Oczy biedaków
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Oczy biedaków |
Pochodzenie | Drobne poezye prozą |
Wydawca | Księgarnia D. E. Friedleina, E. Wende |
Data wyd. | 1901 |
Miejsce wyd. | Kraków, Warszawa |
Tłumacz | Helena Żuławska |
Tytuł orygin. | Les Yeux des Pauvres |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
A! chcesz wiedzieć, dlaczego ja cię nienawidzę dzisiaj. Będzie to dla ciebie bez wątpienia trudniejsze do zrozumienia, niż dla mnie do wypowiedzenia; gdyż ty jesteś zdaje mi się najpiękniejszym okazem nieprzenikliwości kobiecej, jaki mi się spotkać udało.
Przepędziliśmy razem długi dzień, który mnie się wydał krótkim. Obiecaliśmy sobie uroczyście, że będziemy dzielić wzajemnie wszystkie myśli, i że nasze dwie dusze będą odtąd tworzyły jedną, — marzenie, które nie ma nic oryginalnego, wszelako, choć rojone przez wszystkich ludzi, nie było urzeczywistnione przez nikogo.
Wieczorem, trochę znużona chciałabyś usiąść przed nową kawiarnią, tworzącą róg nowego bulwaru, jeszcze pełną gruzu, a pokazującą już z chwałą swe niedokończone wspaniałości. Kawiarnia iskrzyła się. Sam gaz gorzał zapałem, okazywanym zwykle w początkach i oświecał ze wszystkich sił ściany oślepiające białością, obrusy lśniące jak zwierciadła, złoto listw i gzemsów, paziów o tłustych twarzach, ciągnionych przez psy na smyczy, damy śmiejące się do sokoła, uczepionego na ich pięści, nimfy i boginie, niosące owoce, pasztety i zwierzynę na głowach, Heby i Ganimedów, podających w wyciągniętej ręce małą amforę bawarki, lub kolorowy obelisk z pstrych szkieł: cała historya i cała mitologia oddana na usługę obżarstwu.
Wprost przed nami, na drodze, stał jakiś poczciwy czterdziestoletni człowiek, o twarzy zmęczonej i siwiejącej brodzie, który trzymał za rękę małego chłopca, a na drugiem ramieniu dźwigał małą istotkę za słabą do chodzenia. Spełniał funkcye bony i wyprowadzał dzieci wieczorem na powietrze. Wszyscy w łachmanach. Te trzy twarze miały wygląd nadzwyczajnie poważny, a te sześcioro ócz wpatrywało się niewzruszenie w nową kawiarnię z równym zachwytem, cieniowanym jednakże przez wiek rozmaicie.
Oczy ojca mówiły: „Jakież to piękne! jakież to piękne! rzec by można, że wszystko złoto biednego świata przeniosło się na te mury“. — Oczy małego chłopca: „Jakież to piękne! jakież to piękne! ale to dom, do którego nie wolno wchodzić takim ludziom, jak my“. — Zaś co do oczu najmniejszego, to były zanadto oczarowane, by mogły wyrażać co innego prócz głębokiej i osłupiałej radości.
Pieśniarze mówią, że radość czyni duszę dobrą i zmiękcza serce. Względem mnie piosnka miała racyę tego wieczoru. Nietylko byłem rozczulony tą rodziną ócz, ale czułem się trochę zawstydzony naszymi kieliszkami i karafkami większymi od naszego pragnienia. Skierowałem spojrzenie ku tobie, drogie kochanie, aby wyczytać tam moją myśl; zanurzałem się w twoich tak pięknych i tak dziwnie słodkich oczach, w twoich oczach zielonych, zamieszkanych przez Kaprys i natchnionych przez Księżyc, gdyś ty mi rzekła: „Jacyż ci ludzie tam są nieznośni, z temi otwartemi oczyma jak bramy wjazdowe! Czy nie mógłbyś poprosić właściciela kawiarni, by ich stąd odpędził?“
Tak to jest trudno zrozumieć się, mój drogi aniołku, i tak nieudzielająca się jest myśl nawet między ludźmi, co się kochają!