Obrachunki fredrowskie/Śluby panieńskie (Kraków, Teatr im. Słowackiego, 1921)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Śluby panieńskie (Kraków, Teatr im. Słowackiego, 1921)
Pochodzenie Obrachunki fredrowskie
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia Techniczna
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Śluby panieńskie (Kraków, Teatr im. Słowackiego, 1921).

Z zespołu, w którym grano przed dwoma laty Śluby, zostali jedynie starsi państwo: Radost i pani Dobrójska; młode pary rozbiegły się gdzieś po świecie: toteż w zaimprowizowanem na intencję naszego gościa przedstawieniu, trzeba było wszystko kleić na nowo. Ale chętnie darujemy wynikłe stąd niedociągnięcia, w zamian za przyjemność oglądania Gucia w interpretacji Jerzego Leszczyńskiego.
Można powiedzieć, że to jest idealny przedstawiciel tej roli. Przedewszystkiem warunki: młodość, wdzięk, urok męski: ów „magnetyzm”, którym posługuje się Fredro, idzie od niego naprawdę, nie potrzebujemy nic nadrabiać wyobraźnią. Następnie styl, który p. Leszczyński ma w sobie, nie na sobie. Żadnych tupecików, żadnych baczków à la książę Józef, żadnych mizdrzeń się, krygowań; w swoim rajtroczku i halsztuku porusza się najswobodniej w świecie, a mimo to jest w każdym szczególe stylowy. I ma humor, ten szczery złoty humor, prześwietlający od wewnątrz tę rolę, po której niełatwo, doprawdy, przyjdzie nam pogodzić się z innym Guciem. Przy każdym ruchu, geście Jerzego Leszczyńskiego tak pełnych szlachetnego ognia, przyjemność jaką odczuwamy wyraża się w jednej, może niezbyt poprawnej formule: „Cóż za folblut!” Ale też jakich rzadkich krzyżowań, co za jedynego w dziejach naszej sceny i tak bardzo polskiego rodowodu trzeba było, aby wydać ten pyszny egzemplarz!
W roli Anieli, jednej z najtrudniejszych jakie istnieją, debiutowała p. Kossocka. Trudno powiedzieć coś o samej roli, której wszystkie odcienie utonęły w jednej wielkiej „tremie”; mimo to, debiut był sympatyczny, akcenty zaś liryzmu, wydarte magnetyzmem męzkiej dłoni, były doprawdy ładne i ujmujące. Gorzej wypadły pierwsze akty, gdzie owo wzięcie strwożonej ptaszyny kłóciło się raz po raz z sytuacjami i tekstem.
Klara p. Morskiej, grana śmiało i z życiem, grzeszyła nieco tonem: Klara, to nie szczwana subretka dawnej komedji, ale skromnie wychowana panna, a przytem, w gruncie, większa jeszcze gąska od Anieli. Albina poprawnie ale smutno grał p. Białkowski w utartym stylu.
A propos tego stylu; nieraz dumałem nad rolą Albina, na którą krytyka literacka wyrzeka że jest sztuczna i mdła, i zastanawiałem się, czy — jak się czasem dzieje w teatrze — nie zanadto dosłownie grający go aktorzy biorą parodystyczne określenia innych mówiących o nim osób („Chodzi, łazi cień Albina”...). Wskutek tego, istotnie Albin, w trupio-bladej masce, chodzi po scenie jak jakiś wskrzeszony Piotrowin czy Łazarz, utrudniając nam wiarę w ową miłość tkwiącą na dnie w przekornem serduszku panny Klary. Wszak ten hreczkosiej i sąsiad pani Dobrójskiej mógł się sentymentalnie kochać, a mieć zdrową cerę, nawet być opalony; mógł być przystojnym i dzielnym pozatem mężczyzną; a nawet ten kontrast tęgiej męskiej postaci z narowem elegji i westchnień mógłby być tem zabawniejszy.
Inna konwencja teatralna ustaliła obyczaj, że matka dwudziestoletniej panny musi być siwą jak gołąbek zgrzybiałą staruszką. Raz tylko widziałem panią Dobrójską graną w formie przystojnej, jeszcze „wartej grzechu” i światowej kobiety lat czterdziestu kilku: grała ją tak pani Klońska w Teatrze powszechnym i wyznaję że mi się to podobało. Wszak w tekście przewija się nitka jakichś nieokreślonych bliżej wspomnień o czemś „co to nie rdzewieje” między Dobrójską a Radostem; aluzje te, jak również niedomówione westchnienie Dobrójskiej, że „lepiej za mało, niż za wiele czucia” (na co Radost odpowiada wymownem: „Ach, mościa dobrodziejko...”) zyskują na wdzięku, gdy p. Dobrójska nie jest jeszcze ową zmumifikowaną matroną.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.