O wilcku (Piotrowski, 1917)
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | O wilcku |
Pochodzenie | Od Bałtyku do Karpat |
Wydawca | J. Czernecki |
Data wyd. | 1917 |
Druk | Drukarnia „Czasu“ |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Jak Pan Bóg stworzył syćkie dźwirzęta, ba, zaro zaś im wikt[1] przeznacył, żeby zaś miały co zryć ino se o wilcku, przepómnioł. Tak, dobrze nie bardzo, chodzi ón wilcek po świecie i miarkuje se tak, ze mu cosik feluje, bo mu jakosi bebechy skronco i mgło mu je.
Ano, myśli se, cheba ze mi się jeść kce! Ale ba! cóz bedem jod, kiej mi Pan Bóg wiktu nijakiego nie przeznacył?
Tak co robięcy idzie se wilcek ku Panu Bogu i pado:
Panie Boze, Panie Boze, stworzyłeś me, aleś mi zodnego wiktu nie przeznacył. Pan Bóg prasnon sie w kolano i pado. — Prowda! zabacyłek se o tobie, ha, no! Kie zaś tak! to idź tam, na brzyzku pasie sie barón, to go sjidz. —
Ano, dobrze nie bardzo — poseł wilcek na ten brzyzek: a juści się barón pasie!
Pado do niego:
— Baranie, baranie, jus na cie przysła ostatnio godzina, bo ciek zjem.
Barón przestał gebom rusać i pado:
— Jakem prawem i przykozaniem mos me zjeść?
— Prawem boskem i przykozaniem.
— Ano kie tak, to nie ma redy, to me jus jedz, ino zeby mi zaś nie było zol długo umierać, to se na brzyzku[2] siednij, ozewrzyj kute, a jo skocem do tobie. —
Ano, dobrze nie bardzo, wilcek se siod na brzyzku, kułe ozwar okiel ino móg, i ceko. Barón się odwiód,
jak go nie praśnie rogamy w deke tak sie wilk z brzyzka wykopyrtnął i lezy.
Zrazu go zemgliło, zaś pote odecniło go i myśli:
„Cyk zjod barana, cyk nie zjod?...
Ba i chebak nie zjod, bo me ścisko na wnętrzu i bebechy we mnie grają, kieby stare gęśle”.
Na nic tako sprawa — no i poseł znowu ku Panu Bogu i pado:
— Panie Boze, Panie Boze, stworzyłeś mie, aleś mi zodnego wiktu nie przeznacył.
Durniu! przepytujem, bedzies sie swędał cięgem?
Dopiro wilcek pado: było tak a tak.
Pan Bóg se pogładził brodę i pado:
— Ano kie tak, to idź tam pod regle, tam sie pasie kobyła, to se jom sjidz.
Idzie wilcek popod regle do ty kobyły i pado:
— Kobyło, kobyło, jus na cie przysła ostatnio godzina, bo cie sjem! —
Kobyła przestała scypać trowe i pado:
— Jakimze prawem mos mie jeść!? —
— Boskem prawem, bo takie wysło przykozanie.
— A no kie tak, to trudno, ino żeby moje ocy tego nie widziały, to jak mnie będzies jod, nie napocynaj me z przodu, ino od zadku. — Wilk do kobyli pieceni, a ta jak nie praśnie kopytami, wilcka pod brodę, juści lezy, zamrocyło go setnie, i długo lezoł zakiel go odemrocyło.
Ano lezy i myśli:
„Cyk zjod kobyłe, cyk nie zjod?.. Ech chybak nie zjod, bo mi całke zywot do grzbietu przywar”
I poseł znowu ku Panu Bogu:
— Panie Boze, Panie Boze, stworzyłeś me, aleś mi zodnego wiktu nie przeznacył!
— Kis ta djascy z tym durniem, przepytujem! — pado Pan Bóg: — Cięgiem ino łazi i brzdęcy! Przeciekem ci nakozoł zjeść te kobyłe pod reglem! —
Dopiro wilk powiado: tak a tak. Tak Pan Bóg se ozmyślował, a po brodzie się gładził i pado:
— Wies?… tam u Józka Gąsienicy z pode drogi jest we chliwie wieprzek spaśny! — — Cobyk zaś nie wiedzioł — pado wilcek.
— Amo to i sjidz go!
Poseł wilcek ku Józkowy Gąsienicowy chałupie i chodzi, wartko zacuł kabana[3], ale ba kie chliw zawarty. Probuje ściany: gdzie zaś! bole po pół łokcia grube, tak dobrze nie bardzo, jon drzyć pazdurami pod przycieś, jak gorol za świstakami.
Włazi do chliwa wieprzek lezy se we słómie, brzusysko ozwalił mrugo ino ocami i krząka. Jak uźroł wilka pyto:
— Cegos tamoj? —
— Wieprzusiu, wieprzusiu, jus na cie przysła ostatnio godzina bo ciek sjem.
— Żebyś ty mie miał jeść, to mi sie nie widzi, bo mi to przecie gazda tak wygodzo, ze mie bedzie jod. Jakemze prawem?
— Boskem prawem i boskem przykozaniem. —
— Ha! no kie tak, to trudnol… Co mi ta płaci, cy mie ty sjis, cy gazda… tak mi u tobie w bebechach, jak i u niego, ino kwile zackoj, to sie pomodle. — Jak zacnie wieprzek kwicyć na to modlenie, tak Józkowo Gąsienicowo budzi sie, pado do Józka:
— Józek chybaj wartko, bo wieprzka cosi we chliwie rznie, — Józek nie wiele myślęcy, łap za ciupagę i dali do chliwa!
Zakiel wilcek chipnon stela, jus go Józek dobrze ciupagom zagrzoł, ledwie zywy ucik.
Ucieka se i myśli: — „Juz tego wieprzka chyba nie zjodem…”
I prosto znowu ku Panu Bogu. Jak go Pan Bóg uwidzioł ozeźluł sie barz i pado:
— Co mi sie bedzies włocył ciegiem?.. Chyboj, pókim dobry, niezdaro, i staroj się som o swój wikt.
Tak od tego casu wilcek tak chodzi i nijakiego wiktu nie mo, jako świnia abo krowa, abo przepytujem jak cłowiek, cheba co ta kany trafunkiem zarwie. —