bierze żywy :
I mnie się zdaje, że mój włos odmłodniał siwy.
Kiju mój, ty starości mej wierna podporo!
Prowadź mię : już bez ciebie w tym wieku niesporo.
Za tym sobie ogródkiem na wschód słońca siędę,
I łąkom się zielonym przypatrywać będę.

Lasy, pagórki, pola nieścignione okiem,
O jak cudnym myśl błędną karmicie widokiem!
Którekolwiek mych uszu dolatują pienia.
Wszystkie są głosem szczęścia, głosem dziękczynienia.
Pastuszek na ugorze, ptaszek na gałęzi
Opiewa słodką radość, co mu serce więzi.
Skaczą wesołe trzody po wzgórkach zielonych,
Po dolinach czystemi strugi przeplecionych,
Harcują tłuste capy, byk się zbija z bykiem,
Każdy hucznym wesele okazując rykiem.
Długoż, ach długoż jeszcze, Twórco mój łaskawy,
Patrzać będę na dziwne bozkiej ręki sprawy,
I świadkiem twej dobroci? już dziewiąty schodzi
Krzyżyk wieku, jako się w śliczną postać młodzi
Po białej zimie wiosna : a gdy myśl skrzydlata
Patrząc na czas upłynny ściga zbiegłe lata,
I plac ów dwoma kresy otoczony mierzy,
Co się między mym grobem i kolebką szerzy,
Cała ta niezmierzona perspektywa okiem,
Dni jasnych, dni fortunnych upływa potokiem.
Ach jak mi serce pała wiekuisty Boże!
Ta radość niezwyczajna, którą ledwo może
Zajękliwy wyrazić język, te łez tonie,
Które hojnym strumieniem biegą po mem łonie.
Znam dobrze, jak są podłe, jak słabe podzięki,
Za wszystkie dobrodziejstwa, którem wziął z twej ręki!
Płyńcie hojnym potokiem, płyńcie, oczy moje
Wytaczajcie obfite łez rzęsistych zdroje.
Przeżyłem tyle latek, miło wspomnieć na to,
Że mi wszystkie tak zeszły, jak rozkoszne lato.
Ile dni, tyle pociech, a lubo je która
Nagłego smutku czasem zasępiła chmura;
Byłyto owe tylko krótkie drzewołomy,
Co z gęstym deszczem straszne wysypawszy gromy,
Po małej chwili nikną, a swemi przechody
W cudniejszy kształt obloką pola i ogrody.
Nigdy letniego słońca bystremi pożogi
Nie zmniejszyły się na mych gruntach plenne brogi,
Nigdy mróz tęgi rosłych szczepów mi nie skaził,
Nigdy pomorek dojnych krówek nie zaraził.
Nigdy srogiemi brzucha zmęczony przemory,
Nie wlazł wilk krwawożerca do mojej obory,
Ani mi kiedy tłustych baranów podławił.
Nigdy w mej chatce długo zły wróg nie zabawił.
Wszystko mi szło szczęśliwie, wszystko jako z płatka.
Była bogata chatka, poczciwa czeladka.

A któż jeszcze wyrazić radość owę zdoła,
Gdy mię nadobne dziatki obsiadły dokoła!
Kiedym jedne prowadząc za drobniuchne ręce,
Uczył bezpiecznie stawiać stopki niemowlęce,
Drugie skacząc na łono z uciesznym pośpiechem,
Bawiły płochą mową i wdzięcznym uśmiechem.
A ja, patrząc na owe płonki młodociane,
Myśliłem sobie w sercu : póki latka rane
Póki roszczki nie doszłe, póki listek wazki,
Trzeba mieć pieczą o was, drogie me gałązki :
Będę was od wszelkiego trafunku ochraniał,
Krzesał, odwilżał, czyścił, przykrywał, zasłaniał,
Wiem, że Bóg dobrotliwy zjści me nadzieje,
Każda się z was bujniejszym liściem przyodzieje,
Każda setny da owoc, a wasze też cienie
Dadzą starości mojej słodkie przygarnienie.
To myśląc do sercam je uprzejmie przytulał,
I częstom się w tych myślach hojnie łzami ulał.
Teraz gdy już pod twoją opieką urosły,
Twórco mój, i niepłonne owoce przyniosły;
Ciesząc się z trosk podjętych, i łożonej prace,
Czekam, póki śmierć w domek mój nie zakołace.
Tak właśnie rosły moje najmilsze pociechy,
Tako oto te gruszki, oto te orzechy,
Com je przed laty, by mi skwar letni nie wadził,
Około chatki mojej we dwa rzędy sadził.
Teraz gdy roztoczyły szerokie ramiony,
Mam z nich w jesieni owoc, mam w lecie zasłony.
Ty sama, ty trosk moich, ty żalów jedyną
Stałaś się ukochana małżonko, przyczyną.
Tyś bieg radości trwałych, niestety, przerwała,
Gdyś mi z oczu w podziemne kraje uleciała!
Pomnę, ach pomnę, kiedy przy ostatnim zgonie
Złożyłaś napół martwą głowę na mem łonie :
Kiedym struchlałą ręką oczy twe zawierał,
I z tobą razem z srogich frasunków umierał.
Już to dwunasta wiosna mija od tej daty,
Jak twój grób łzami zlewam, i sypię nań kwiaty.
Lecz wkrótce dzień wesoły, dzień przyjdzie fortunny,
Co me kości położy obok twojej trunny :
A te serca, co w ślicznej wiek spędziły dobie,
I po śmierci spoczywać będą w jednym grobie.
Kto wie, kto kiedy bozkie zbadał tajemnice,
Jakie życiu ludzkiemu zamierzył granice;
Może i dziś (ty sam znasz nieśmiertelny Panie)
Skołatana starością łódz u brzegu stanie.
Różnemi się sposoby śmierć o człeka kusi,
Młody może, lecz stary, prędzej umrzeć musi.
Cóżkolwiek bądź, dziękujeć święta Opatrzności,
Żeś wiek mój aż ostatniej podała starości.
Ta miękka włosów wełna, ten blask mlecznej brody,
Nie sąż to najgłówniejsze łask twoich dowody?
Jeden wziął skarby drogie, drugi imie świetne,
Najwięcej, kto ze zdrowiem wziął życie stoletne.

Wietrzyku! co tu sobie lekko polatujesz,
Jedne ziółka kołyszesz, a drugie całujesz,
Nie gardź tą siwą bródką, a przez wdzięczne wianie,
Daj też jej nad miód słodsze ust pocałowanie.
Szacowniejsza ta starość, ten wiek ubielony,
Niż w misterne pierścienie warkocz utrefiony
Udatnego młodzieńca, lub kiedy roztoczy
Cudniejszy włos, Cytera Argusowych oczy,
A z czoła powabnego, i brwi jasnozłotej
Rani serca pochopne żarzystemi groty.
Niechże ten dzień wesela mojego dowodem
Będzie, niech uroczystym jaśnieje obchodem.
Zbiorę me dziatki, wnuczki z prawnucząt orszakiem,
I te co są w pieluchach, i co pełzną rakiem,
Oddam dobroczynnemu hołd powinny Bogu.
Zbuduję z darnia ołtarz u mej chatki progu.
Otoczę różnofarbnym wieńcem siwe skronie,
A drżącą ręką brząkać będę na bardonie.
Wszyscy staniem wokoło, a na dziękczynienie,

Za wzięte dary, słodkie uczynimy pienie.
Potem stół posypawszy kwieciem, jeść ofiarę
Upieczoną będziemy i pić wino stare.
To wyrzekłszy staruszek wrócił się do chatki,
Budzić na spólny pacierz jeszcze śpiące dziatki.
A już i słońce wschodzić poczęło z zachmury,
I z grzędy pozlatały na dół czujne kury.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacy Krasicki.