O rymotworstwie i rymotworcach/Część VII/Rabener
<<< Dane tekstu >>> | ||
Autor | ||
Tytuł | O rymotworstwie i rymotworcach | |
Pochodzenie | Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym | |
Wydawca | U Barbezata | |
Data wyd. | 1830 | |
Miejsce wyd. | Paryż | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
Między Satyrykami tego wieku, a można mówić między wszystkimi rodzaju tego pisarzami, niepospolite trzyma miejsce Rabener. Ojczyzną jego była Saxonia, płodna udziałem ludzi uczonych. Pierwszy raz dzieła swoje do druku podał w roku 1751, te kilkakrotnie przedrukowane i coraz powiększane, gdy ostatni raz w roku 1755, wydawał na świat autor, oświadczył się naówczas i uroczyście przyrzekł, iż za życia swego nic więcej do druku nie poda, co i wypełnił, i aż dopiero po jego śmierci to, co w tym czasu wymiarze napisał, przyłączono do innych dzieł jego.
W przedmowie usprawiedliwiającej przyrzeczone nadal milczenie, takowe są jego wyrazy: « Wielorakie
« mam przyczyny wstrzymać się od dalszego obwiesz-
« czenia innych dzieł, które w dalszym przeciągu życia
« mojego napisane być mogą. Uważałem to, iż wszyscy
« z najmilszem uczuciem gotowi się śmiać, skoro się im
« to, względem innych nadarzyć może : niechże im się
« zda i przywidzi, iż w postawionem zwierciedle własną
« twarz widzą, naówczas zapala się w nich gniew nie-
« zmierny, i gotowi powstać z największą zajadłością
« przeciw temu, o którym mniemają, iż im przymówił.
« Drugi rodzaj niemniej zdrożny a równie niebezpieczny
« jest tych, którzy zgadują i domyślają się, co się, we-
« dług ich zamarzenia, fortelnie ukrytego jadu w piśmie
« świeżo wyszłem zamyka: żałują więc prześladowa
« nych, o których piszący ani myślał. W powszechności
« nasz kraj (mówi dalej Rabener) nie jest zdatny, ani
« sposobny do czucia, a zatem przyjęcia i szacunku pism
« satyrycznych. Zbieracze pieniędzy mniemają, iż się
« tylko z ubóztwa śmiać godzi. Ci którzy się śmieją z
« czytających, sami czytać nie będą. Trzeci rodzaj niby
« pobożny rozumie, iż satyra jest obmową, a więc wy-
« stępkiem i grzechem przeciw bliźniemu; ci potępiając
« zamiar, dziełu sprzyjać nie mogą. Choćby zatem pi-
« sarz pod najuroczystszem zaklęciem upewniał, iż do
« nikogo w szczególności w tem co pisze, nie zmierza,
« nie znajdzie wiary i ten tylko zysk żarliwości swojej
« odbierze, iż go zamiast wdzięczności, osławią i nazwą
« potwarcą. »
Nie bez przyczyny ten znamienity pisarz i usprawiedliwiał swój sposób myślenia, i na końcu zrzekł się użycia sławy z dzieł swoich następnych : zbyt albowiem dowcipnie szydząc zdrożności wieku i narodu swojego, nie uniknął przykrości zwyczajnych prawdę mówiącym; a tym niebezpieczniejszych naraził na siebie prześladowców, ile że wyśmiewał po większej części nadętość mędrków, którzy sami się ceniąc, choć szacunku mniej godni, chcieliby od innych być szacowanymi.
Poprawił dawne błędy starego wiek świeży,
Przedtem mało co dbano o zaszczyt odzieży,
Teraz przeciwnem zdaniem od dawnego wieka.
Nie człowiek czyni suknią, lecz suknia człowieka.
Ten wyrok znamienity i droższy od złota,
Objawił światu Sanszo, sługa Donkiszota.
W trzech słowach treść prawdziwa jest rzeczy zamknięta,
A tych słów taka dzielność i moc niepojęta,
Iż cokolwiek nauka i dowcip oznaczy,
Wszystko się w nich zamyka, wszystko się tłumaczy.
Uczą one, jak można doskonalić postać,
A co więcej nad wszystko, jak szczęśliwym zostać.
Godni politowania prostacy zuchwali,
Którzy dotąd na cnocie szczęście zasadzali,
I miłość kraju godną sławy czynić chcieli,
Nie znali się na sukniach, albo ich nie mieli.
W nich wszystko, a czy w starych, czyli też w młodzieży,
Wartość, wziętość, zawisła od dobrej odzieży.
Nie masz cnoty w gałganach, a kiedy prawdziwa,
Śklni się na axamicie, w złocie połyskiwa,
I odbiera ukłony, które jej są winne.
Prace, pisma, odkrycia zdatne i uczynne
Mogą człeka zalecić. Ale cóż mu potym,
Jeżeli się galonem nie nadstawi złotym?
Jeśli krój nowej sukni do oczu nie błyśnie,
Do drzwi się Mecenasa nawet nie dociśnie.
A choćby się i przedarł, i wszedł w głodną tłuszczą,
I pisarza odepchną i Muzy nie puszczą.
Niechże się suknia zjawi, a kształtna i modna,
Natychmiast drzwi otworem, a co zgraja głodna
Nie zdołała otrzymać, kształtnemu się godzi,
Czeladź wita, otwiera, Jegomość wychodzi.
I dlatego gościowi ulega i służy,
Iż ma żupan różowy, a kontusz papuży.
Albo gdy pałka w ręku, kark chustką buchasty,
Łeb zjeżony, pęk strzępków, a trzewik śpiczasty,
Więc pałka, frak i strzępki mają rozum, zdatność.
Płci pięknej w rozsądzeniu bystra delikatność,
Umie na wskroś przenikać, to o bije w oczy,
Pozór u niej zaleca i pozór uwłoczy.
Nadaje wszystko ubiór złocisty, jedwabny,
A falendysz nieborak, głupi i niezgrabny.
Przekonany iż suknia stanowi człowieka,
Wielbię jej sprawicielów zblizka i zdaleka;
A gdy z nich który swoje zaczyna działanie,
Ledwie śmiem podnieść oczy przez uszanowanie.
Nieladato jest warstat, skąd szczęście wynika.
Zblizka cudotwornego dzieło rzemieślnika
Chcąc widzieć, wszedłem. W stosach ozdobnych a mnożnych
Postrzegłem oświeconych i jaśnie wielmożnych.
Skrawał przewielebnego okrągławą postać,
I narzekał nie mogąc dość atłasu dostać,
Iż z tego w czemby się trzech poetów zmieściło,
Na jednego opasłość nie dość jeszcze było.
Sprawiał dzieło poważne rzemieślnik i sędzia,
Wisiały różnych stanów po ścianach narzędzia.
Na pierwszem miejscu kształtne bekiesze i fraki,
Koło pieca, za piecem, pokorne paklaki.
Co modnego, to w izbie, co stare za drzwiami.
Rozdawacz władał gminem i wielmożnościami,
Oskrobywał rdzę dziką niezgrabnych wieśniaków,
Szlachcił mieszczańską dumę znamiony dworaków.
I gdy odzież do składu każdego stosował,
Marsowacił rycerze, poety nicował.
Co było a zle, znosił, co nie było, sprawiał: