Oda III, 4 (Horacy, tłum. Siemieński, 1916)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Horacy
Tytuł Do Kaliopy
Pochodzenie Ody Horacyusza
Wydawca Karol Sechorz
Data wyd. 1916
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Lucjan Siemieński
Tytuł orygin. Descende coelo
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


DO KALIOPY.
IV.
Descende caelo et dic age tibia.

O Kaliopo, z nieba zstąp królowo!
Wygraj na fletni pieśń dłuższą, pieśń długą;
Lub z Apollina cytarą zwiąż słowo
I dźwięków oblej je strugą.

Słyszycież granie? czy też mnie się marzy,
Że słyszę, w świętym przechodząc się gaju:
Jak słodki wietrzyk coś tam w liściach gwarzy,
A szmer wtóruje ruczaju.

Raz będąc dzieckiem, gdym pośród zabawek,
Usnął od mojej Apulii daleko,
Tam, na Wulturze — stadko mię turkawek
Liściami nakryło lekko.

Dziw był dla wszystkich prawie niepojęty,
Co w Acheroncji tym gnieździe podniebnym,
Co w lasach Bancji, w nizinach Ferenty
Osiedli na łanie chlebnym;


Że od niedźwiedzi, od żmij oczywiście
Nie tknięte chłopię, tak bezpiecznie spało;
Snadź je ochraniał ten mirt i te liście
Lauru, i bóstwo czuwało.

Wasz ja Kameny, i wam się oddaję,
Czy na sabińskie przyjdzie piąć się góry,
Czy chłodny Prenest, uśmiechliwe Baje,
Czyli mnie wabią Tybury.

Że kocham wasze krynice i łany —
Mnie filippiński odwrót i porażka,
Mnie nic Palinur, nic konar strzaskany
Nie szkodził — istna igraszka.

Kiedy wy ze mną — odważnie się puszczę
Łódką na Bosfor choćby w burzę wściekłą;
Assyryjskiego brzegu przebrnę puszczę
Podróżny, przez piasków piekło.

Pójdę, gdzie srogie przybylcom Bretony,
Gdzie Konkan, w końskiej smakujący jusze;
Pójdę pomiędzy sajdaczne Celony,
Do rzeki Scytów dojść muszę.


Z wami, nasz Cezar, gdy znękane w boju
Kohorty swoje po grodach rozstawi —
A do lubego zatęskni pokoju,
W pierskiej grocie się bawi.

Wy mu łagodność radzicie; was cieszy,
Gdy on rad waszych słucha. O któż nie wie
Jak Jowisz rozbił kłąb tytańskiej rzeszy
Piorunem rzuconym w gniewie?

On, co sam jeden panuje nad lądem,
Morzem, podziemnem państwem, nad miastami,
Co sprawiedliwym berła swego rządem
Jak ludźmi, włada Bogami —

Strachu miał dużo, gdy się młódź junacza
Groźna ramieniem porwała na niego,
I w niebo drąc się górę Pelion wtacza
Na grzbiet Olimpu leśnego.

Lecz Typon, Mimas, nie wskórał nic mocą,
Nic Ret, Porfiryon, harcownik nie lada,
Nic dąb wyrwany z korzeniem, jak procą
Ciśnięty z rąk Eneclada.


Kiedy egidą Pallas zastawiona
Strąca każdego; kiedy boju chciwy
Stanął bóg Wulkan z nim Juno matrona,
I ten, co zawsze łuk krzywy

Na barkach nosi — ten, co włosy myje
W kastalskiej rosie; co lubi czahary
Licyi, i w gaju rodzinnym rad żyje
Bożek Delosu, Patary!

Moc bezrozumna sama się pożera;
Lecz kto się mądrze z siłami obliczy,
Niebo go dźwiga — i nawzajem ściera
Każdy postępek zbrodniczy.

Ów sturamienny za dowód mi stanie
Gyas; toż Orjon, kochanek zuchwały
Co za napastną chuć ku czystej Djannie
Legł — od jej przeszyty strzały.

Płakała ziemia gniotąc te olbrzymy
Dzieci swe, wbite do piekieł bezdennych —
Jeszcze nie przegryzł był ogień i dymy
Etny ciężarów kamiennych.


Sęp na Tyciosa siedzący wątrobie
Wciąż ją pożerał nieustanny mściciel;
Trzysta łańcuchów dźwigał tam na sobie
Pirytoj, kobiet gwałciciel.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Horacy i tłumacza: Lucjan Siemieński.