Oda IV. O występkach rodzaju ludzkiego

ODA IV.
O występkach rodzaju ludzkiego.

Humana linquo...

Odumieram już ziemi, — o wiatry! o chmury!
Owiońcie mię, unieście daleko, wysoko,
Ponad płaskie doliny, nad garbate góry,
Ponad państwa, nad miasta...

O! już moje oko
Patrzy z wysokiej gwiazdy na przybytki Boże,
Na królewskich pałaców złociste dachówki;
Wieże miast i warowień w dalekim przestworze
Zdają się moim oczom jako drobne mrówki;
I granice narodów w tak małym zakresie
Przed mojemi oczyma... Czuję, łzy mi płyną:
Widząc igraszki doli, płakać, płakać chce się
Nad marnych rzeczy ludzkich przemienną ruiną.
Tu staroświeckie baszty gruz zasypał czarny,
Tutaj nowe wieżyce wystrzeliły czołem,
Tutaj dymek się kurzy, tu ogień pożarny
Zniszczył mury, a miejsce zabielił popiołem.

Tutaj łagodne niebo i rozkoszne klima,
Ale wojny nie dają kosztować rozkoszy;
Tutaj ludzie spokojni, tutaj wojen niema,
Za to mór zaraźliwy krainę pustoszy.
Owdzie włócznie migocą, słychać chrzęst puklerzy,
Stoi szyk przeciw szyku, wściekle oko pasie
Widokiem krwi i śmierci, każdy pocisk mierzy,
Niepewny los potyczki chcąc zaskarbić dla się.
Już się splotły zastępy, rąbie się brat z bratem,
Miecz błyszczy się, uderza, szarpie i rozdziera,
Szerokie pole bitwy spluskane szkarłatem,
Leżą porznięte trupy — to grób bohatera!
Tutaj okręt kupiecki zawinął do brzega
Z indyjskiemi towary, — wnet wszyscy zebrani;

O jakże tutaj tłumno! co tu ludu biega!
Jednych zysk, drugich zbytek wiedzie do przystani.
Słychać gwary i bitwę, ludzie bez różnicy
Z lada przyczyn gotowi porwać się za noże:
Jedne wdzięki Heleny, uśmiech zalotnicy
Narody na narody znienawistnie może;
Ten za słowo zelżywe uderzy toporem,
Ten za psa skradzionego krwią pomścić się gotów.
Ludzie przykład zbrodniarzów kładą dla się wzorem,
Występek liczą dumnie do rzędu przymiotów.

Na wschodnim Oceanie wojenna fregata
Zieje ogień armatni z błyskawic i grzmotu;
Przepłoch z echem wystrzałów dokoła rozlata,
Góry, wyspy sąsiednie aż drżą od łoskotu,
Aż morze na grom działa echem odpowiada,
Odbijając go trwożnie po płaszczyznach fali.
Wstrzymajcie się, okrutni! — o biada wam, biada!
Jeśli wasz miecz zabije, wasz ogień zapali.
Czyż ziemia za te śmierci pomsty nie zawoła,
Któremi poginęła jej kochana dziatwa?
Biada zbójcom! zachwieją i uchylą czoła,
Ich państwo w sieć zniszczenia samo się zagmatwa!
Na ruderze ich domów stanie przestwór próżny,
Będą nory jaszczurcze i kupa popiołu,
Na której w późne wieki napisze podróżny:
Tu leży lud z królestwem i królem pospołu.

Pocóż mam przypominać Ocean ponury,
Co nieraz, zgruchotawszy skaliste wybrzeże,
Szedł i pochłaniał miasta, podkopywał mury,
I zalewał świątynie po wysokie wieże?
I królewskie podwoje, i bierwiona z chaty
Widziano pływające po morskim przestworze;
I towary tyryjskie, i skarbiec bogaty,
Jako z morza nabyte, popłynęły w morze.
Świat pracuje i działa, wre życiem hałaśnie,
Ale na własną zgubę pracuje szalenie,

I zażarte potyczki, morderstwa i waśnie
Szermiersko odegrywa na skrwawionej scenie,
Aż nim Pan w dzień ostatni zakończy złą kolej
I na zawsze zabije drzwi w amfiteatrze...
Czyż mam czekać aż dotąd? O! ulecę wolej,
W jasne niebo i w słońce pogodne popatrzę.
Nie chcę patrzeć na ziemię — o wy, wiatry wschodnie!
Prędzej mię, prędzej z sobą unoście ku górze,
Skąd ziemi ani widno, gdzie piersiom swobodnie,
Gdzie słońca i księżyce kąpią się w lazurze!

Czyż zaiste? O! wietrzna wzdęła się już fala,
Ja w górach na obłokach mknę się po przezroczu,
Królestwa jako mrowie jeno mżą się zdala,
A ludzie i narody znikają z mych oczu.
Kula ziemska maleje, aż się punktem stanie,
Jako czarna źrenica w szerokim błękicie,
Jako mała wysepka w wielkim oceanie,
Którego z żadnej strony brzegów nie dojrzycie.
Coraz wyżej a wyżej ze mną chmury biegą...
Powietrzny oceanie, orzeźwij mą głowę!
Pochłoń mię, pogrąż w siebie, napój spragnionego
I zaprowadź do portu, niech ujrzę Jehowę.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Maciej Kazimierz Sarbiewski i tłumacza: Ludwik Kondratowicz.