<<< Dane tekstu >>>
Autor Eliza Orzeszkowa
Tytuł O sprawach kobiet
Podtytuł Listy o kobietach
Pochodzenie O kobiecie
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1888
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Całe studium
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III.

Powiem wam dziś dwie świeżuteńkie, bardzo jeszcze małéj ilości ludzi znane, nowiny.
Nowina 1.
Szkoła, a raczéj szkoły gospodarstwa kobiecego, należą do naszych potrzeb społecznych najpilniejszych i, powiedziéć można, najpierwotniejszych.
Nowina 2.
Założeniu jednéj przynajmniéj szkoły takiéj nie stoi na zawadzie mur chiński, bo ktoś, kędyś posiada już wyjednane u władz rządowych odpowiednie przyzwolenie, wraz z zatwierdzonym przez władze programatem nauk i całego prowadzenia szkoły.
Nie prawdaż, że wiadomości te są całkiem nowe i szerokiego wyjaśnienia potrzebujące?
Przedewszystkiém, naco kobietom naszym potrzebnemi być mogą szkoły gospodarstwa? Nie było nas, był las, nie będzie nas, będzie las. Nie było szkół gospodarstwa, były dobre gospodynie; nie będzie tych szkół, będą dobre gospodynie.
Przepraszam. Zmieniają się na tym świecie postacie rzeczy i przysłowia niezawsze bywają doskonale mądre. Pokazuje się już dziś wyraźnie, że choć był las, kiedy nie było nas, nie będzie lasu, choć my jeszcze będziemy. To samo ze szkołami i gospodyniami. Nie było szkół, były dobre gospodynie, to prawda; niéma szkół, czy są dobre gospodynie? Pytanie. Że były one niegdyś, to nie ulega najlżejszemu zaprzeczeniu. Jeżeli nauka kobieca, usposabiająca do zawodów umysłowych, jest dla nas względną nowością i walczyć musi z mnóztwem uprzedzeń i utrudnień; jeżeli przemysł kobiecy, czyli udział kobiet w rzemiosłach i handlu, szerzéj i ogólniéj niż nauka przyswojony, nie utorował sobie jeszcze dróg dostatecznie szerokich i licznych: to w zamian gospodarstwo kobiece ma za sobą całą powagę narodowéj tradycyi i całą absolutność przykazania: będziesz dobrą gospodynią. Babki i prababki nasze przykazanie to pełniły umiejętnie i pilnie. Świadczą o tém kroniki i liczne utwory literatury. Kochanowski wysławia dobrą żonę, „męża koronę“, Réj daje jéj miejsce poczesne w „Żywocie poczciwego człowieka“, Szymonowicz opiewa ją w cudnéj sielance „Ręka moja“, Górnicki w „Dworzaninie“ wychwala jéj cnoty, Krasicki w „Panu Podstolim“ daje ją za poważaną i poważną towarzyszkę „Wzorowemu obywatelowi“. Gospodarska praca ówczesnych kobiet napełniała dostatkiem domy ludne, często przeludnione gromadami sług, domowników, rezydentów, gości; przysługiwała się téż krajowemu przemysłowi, wytwarzając gałęzie wewnętrznego i wywozowego handlu. W burzliwych wiekach nieustannych prawie wojen, mężowie, odjeżdżając na dalekie i długie wyprawy, spokojnie pozostawiali rządy gospodarstwa w rękach niewieścich. Niejedno słynne i cześć budzące imię dzielnéj gospodyni polskiéj zapisały na kartach swych nawet dzieje.
Nieraz myślałam sobie, że bardzo zajmującéj i użytecznéj rzeczy dokonał-by ten, kto-by napisał historyą gospodarstwa kobiecego w Polsce. Zupełnie niepodobna dokonać tego na ustroniu, trzeba miéć bowiem pod ręką kroniki, pamiętniki, korespondencye, całe zbiory całych gałęzi piśmiennictwa, czyli zapożyczać się w tym celu u rozległych i zasobnych bibliotek i archiwów publicznych. Zdaniem mojém, pracy téj podjąć się powinna kobieta. Nawiasowym sposobem zapytuję: czyby wypadkiem nie mogła sprobować jéj wykonania jedna z tych młodych kobiet, które były przedmiotem pierwszego mego listu? Kształcąc się w stolicy, znaléźć one mogą najpewniéj dla pracy takiéj obfite materyały i źródła w tamtejszych olbrzymich księgozbiorach; przyzwyczajenie do pracy umysłowéj, obcowanie z wyższą nauką i jéj metodami, ułatwiło-by im to zadanie, stanowiąc zarazem rękojmią dobrego jego wykonania. Wiem dobrze, iż wśród niezliczonych trudności i niedostatków ich życia, przy mozole uczenia innych na to, aby mieć o czém uczyć się samym, może im bardzo zabraknąć sił i czasu na spełnienie jednéj jeszcze roboty. Jednak jeśliby którakolwiek z nich, spokojniejsza o byt swój od innych, a zaopatrzona w odpowiednią energią i zdolność, chciała i potrafiła pomysł mój w czyn zamienić, wyniknęły-by z tego pożytki różnostronne, których tu wyliczać nie będę, lecz z których najbezpośredniejszym było-by zdobycie dla literatury naszéj monografii jednéj ze spraw minionych, wiele nauczyć mogącéj czasy dzisiejsze. Naprzykład, pewną prawie jestem, że monografia taka, byleby sumiennie i dość szeroko opracowaną była, uwiadomiła-by nas o tém, iż prababki i babki nasze nie stawały się dobremi gospodyniami z natchnienia Ducha Świętego, lecz że je dobrego pełnienia zajęć odnośnych uczono, pilnie i srogo nawet uczono, bądź w domach rodzinnych, gdzie, oprócz matek rodzin, przebywała niejedna biegła w kobiecych pracach stara sługa, rezydentka, ochmistrzyni; bądź na wielko-pańskich dworach, które, gromadząc w swych ścianach znaczną liczbę młodzieży obojga płci, stanowiły stosowne do ducha czasu pensyonaty. W pensyonatach tych uczono tak zwane fraucymery panieńskie ogłady towarzyskiéj, przyjemnych talentów, wdzięcznych robótek, ale i gospodarstwa także, może najbardziéj. Z takiéj monografii, o jakiéj tu mówię, przekonalibyśmy się niechybnie, że jeżeli babki i prababki nasze w zakresie gospodarstwa dokonywały prac poważnych i produkcyjnych, to tylko dzięki temu, że w formie takiéj lub innéj, ale odpowiedniéj czasom i stosunkom ówczesnym, zdobywały całą gospodarską wiedzę, jaką posiadała ich spółczesność.
Następnie, bardzo zajmującą i pożyteczną rzeczą było-by utworzenie obrazu teraźniejszego gospodarstwa kobiecego, za pomocą zgromadzenia statystycznych wiadomości o tym przedmiocie z całego kraju, lub przynajmniéj jednéj jego prowincyi. Dokonać-by tego można przez wezwanie gospodyń większéj i średniéj własności ziemskiéj do przesyłania wiadomości tych pod postacią cyfr i opisów odpowiednich. Zdaniem mojém, takiego zgromadzenia wiadomości o najważniejszym z działów kobiecéj pracy dokonać-by powinno jedno z pism peryodycznych, specyalnie dla kobiet wydawanych. Zaręczyć można, że obraz taki, zdjęty z jednego nie najwęższego zagona naszéj niwy ojczystéj, niezrównanie ciekawszym i przydatniejszym byłby, niż opis pończoszarni, założonéj przez kobietę w Australii, albo obszerne rozbiory różnych Frou-Frou i Odetek, ukazywanych na paryzkich scenach. Zaręczyć także można, że, zestawiony z obrazem przeszłości tegoż zagona, zarówno jak sam w sobie wzięty, nieuradował-by on bynajmniéj serc i nie zadowolił ekonomicznych obrachowań naszych. Niewielkiéj znajomości kobiecego społeczeństwa naszego i sposobów gospodarowania jego potrzeba na to, aby się upewnić, że tu więcéj może, niż gdzieindziéj, co było a nie jest, nie pisze się w rejestr, czyli, że słusznie wysławiana gospodarność i przemyślność naszych babek i prababek figuruje obecnie w regestrze gospodarstwa krajowego jako cyfra całkowicie przekreślona. Wyraz: całkowicie, ścisłym nie jest. Są wyjątki. Są wyjątki, przedstawiające się pod postacią niewielkiéj liczby ziemianek, posiadaczek zawsze średniéj i mniéj jeszcze niż średniéj własności, dzielnych, pracowitych, przemyślnych, często pozbawionych pomocy męzkiéj i na własnych swych głowach, w silnych i niestrudzonych swych rękach, dźwigających i wyrabiających byt rodziny, wychowanie dzieci. Są takie; znałam je. Widywano je przy robocie w czasie klęski publicznéj, zmiatającéj z gruntu ludność męzką. One to wówczas grunt ten uprawiać zaczęły. Krzepkie, żwawe, z czołem od ustawicznéj troski zbrużdżonem, ze zgrubiałemi i zczerniałemi rękoma, opalone od skwarów letnich, na zimowe mrozy i wichry obojętne, budziły się one ze snu z sinym brzaskiem dnia i ostatnie z napełniającéj dom gromadki usypiały kamiennym snem śmiertelnego utrudzenia. Daremnie-by ktokolwiek upatrywał w nich podobieństwo do śnieżnych lilii, albo głos ich chciał porównywać z lotnemi dźwiękami srebrnostrunnych luteń. Z „ewig weibliche“ pozostało w nich tylko serce macierzyńskie, płonące na stosie niezmordowanych trudów i wyrzeczeń się, serce, przywiązane do ojczystego zagona, w źrenice, strudzone blaskiem słonecznym i ostremi wichry, rzucające czasem kobiece łzy. Owoce ich pracy ukazały się światu pod postacią ojczystego zagona, utrzymanego w rękach tych, którzy się na nim urodzili, i niezarosłego chwastami, w postaci młodego pokolenia, wzrosłego zdrowo na czarnym lecz obfitym macierzyńskim chlebie i wychowanego, ot, jak tylko można było, najlepiéj... Są takie, znałam je. I zaprawdę, jakkolwiek nie są one bynajmniéj podobnemi do lilii, a głosy ich stanowią przeciwieństwo absolutne z głosami srebrnostrunnych luteń, jakkolwiek nawet ciężka praca fizyczna zgasiła w ich głowach pochodnią myśli, strzelającą wyżéj nad kuchenne ognisko; mniemam, że te z pomiędzy nas, które są najpodobniejszemi do lilii i głosy mają zupełnie takie, jak srebrnostrunne lutnie, mogą śmiało, bez ubliżenia swojéj Liliowéj Mości, a często z uznaniem niższości własnéj, pochylić przed niemi głowy. Więcéj jeszcze: mniemam i nawet stanowczo twierdzę, że dłoń ich grubą, zczerniałą, z głębokim szacunkiem uścisnąć może giętka i delikatna ręka, która włada piórem lub pęzlem, i oczy, które przywykły wznosić się ku promiennemu obliczu nauki lub sztuki, serdecznem spojrzeniem pozdrowić mogą wpatrzone w ziemię twarze tych współtowarzyszek trudów społecznych, inny tylko zagon usiewających. Ale takich jest bardzo mało. Inne... podzielmy na kategorye.
Przedewszystkiém: księżniczki. Nie myślcie, proszę, że mówię tu o rzeczywistych księżniczkach, albo choćby takich, których majątek zbliża się do książęcego, albo których stryjeczna babka miała szwagra, którego żony brat miał zięcia urodzonego z księżniczki. Wcale nie. Mówię o tym ludku niewieścim, który zamieszkuje obszerne państwo Wątorów. Księżniczki na Wątorach napełniają nasze dwory, dworki, i te nawet dworeczki, które zaledwie rozróżnić można od kmiecych chat. Można powiedziéć, że tylko kmiece chaty są u nas zupełnie wolnemi od Księżen na Wątorach, które umieją mówić po francuzku i grać na fortepianie, albo przepadają ze wstydu i żalu, że tego nie umieją. Czy umieją zresztą mówić po francuzku i grać na fortepianie, jak umieją, czy wcale nie umieją, na jedno wychodzi. W dnie letnie nie wychylają się z domu bez rękawiczek i wachlarza, albo przynajmniéj marzenia o wachlarzu; wschód słońca widują tylko, gdy wracają z sąsiedzkich wieczorków; w długie wieczory zimowe usychają z nudy, wzdychają, czekają na mężów i, jak mitologiczny Narcyz, z nieustającém zachwyceniem przypatrują się samym sobie. Z dziedziny prac gospodarskich mogą one nalać herbatę, zadysponować obiad, co najwyżéj wydać ze spiżarni i uszyć sobie na maszynie codzienną sukienkę. Ale, jeżeli życzliwość ich wam miła, nie mówcie im o kuchni, pralni, czeladniéj izbie, o nabiale, ogrodzie owocowym i warzywnym, o kurniku i chlewnéj trzodzie. Obrażą się. Alboż to one są piérwsze lepsze! Gdyby je ktokolwiek przyparł do muru i odpowiedzieć musiały na pytanie: kto one są? legitymacyi swéj na „nie piérwsze lepsze“ nie znalazły-by pewnie ani w majątku, ani nawet często w nieistniejącém towarzyskiém wytresowaniu. Kiedy wyjdą za mąż i zostaną matkami, kiedy bieda napędzi strachu o przyszłość własną i dzieci, wezmą się do gospodarstwa, ale nie umiejętnie, bez zamiłowania, z minami spadłych z tronu królewien. Będzie to téż gospodarstwo tak kalekie i nieprodukcyjne, jak ich własna moralna i umysłowa istota. Zresztą, wzięcie się do gospodarstwa, choć spóźnione i niedołężne, przedstawia wypadek najpomyślniejszy i nie najczęstszy. Bywa i tak, że nietylko tronu, ale i dachu pozbawiona księżniczka, księztwo swe włóczy jeszcze po świecie, jak łzami zmoczony łachman, odziewając je cudzą koszulą i żywiąc cudzym chlebem.
I gdyby w kobiecym świecie naszym mieszkały same księżniczki, nie było-by wcale o czém mówić. Są to istoty, zasmucone chorobą, która w medycynie nosi nazwę: mania grandiosa i niezmiernie rzadko uleczoną być może. Ażeby te białe, choć najczęściéj niezgrabne rączki, i te stopki w pantofelkach napędzić do pracy, ażeby z tych gęsich główek, strojących się w wyimaginowane dyademy, wybić napełniające je niedorzeczności, trzeba energicznéj nauki gorzkich doświadczeń, upływu może kilku stopniowo oprzytomnianych pokoleń. Ta szalona jazda przez imaginacyą na koronacyą wyczerpie się sama przez się, albo stanie nad brzegiem jakiéj przepaści. Zresztą, niéma na świecie nic niepotrzebnego; i jestem w tym wypadku zwolenniczką teoryi celowości w naturze. Bo gdyby nie ta grupa niewiast, panujących z Bożéj woli, zkądże by świat zaczerpnął potrzebnéj sobie ilości Afrodyt. Gdyby ich nie było, któż-by przyjemném wdzięczeniem się pomagał ludziom do zabijania czasu? Kto-by z założonemi rączkami zdobywał serca męzkie? Kto by przedstawiał na ziemi Ledy oczekujące na Jowiszów i rozrywał Jowiszów pośród nudy, sprawianéj im przez proste, szczere i pracujące kobiety? Ale dosyć o nich...
Spójrzmy na kategoryą drugą.
Czy wiecie, jak jeden z humorystów naszych dowcipnie podzielił naszę społeczność kobiecą na grup kilka? Mniejsza o inne; piérwszą z nich obdarzył on nazwą: kury domestiki. Nie śmiejcie się. Kury domestiki stanowią kategoryą niewiast bardzo szanowną; w porównaniu z księżniczkami, są to niewiasty i mądre, i święte. Kochają one rodzinę i dom, szczerze i gorliwie troszczą się o ich dobytek, pracują nań gorliwie, często do zupełnego zapomnienia o sobie, z chętném i samego siebie nieznającém poświęceniem wszelkich uciech świata, własnego nieraz zdrowia. Całkiem poważnie mówię, że są to kobiety, godne sympatyi i szacunku. Na szczęście nie jest ich nawet mało. Nie wiem, czy liczba ich dorównywa liczbie księżniczek, czy nie; ale że sporo ich krząta się i pracuje na ziemi naszéj, w ścianach domowych, to pewno. Idzie tylko o to, czy suma wydatkowanéj przez nie krzątaniny i pracy dobrze odpowiada sumie produkowanych przez nie korzyści? Najpewniéj nie. Ażeby z czasu, pracy swéj i materyałów, nad któremi pracują, uczynić jak najlepszy użytek, niedostaje im dwu rzeczy: odpowiednich wiadomości naukowych i pewnych, regulujących wszelką pracę, przyzwyczajeń. Gospodarstwo ich posuwa się wyjałowioną i chropowatą drogą rutyny. „Jak robiły babka i matka moja, tak robię i ja.“ Tymczasem, od czasów, w których żyły babka i matka, zmieniło się na świecie wiele. Zmieniły się gospodarstwa męzkie, do których gospodarstwa kobiece przystosować się muszą; zmienił się stosunek rozmaitych produkcyi; zmienił swe tory wewnętrzny i wywozowy handel; zmieniły się na krajowych rynkach: popyt, podaż i ceny. O tém wszystkiém przecież nie mówcie kobietom tym, zacnym i pracowitym, lecz do analizy spraw społecznych całkiem niezdolnym, raczéj nieuzdolnionym. Z waszych ekonomicznych uwag i rozpraw będą się one śmiały, jak z wymysłów, dobrych dla filozofów, lecz całkowicie niepotrzebnych dla gospodyń. W najmniejszéj téż mierze nie wydają się im potrzebnemi nauki takie, jak np. botanika, chemia, zoologia i t. d. Albo to one bez botaniki nie potrafią nasadzić buraków i kapusty, bez chemii usmażyć powideł, a bez zoologii wyhodować trzody kur i indyków? Nietylko brak im wszelkich wiadomości z dziedziny nauk, ale nawet najlżejszego zrozumienia ich pożyteczności. To téż kuchnie, sady, obory, kurniki, bywają częstymi świadkami marnowania się sił i zasobów różnych prób nieudałych, reparacyi kosztownych, nieprodukcyjnych wysileń i gorzkich żalów. Wyraz „nie udało się!“ jest tam codziennym pacierzem. Pod powtarzającemi się wciąż jego ciosami ręce opadają, oczy od płaczu puchną, kieszenie pustoszeją. Ale na zapytanie: dla czego nie udało się? niepodobna-by tu innéj odpowiedzi otrzymać, jak owo rozpaczliwe „nie wiem,” które właśnie jest przyczyną wszystkich tych niepowodzeń, strat i zgryzot. Same najpierwotniejsze podstawy i przyczyny rzeczy są im nieznane. Działają omackiem i podług tradycyi. W ciemnościach robią dziesięć razy więcéj drogi, niż potrzeba było, i góry trudów rodzą im myszy pożytków. Tradycya posługuje im wprawdzie niekiedy i bez niéj były-by już zupełnie zgubione, ale w większości wypadków zawodzi także, bo i do czasu źle się stosuje, i pamięć ludzka niezawsze wiernie ją przechowuje. Tyle o umiejętności, opartéj na wiedzy. Teraz przyzwyczajenia: systematyczność, wytrwałość, porządek, rachowanie się z czasem i groszem. Niedostaje ich téj kategoryi kobietom, tyleż prawie co i wiedzy. Rozpoczynanie mnóstwa robót razem i gorączkowe przebieganie od jednéj z nich ku drugiéj, bez porządnego kończenia któréjkolwiek; uwijanie się za drobnostkami a wypuszczanie z uwagi rzeczy daleko ważniejszych; łatwe zniechęcenie się, niedbałe odkładanie na potém: są to najogólniejsze cechy pracowania ich i gospodarowania. Długi traktat należało-by na ich rzecz napisać, o niezbędnéj potrzebie zegarka i ołówka dla człowieka, który cokolwiek robi i czém-kolwiek się rozporządza. Cyfry, wynikające z zasobów, któremi się rozporządzają, i szczegóły zajęć, które do spełnienia mają, powierzają one pamięci, która téż gubi je po drodze, pełnéj zawieruch i trosk, daleko więcéj sztucznych i nieużytecznych, niż koniecznych i produkcyjnych. I ta-to właśnie głęboka niewiedza, połączona z wiecznie stroskaną ruchliwością, z bezładném bieganiem od ziarnka do ziarnka i nieskończoném zagdakiwaniem się o zgubione robaczki, uposażyła je epitetem kury domestiki. Mówiąc przecież seryo, w kobietach tych, pełnych miłości dla rodziny i domu, poświęconych, gorliwych, czynnych, znajduje się bogaty materyał na pracownice, w całém dostojném znaczeniu wyrazu tego. Aby stały się one takiemi ogólnie, tak jak dziś są już wyjątkowo, trzeba tylko wzbogacić i rozszerzyć umysły ich odpowiednim zasobem nauki, a charaktery zmężnić i uporządkować, wpajając w nie stosowne przyzwyczajenia.
Kategorya trzecia: młode kobiety, które zrozumiały i głęboko nieraz uczuły potrzebę pracy, które przez same ekonomiczne przyczyny popychane są do niéj, lecz które w wyborze jéj spojrzały za wysoko, wyżéj nad zdolności swe i wszelką swą możność, szczególniéj jednak nad swe zdolności. Są to, nigdy niedosięgające swego celu, kandydatki na doktorki. W zaciszu domowém usłyszały one o tych szczytach, ku którym wspina się nieliczna grupa ich rówieśnic, i nie zmierzywszy sił swoich, zapragnęły także wspinać się ku nim. Zaczęły kształcić się. Jakiemi drogami postępuje to ich kształcenie się? Jak opiera się mu umysł nie dosyć bystry i pojętny, charakter nie dość wytrwały? Jak rozpoczynają one wszystko, aby nic nie dokończyć, wszystko chwytają, aby wszystko porzucić, zrywają się do rzeczy niezmiernie trudnych, niby lwice, aby w początku drogi upadać niby muchy? Wiadomo tym tylko, którzy z ciekawością i współczuciem studyują społeczne prądy i ich zboczenia. Kandydatura na doktorstwo kobiet miernego umysłu i małéj woli, jest zboczeniem tego prądu, który istotnie zdolne i silne zanosi ku szczytom prac ludzkich. Jest ona także pewnym rodzajem Księztwa na Wątorach, gubi częstokroć same kandydatki i szkodzi niezmiernie sprawie postępu umysłowéj pracy kobiet, ośmieszając ją i dyskredytując. Z téj grupy kobiet wychodzą istotnie w świat dziwolągi dziwne; głowy napchane mnóstwem wiadomości, w których, jak w mgławicy słońca, stałego i zdrowego pojęcia dopatrzyć nie podobna; bańki mydlane, świecące chwilę jak brylanty, lecz wnet topniejące w mdłą i często mętną piankę. Taką kobietę, z chaosem w głowie i w życiu, z ustami pełnemi wyrazów wielkich i uczonych, starożytni nazwali-by: papugą Minerwy.
Jednak papug Minerwy nie należy zupełnie potępiać, owszem, ze stron pewnych zasługują one na współczucie, i gdy tylko można, na pomoc pod postacią przestrogi i wskazówki: „idź w stronę inną!“ Podobne do księżniczek z ambicyi swéj, przenoszącéj ich prawa, nie są one przecież takim anachronizmem jak tamte, przeciwnie, są jednym z wytworów potrzeb czasu naszego i trudności ich zadowolenia. Przytém, bądź co bądź, marzyły one nietylko o ładnych pantofelkach i rękawiczkach po łokieć, jak tamte, ale i o pracy także, źle do ich zdolności zastosowanéj, niemniéj przecież będącéj im ideałem niejakim i choć nieprodukcyjnym mozołem. Następnie, jeżeli zamęt pojęć i nadaremne, więc nieporządne gonienie za niedościgłém, czyni z nich czasem Afrodyty, staje się to jednak z niemi mniéj często, niż z księżniczkami; natomiast, częściéj niż tamte stawać się one mogą, po przebyciu plag ciężkiego doświadczenia, pożytecznemi pracownicami. Trzeba tylko otworzyć przed niemi i wskazać im drogi pracy, na których mogły-by zużytkować zdolności swe, dla drogi naukowéj niedostateczne, i wolę swą do przenoszenia gór za słabą.
Oto są niedostatki kobiecego świata, które nie pozwalają mu wydawać z łona swego poważnéj liczby gospodyń takich, jakiemi były prababki i babki nasze. Historya powstania i rozwoju u nas tych niedostatków, była-by bardzo ciekawą, lecz także bardzo długą. W kilku tylko wyrazach wyliczę główne, jak mi się zdaje, ich przyczyny.
1) Arystokratyzm wyobrażeń i przyzwyczajeń, który, nakształt jadowitego zarazka, przejął nawskroś społeczeństwo nasze, zawraca ludzkie głowy marzeniami o wielkości, blasku, najfałszywiéj częstokroć pojętéj wykwintności, a z głów kobiecych, nawet pod wpływem konieczności i nauk czasu, powolniéj się usuwa, niż z głów męzkich.
2) Z tegoż arystokratyzmu powstająca wzgarda dla pracy fizycznéj i wzbijanie się nad nią, nawet kobiet zkądinąd szlachetnych, chociaż-by na ikarowych skrzydłach, które topnieją w blizkości słońca i latawczynią strącają w kałużę. Nierzadko kałuża nawet, byle-by czémkolwiek z lekka przysłoniona, wydaje się tym liliom czémś dostojniejszém i wytworniejszém, czémś godniejszém ich majestatu, niż urządzanie nabiału i doglądanie sadu lub kurnika.
3) Panujący jeszcze najpowszechniéj systemat wychowawczy, który, bez najlżejszego skrupułu nazwać można idyotycznym, a który, zasadzając się na budowaniu w głowach dziewcząt językowéj wieży Babel, na niestosowném częstokroć do położenia i majątku wydelikatnieniu ich fizyczném, a umysłowém rozmarzaniu, nie udziela im ani zdrowych pojęć o koniecznościach życia i saméj istocie cnoty, ani zdrowych i rozsądnych przyzwyczajeń, ani tych fachowych wiadomości, które niezbędnemi są dla wszelkiéj pracy, jeśli ma być ona czémś inném, niż nędzném małpiarstwem czegoś, o czém się nie ma cienia zdrowego pojęcia, próżném marnowaniem, przy najlepszych nawet pojęciach, i sił własnych, i posiadanych zasobów.
O wynikających z tego stanu rzeczy, wielkich szkodach moralnych i ekonomicznych, długo rozwodzić się nie będę. Każdy, ktokolwiek choć raz w życiu wysiadł z karety idealizmu i pieszo pochodził po świecie, spostrzegać je musiał i rachować, choć wszystkich nie zrachował pewno, bo są one niezliczonemi. Każdy téż przyznać musi, że niéma środków tak kosztownych i trudnych do przedsięwzięcia, których-by, dla stopniowego zaradzenia temu stanowi rzeczy, użyć nie należało. Za jeden z takich środków, za środek wychowawczy, a potém, że się tak wyrażę, dyscyplinarny, uważać wedle mnie należy założenie szkoły gospodarstwa kobiecego. Trzeba-by tu raczéj użyć liczby mnogiéj i powiedzieć: szkół, gdyż każda z prowincyi naszego kraju, różniących się z sobą znacznie co do etnograficznych i ekonomicznych warunków, powinnaby miéć swoję. Nie mówmy jednak, co być powinno; mówmy, co być może.
Wracam do jednéj z nowin, które ogłosiłam wam w początku tego listu: ktoś, kędyś posiada wyjednane już u władz rządowych odpowiednie pozwolenie, wraz z zatwierdzonym przez władze programatem nauk i sposobu prowadzenia szkoły. Oto szczegóły mojéj nowiny.
Pozwolenie władz rządowych na założenie szkoły gospodarstwa kobiecego posiada od lat już paru założyciel pierwszéj u nas szkoły rzemiosł dla kobiet, p. Edward Łojko. W tym celu urządzoną być ma ferma wzorowa, tuż przy miasteczku Grodzisku, o dwie stacye drogi żelaznéj od Warszawy, na 10-iu morgach gruntu. Znajdować się w niéj mają: dom mieszkalny dla uczennic, (w przybliżeniu i na początek dla 20-tu), oficyna dla ogrodnika i służby, obora, chlewy, piwnica, lodownia, kurniki, ogród owocowy, ogród warzywny, pasieka, morwy i t. d. Wykłady ogrodnictwa, wyrobów z nabiału, hodowli drobiu i trzody, pszczelnictwa, jedwabnictwa, przygotowywanie konserw i wędlin i t. d. prowadzonemi być mają przez specyalistów czy specyalistki, posiadających fach swój nietylko praktycznie, ale i teoretycznie. W dalszym rozwoju szkoły, wprowadzonemi do niéj zostaną lekcye nauk, mających związek z zawodem gospodyń, a udzielane przez nauczycieli, którzy w skutek małego oddalenia od Warszawy, (godzina drogi), z miasta tego szkołę nawiedzać-by mogli. Dziewczęta zamożniejsze, uczące się dla gospodarowania w domach własnych, płacić-by musiały za naukę po rubli 10 miesięcznie; ubogie i kierujące się na zarządzające domami cudzemi, przyjmowano-by bezpłatnie. Że zaś opłaty, otrzymywane od uczennic dostatnich, nie starczyły-by na utrzymanie szkoły, utrzymywała-by się ona dochodem z produktów własnych, zbywanych w sklepie, w celu tym założonym w Grodzisku, albo i w Warszawie.
Oto wielce streszczony szkic projektu szkoły, która od lat już paru powstać może, a nie powstała. Dla czego nie powstała? Potrzeba-by na to 20000 rubli kapitału; posiadacz koncesyi rządowéj ofiaruje 5000 i żąda wspólników, których nie znajduje. Dla czego ich nie znajduje? Rzecz to w istocie bardzo zadziwiająca zrazu, ale po namyśle tłómacząca się tem, że dokoła sprawy téj, którą jednak pan Łojko podawał do wiadomości publicznéj, panowało i panuje grobowe milczenie. Jak-że z kolei tłómaczyć należy to milczenie? Uniwersytetu dla kobiet nie życzymy sobie i mówić albo i słuchać o nim nie lubimy, bo — mówią jedni, nauka dla kobiet niepotrzebną jest i niebezpieczną nowością; bo — powiadają inni — zakład, który-by jéj udzielał kobietom, jest rzeczą do zrobienia niemożliwą. Otóż, gospodarstwo kobiece nie jest nowością i zakład, który-by miał na celu nauczać go, jest rzeczą możliwą. Dla czegóż możliwości téj nie otoczyły: sympatya, rozgłos, propaganda, czynne usiłowania.
Co do mnie, gdyby mię kto zapytał: co piérwéj budować należy? Uniwersytet dla kobiet, czy szkoły gospodarstwa kobiecego? odpowiedziała-bym bez wahania: budujcie piérwéj drugie. Nie dla tego bynajmniéj, abym uważała uniwersytet za rzecz niepotrzebną lub niebezpieczną; owszem, budujcie go, gdy tylko będziecie mogli to uczynić, a wyłożony kapitał stokrotnie wam się zwróci w postaci oświaty i pracy kobiet, tych kobiet, które zdolnościami, charakterem, wolą, stanowią najpiękniejszy wykwit społeczeństwa kobiecego, a które teraz zdala od was, w pośród niezliczonych udręczeń i niebezpieczeństw, w większéj części marnie gubią siły swe, albo i przepadają całkiem. Niemniéj, jeżeli obu gmachów jednocześnie wznieść nie możecie, dajcie piérwszeństwo temu, w którym nie już kwiat intelligencyi, ale kawał powszedniego chleba wyrabiać się będzie. Dla ludności kobiecéj, zarówno jak dla męzkiéj, nauka i sztuka stanowią szczyty pracy, ku którym długo jeszcze zapewne, a może i zawsze niewielka liczba jednostek z powodzeniem wspinać się będzie. Prace zaś podstawowe, działające na przestrzeniach szerokich i mogące tłumom udzielać chleba, cnoty i zasługi, zawierają się dla kobiet, tak samo jak i dla mężczyzn, w dziedzinach przemysłu i gospodarstwa, w kraju zaś naszym, szczególniéj i nadewszystko gospodarstwa. I niéma w tém dla tych tłumów najmniejszego nieszczęścia ani wstydu; jest tylko konieczność dobrego zrozumienia stanowiska swego w społeczeństwie i dostatecznego przysposobienia się do pełnienia złączonych z niem obowiązków i zajęć. Jednym z warunków takiego zrozumienia jest pojęcie gospodarstwa, jako fachu, nie jako smutnéj konieczności bytu na tym padole płaczu, albo znowu dziecinnego bawienia się w nalewanie herbaty i dysponowanie obiadów, ale fachu poważnego i użytecznego, gdy jest dobrze pełnionym, jak wszelki inny. Jednym znowu z najdzielniejszych środków dostatecznego doń przysposobienia się, jest odpowiednie fachowe, szkolne wykształcenie. Powtarzam: szkolne. Szkoła bowiem, jedynie może być dla przyszłych gospodyń naszych środkiem nietylko kształcącym umysł, ale, jak wspomniałam wyżéj, dyscyplinarnym. Nie uśmiechajcie się. Nie jednym tylko żołnierzom na świecie karność jest niezbędną. Karnym w zachowywaniu systematu życia, przez rozsądek i obowiązki podyktowanego, karnym w powściąganiu niecierpliwości swych i smaganiu swego leniwstwa; karnym w rachowaniu się z czasem i groszem, w skupieniu wszystkiéj woli swéj i uwagi na przedmiot swéj pracy, musi niezbędnie być człowiek, który uczynić ma na świecie cokolwiek porządnego, a mnóstwa nieporządków nie zrządzić. Karności takiéj, będącéj jedną z głównych cech cywilizowanego człowieka i porządnego pracownika, dziewczęta nasze zdobyć nie mogą w domach rodzinnych, rządzonych w większéj części przez tych, którzy sami jéj nie posiadają, napełnionych po brzegi tém naszém sławioném towarzyskiém życiem, które ze wszystkich porządków i prac domowych, z dni i godzin czasu, wytwarza nieustanny chaos i zamęt. Goście! Gdyby do nadania domowemu życiu i domowéj pracy porządnego toru żadnych innych przeszkód w domach naszych nie było, ta jedna zdołała-by tor ten zniweczyć zupełnie. W szkole nie bywają goście, dla których, w każdéj porze dnia i nocy, wszystkie zwyczaje i prace domowe z wielkim stukiem i hałasem przewracają się do góry nogami. W szkole każda godzina przynosi swoję konieczność, która popędza leniwstwo, skupia uwagę, zmusza do przysiadywania fałd, nagina wolę do raz wykreślonéj linii postępowania. Z tego wszystkiego powstaje karność owa, czyniąca człowieka posłusznym nie groźbie czyjéjś, nie musowi ciężkiemu, ale własnym przekonaniom, chęciom i przyzwyczajeniom. Zaprawienie karnością taką charakterów kobiet naszych nie mniéj było-by dobroczynném, jak rozszerzenie i oświecenie ich umysłów. Otrzymać ją one mogą tylko w szkole. Dla czegóż nietylko szkoła taka nie istnieje, chociaż istniéć może, ale nikt o niéj ani myśli, ani mówi, ani jéj chce, ani do żądania jéj zachęca? Niepodobna innym przyczynom obojętności téj przypisać, jak panującemu wśród nas głębokiemu brakowi wiary w dobroczynność działań i wpływów nauki w ogóle, najgłębszemu brakowi téj wiary, wtedy szczególniéj, gdy idzie o naukę kobiet. Żadnéj nauki dla kobiet! Ani téj, która prowadzi ku zawodom umysłowym, ani téj, która umożliwia dobre pełnienie zawodów przemysłowych i gospodarskich. Studentki szkoły gospodarstwa były-by również niebezpiecznemi i nieprzyzwoitemi okazami niewieściego rodzaju, jak i studentki uniwersytetu. Ani tego, ani owego. Nauka na żart i ku ozdobie, wieże Babel w głowach, klepanie po klawiszach fortepianu, trochę wiadomości o królowéj Bonie, tyle co najwyżéj wiadomości, ile ich dać może ta lub owa pensya — to jeszcze cóż robić? Świat i obyczaje tego wymagają. Ale innéj jeszcze nauki, wyższéj jakiejś, albo fachowéj, nie! po co? Jaką im korzyść ona przyniesie? Czy nosy ich uczyni zgrabniejszemi, albo wymowniejszemi oczy? Czy wybieli im ręce, albo wycieni kibicie? Czy prędko i świetnie za mąż je powydaje? W dodatku pewni téż jesteśmy, że nawet cnoty i rozsądku im nie przysporzy....
Kiedy tak, to tak. Głos ludu, głos Boga. Należało-by może ukorzyć się przed tym głosem i rozstrzygnięcie téj sprawy, milcząc, odłożyć do czasu, w którym wóz naszéj cywilizacyi o jednę milę daléj odsunie się od granicy państwa Niam-Niamów. Nie chcę przez to powiedziéć, że znajduje się on obecnie w pobliżu tego państwa, bynajmniéj! tylko, że dla powstania w jadącém na niém społeczeństwie szacunku dla nauki, musi on od jego granicy oddalić się o jednę milę więcéj. Jedna mila — to nie bezmiar. Mam nadzieję, że przejedziemy ją prędko i milczała-bym już aż do końca téj jazdy, gdyby mi przed oczyma nie zjawiła się ewentualność pewna, będąca dla nieprzyjaciół nauki kobiecéj groźbą wcale poważną.
Groźba ta zjawiła mi się na kartach obszernego i pięknego dzieła jednego z myślicieli francuzkich, D-ra Gustawa Lebon’a, a tak wydaje się poważną, że przedstawić ją wam czuję się w obowiązku. Że jednak rzecz ta skomplikowaną jest i pewnego skupienia uwagi wymagającą, zajmę nią wkrótce dłuższą chwilę waszego czasu, w liście następnym.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Eliza Orzeszkowa.