Odwaga pani Setliffe
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Odwaga pani Setliffe |
Pochodzenie | Córa nocy |
Wydawca | Bibljoteka Romansów i Powieści |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Sz. Sikora |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Jerzy Mariusz Taylor |
Tytuł orygin. | To Kill a Man |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Krążyła swobodnie po wielkich pokojach i rozległych hallach, nie bacząc na to, że mieszkanie mało było oświetlone. Poszukiwała napróżno tomu poezyj, niedoczytanego i zarzuconego gdzieś, tomu, o którym teraz dopiero przypomniała sobie. W bawialni zapaliła światło. Zwierciadła odbiły jej postać przybraną w fałdzisty płaszcz z miękkiej różowej materji. Z powodzi koronek wychylały się obnażone ramiona i szyja. Na palcach miała wciąż wszystkie pierścienie, a jej jasne i bujne włosy nie były jeszcze rozpuszczone. Była subtelnie, wdzięcznie piękna. Miała niepokalany owal twarzy i czerwone wargi i delikatne rumieńce na policzkach. Oczy jej były błękitne, ale należały do tego gatunku oczu-kameleonów, które na żądanie patrzą dziewczęco niewinnie, niekiedy zaś stają się stalowo szare lub djamentowo chłodne, względnie zapalają władczym płomieniem woli.
Zapaliła światła i przeszła przez hall do pokoju porannego. W progu jednak zatrzymała się nagle, wytężając słuch. Z oddali doleciał nie odgłos, ale raczej cień szmeru, czy lekkiego poruszenia. Mogła przysiąc, że właściwie nie dosłyszała nic, a jednakże nie była w stanie oprzeć się wrażeniu, że coś było. Coś zakłóciło atmosferę spokoju nocy. Była tego pewna. Ktoś ze służby widocznie musiał się włóczyć po mieszkaniu, Ale kto? Przecież nie kamerdyner. Ten znany był ogólnie ze swych zwyczajów wczesnego udawania się na spoczynek. Czynił to zawrze wyjąwszy osobliwych okazyj. Nie mogła to być również pokojówka. Pozwoliła jej przecież wyjść na cały wieczór.
Skierowała się ku jadalni. Drzwi były zamknięte. Otworzyła je i weszła. Sama nie wiedziała czemu to uczyniła. Miała jednak mgliste przeczucie, że tam właśnie znajdowało się źródło owego niepokojącego szmeru. W jadalni było ciemno. Namacała palcem guzik i przycisnęła, ale kiedy pokój zalało jarzące światło cofnęła się mimowoli z okrzykiem przerażenia. Było to krótkie „Och“. Nic więcej i brzmiało niezbyt głośno.
Stała nieruchomo z ręką przy guziku od elektryczności i patrzyła na człowieka, który przywarł tak do ściany, że zdawałoby się stanowił z nią jedną całość. W ręku człowieka tkwił wycelowany wprost na nią rewolwer. Pomimo całego przerażenia, które ja ogarnęło na ten widok, zdążyła zauważyć, że broń była szmelcowana czarno i miała bardzo długą lufę. Domyśliła się, że to jest Colt. Człowiek był wzrostu średniego, ubrany trochę z waszecia, miał piwne oczy i płeć smagłą, ogorzałą od słońca. Wydawał się nader spokojnym. Rewolwer był wymierzony wprost w jej ciało, nie z wyciągniętej jednak ręki, lecz z biodra, na którem opierał się łokieć człowieka,
— Och — wyrzekła. — Przepraszam. Przeraziłam się. Czego tu pan właściwie szuka?
Wargi człowieka zadrgały od powstrzymywanego śmiechu.
— Właściwie szukałem wyjścia. Zabłądziłem w tym labiryncie. Jeżeli pani zechce łaskawie wskazać mi wyjście, to zaręczam że opuszczę ten dom, nie sprawiając dalszego kłopotu.
— No, dobrze. Ale co pan robił tutaj? — zapytała szorstkim nieco tonem kobiety, przyzwyczajonej do wydawania rozkazów.
— Kradłem, proszę pani. To wszystko. Rozglądałem się właśnie, szukając co mógłbym stąd zabrać. Sądziłem że pani niema w domu. Widziałem przecież jak wsiadała pani do auta w towarzystwie starszego pana. Przypuszczam, że był to pani ojciec. Zapewne jest pani panną Setliffe.
Pani Setliffe spostrzegła błąd i postanowiła nie wyprowadzać zeń nocnego przybysza. Błąd zresztą pochlebiał jej. Był dla niej mimowolnym komplementem.
— Skądże pan wie, że jestem panną Setliffe? — spytała.
— Wszakże to jest dom starego Setliffe’a, nieprawdaż?
Skinęła głową.
— Nie wiedziałem, że stary ma córkę. Odgadłem oczywiście, że pani musi nią być. Teraz zaś poproszę uprzejmie o wskazanie mi wyjścia, jeśli to nie sprawi pani nadmiernego kłopotu.
— Nie widzę powodu. Dlaczego właściwie miałabym to uczynić? Jest pan przecież złodziejem i włamywaczem.
— Istotnie — odciął się szybko. — Nie jestem jednak brutalnym prostakiem. Gdyby tak było, to zamiast rozmawiać grzecznie, zdarłbym pani napewno te pierścionki z palców. Ale przyszedłem tu jedynie aby podskubać starego Setliffe’a, nie zaś rabować klejnoty niewiastom. Jeżeli jednak pani nie zechce się usunąć z drogi, naówczas postaram się sam odszukać wyjście.
Pani Setliffe była przenikliwą kobietą. Poczuła w tej chwili, że nie potrzebuje się obawiać człowieka tego rodzaju. Powzięła zresztą pewność, że nie był to zwykły rzezimieszek. Ze sposobu jego mówienia zgadywała również, że nie był mieszkańcem miast. Wyczuwała wiejące odeń tchnienie szerokich, wolnych obszarów.
Przygoda zaczynała ją intrygować.
— Przypuśćmy jednak, że zacznę krzyczeć — rzekła. — Mogłabym przecież zawołać o pomoc. Sądzę, że nie zastrzeliłby pan... kobiety.
Zauważyła przelotny błysk piwnych oczu. Odpowiedział wolno i po dłuższym namyśle, jakby rozstrzygał nader trudne zagadnienie.
— Myślę, że w takim wypadku zatkałbym pani usta. Ogłuszyłbym panią wreszcie.
— Jakto, kobietę?
— Tak, to trudno — odparł. Zobaczyła w tej chwili, że usta jego zaciskają się ponuro. — Pani jest tylko słabą kobietę, to prawda. Ale, widzi pani, ja nie mogę pozwolić na to aby mnie wtrącono do więzienia. Nie, proszę pani. W żadnym razie. Tembardziej, że na Zachodzie oczekuje na mnie przyjaciel. Znajduje się w bardzo kłopotliwej sytuacji, w której muszę mu dopomóc.
Tu jego wargi zacisnęły się ponownie, przybierając jeszcze więcej stanowczy wyraz.
— Przypuszczam zresztą — dodał, — że zdołałbym zatkać pani gardło, jednocześnie nie czyniąc żadnej krzywdy.
Jej oczy przybrały nagle wyraz dziecięcej naiwności.
— Nigdy dotąd nie widziałam włamywacza — rzekła. — Wprost nie umiem wypowiedzieć do jakiego stopnia pan mnie zaciekawia.
— Nie jestem włamywaczem, proszę pani. To jest, nie zupełnie — dodał pospiesznie, widząc jej ubawione a zarazem niedowierzające spojrzenie. — Rozumiem że znajdując się tutaj muszę wyglądać na włamywacza. W istocie jednak przedsięwziąłem to po raz pierwszy w życiu. Potrzebowałem bardzo pieniędzy. Pozatem wogóle uważam, że zabieram raczej to co powinno należeć do mnie.
Uśmiechnęła się, jakby zachęcając go do dalszych zwierzeń.
— Tego już nie rozumiem — rzekła. — Przecież pan przyszedł tu w celu dokonania kradzieży. Kraść zaś znaczy zabierać coś, co należy do innego człowieka.
— I tak i nie. W tym wypadku zdania mogą być podzielone. Przepraszam jednak panią. Sądzę, że już czas na mnie.
Mówiąc to posunął się w kierunku drzwi jadalni. Ona jednak niezwłocznie zagrodziła mu drogę, czyniąc z siebie zachwycającą przeszkodę. Lewa ręka mężczyzny podniosła się. Wyglądało to jakby miał zamiar schwycić ją za ramię. Potem jednak rozmyślił się. Był poprostu steroryzowany jej przesłodką kobiecością.
— Aha — wykrzyknęła triumfująco. — Wiedziałam, że pan się nie ośmieli.
Mężczyzna był zakłopotany.
— Dotychczas jeszcze nigdy nie podniosłem ręki na kobietę — tłómaczył się. — Widzę, że nie przychodzi mi to zbyt łatwo. Uczynię to jednak napewno, jeżeli tylko pani krzyknie.
— Czy nie zechce pan pozostać tu jeszcze kilka minut? — nastawała. — Porozmawiamy trochę. Jestem zaintrygowana. Pragnęłabym bardzo dowiedzieć się jakim sposobem doszedł pan do rozumowania, że drogą rabunku zabiera się rzeczy nie cudze lecz swoje.
Spojrzał na nią z podziwem.
— Myślałem zawsze, że kobiety boją się złodziei — wyznał. — Pani zaś nie wygląda zupełnie na przestraszoną.
Roześmiała się beztrosko.
— Bo są złodzieje i złodzieje. Nie boję się pana, gdyż mam pewność, że nie należy pan do rzędu ludzi, którzy mogą skrzywdzić kobietę. Proszę, porozmawiajmy chwilę. Nikt nam tu nie przeszkodzi. Jestem zupełnie sama dziś w domu. Mój... mój ojciec wyjechał nocnym pociągiem do Nowego Yorku. Służba śpi. Chciałabym pana poczęstować czemkolwiek. Kobiety przecież zawsze przyjmują kolacją włamywaczy, których zastają na gorącym uczynku kradzieży. Tak przynajmniej dzieje się w powieściach. Nie wiem tylko gdzie są schowane potrawy. Ale może wypiłby pan cokolwiek?
Wahał się z odpowiedzią. Widziała jednak, że w oczach jego rósł podziw dla jej odwagi.
— Nie boi się mnie pan, nieprawdaż? — pytała. — Nie otruję pana. Zaręczam. Będę pić wraz z panem aby usunąć wszelkie wątpliwości.
— Pani wprawia mnie w zdumienie — zadecydował wreszcie, zdejmując po raz pierwszy dłoń z kolby rewolweru i pozwalając mu luźno zawisnąć u boku. — Teraz już nikomu nie pozwolę zapewniać mnie, że kobiety miejskie są tchórzliwe. Pani jest odważną małą ślicznotką. Najwięcej zaś zdumiewa mnie pani ufność. Proszę mi wierzyć, że niewiele znalazłoby się kobiet, a nawet bodajże i mężczyzn, którzyby z uzbrojonym w rewolwer bandytą prowadzili rozmowę, w sposób równie swobodny jak pani.
Uśmiechnęła się. Pochlebiał jej ten komplement. W tej chwili twarz jej przybrała wyraz poważny.
— To dla tego że pan mi się podoba. Wygląda pan stanowczo zbyt uczciwie na złodzieja. Pan nie powinien już więcej tego czynić. Jeśli się jest w potrzebie to należy jąć się jakiejkolwiek pracy. Proszę niechże pan nareszcie odłoży zupełnie swój wstrętny rewolwer. Pomówmy trochę. Pan powinien znaleźć odpowiednie zajęcie. Oto wszystko.
— Tylko nie w tem mieście — zauważył z gorzką ironją. — Zdarłem już niejedną parę obuwia i nabyłem niejeden odcisk, uganiając się za zajęciem. Byłem dawniej uczciwym. Byłem pięknym doprawdy okazem mężczyzny... zanim zacząłem poszukiwać zajęcia.
Wesoły śmiech, jakim przyjęła jego satyryczne oświadczenie, sprawił mu oczywistą przyjemność. Zauważyła to szybko i skorzystała natychmiast ze swej przewagi. Pewnym krokiem podeszła do kredensu.
— Doskonale. Musi mi pan to opowiedzieć więcej szczegółowo. A tymczasem postaram się wynaleźć butelkę jakiegoś trunku. Coby pan wołał? Whisky?
— Owszem, proszę pani. Chętnie, — odpowiedział, idąc za nią. Czujność jednak nie opuszczała go. Ręka znów ujęła kolbę rewolweru, a oczy zezowały nieufnie w stronę niestrzeżonych, rozwartych naoścież drzwi.
Nalała mu pełny kieliszek, stojąc przy Kredensie.
— Obiecałam wypić wraz z panem — rzekła z pewnem wahaniem. Ale nie lubię whisky. Wołałabym napić się sherry.
Wydobyła butelkę sherry i spojrzała nań, oczekując wyrażenia zgody.
— Ależ oczywiście — przytaknął z galanterją. — Whisky jest przecież czysto męskim trunkiem. Nie lubię nawet patrzeć, kiedy kobiety piją whisky. Wino jest dla nich stanowczo więcej odpowiedniem.
Dotknęła swoim kieliszkiem brzegu jego kieliszka. W oczach jej błysnęła sympatja.
— Pijemy więc za pomyślność wyników pańskiego poszukiwania pracy, oby...
Urwała nagle, widząc że na jego twarzy wystąpił wyraz zdziwienia i niesmaku. Zaledwie umoczył wargi w kieliszku. Odstawił go krzywiąc się niemiłosiernie.
— O co chodzi? — spytała troskliwie. — Czy panu nie smakuje ta wódka? Może się pomyliłam co do butelki.
— Wódka ma jakiś niesamowicie dziwny smak — wyznał. — Wydaje się, jakgdyby była przydymioną i przypaloną jednocześnie.
— Och, jakże jestem głupia. Podałam panu szkocką whisky. Pan zaś napewno przyzwyczajony jest do żytniówki. W tej chwili zmienię kieliszki.
Wydawała się niemal macierzyńsko troskliwą.
Szukając właściwej butelki i zastępując jeden kieliszek drugim.
— Czy ta jest lepsza? — spytała.
— Tak, proszę pani. Tej nie czuć dymem. Doskonała wódka. Nie piłem takiej od tygodni. Jest w miarę gęsta. Widać odrazu, że nie pochodzi z fabryki chemicznej.
— Czy pan dużo pije?
Pytanie brzmiało nawpół ciekawie nawpół wyzywająco.
— Nie, proszę pani. Nie zanadto wiele przynajmniej. Zdarzało mi się oczywiście, ale dość rzadko. Bywają jednak chwile, kiedy odczuwa się potrzebę łyknięcia kropli dobrego trunku. Wydaje mi się, że tylko co właśnie był moment odpowiedni. A teraz dziękuję pani za uprzejmość i zabieram się do opuszczenia tego mieszkania.
Ale pani Setliffe nie miała zamiaru rozstać się tak prędko ze swym włamywaczem. Nie była wcale romantyczką. Znajdowała jednakże w całej tej niezwykłej przygodzie pewien przyjemny dreszczyk. Pozatem odzyskała w zupełności równowagę ducha. Wiedziała przecież, że niebiezpieczeństwa niema. Mężczyzna nie bacząc na swą wydatną szczękę i przenikliwe piwne oczy był nad wyraz potulnym. Jednocześnie w umyśle jej przemknęła myśl o kółku przyjaciół, admirujących jej odwagę. Czyż można było pozostawić sytuację niewyzyskaną?
— Pan jednakże nie wytłomaczył mi jeszcze jednej rzeczy, która mnie interesuje, — rzekła. — Nie dowiedziałam się dlaczego w danym wypadku włamanie równa się zabieraniu tego co do pana należeć powinno. Proszę, niechże pan zechce usiąść na chwilę przy stole i wyjawić mi tę tajemnicę.
Usiadła sama i ruchem ręki zaprosiła go by zajął miejsce naprzeciwko niej. Nie zaniechał swej czujności. Widziała to dobrze. Wzrok jego błądził podejrzliwie dokoła, nie odpoczywając nawet na chwilę, ale powracając zawsze z niemym zachwytem do jej oczu. Wskutek tej czujności wydawał się nawet nieco roztargnionym. Zauważyła nawet, że słuchając jej głosu, jednocześnie starał się pochwycić uchem jakiś podejrzany szmer. Nie rozstał się też z rewolwerem. Broń leżała teraz na stole. Dłonią dotykał jej kolby.
Ale szanse uległy raptownej zmianie. Nie wiedział o tem nic oczywiście. Ten mieszkaniec dzikiego Zachodu, podejrzliwy, i przebiegły, przyzwyczajony do stepów i kniej, nie przypuszczał wcale, że pod stołem, na podłodze tuż koło stopy pani domu znajdował się guzik elektrycznego dzwonka. Nie słyszał nigdy o takim wynalazku. Czyż można się więc dziwić, że nadal wytężał swą zbyteczną już czujność.
— To było tak, proszę pani — zaczął spełniając jej życzenie. — Stary Setliffe kiedyś zniszczył mnie zupełnie. Mój interes nie był wyrobiony wówczas, ale szedł. Pracowałem. Każdy przecież będzie pracować ile tylko ma sił, mając przed oczami perspektywę zdobycia kapitału. Nie narzekam zresztą na pani papę. On przecież nie zna mnie zupełnie i nie domyśla się nawet, że zrobił mi coś złego. Jest na to zbyt wielkim panem, zbyt dużo ma na głowie i zbyt wieloma miljonami obraca żeby mógł kiedykolwiek posłyszeć coś o takim jak ja biedaku. Jest wszak finansistą. Posiada cały sztab fachowców, którzy za niego myślą, za niego układają plany i dla niego pracują. Słyszałem, że niektórzy z nich otrzymują wynagrodzenie większe od listy cywilnej prezydenta Stanów Zjednoczonych. Ja zaś jestem tylko jednym z tysięcy ludzi, których zniszczył pani ojciec. Oto wszystko.
— Miałem proszę pani, niewielką kopalnię ropy, małą dziurę, obsługiwaną przez maszynę hydrauliczną o sile jednego konia. Ale wkrótce ludzie Setliffe’a zatrzęśli całym okręgiem Idaho, zorganizowali silny trust, poczęli wydobywać ropę w całym kraju i zainstalowali wielki system hydraulicznych maszyn w Twin Pines, podczas gdy ja oczywiście zostałem zgnieciony. Nie zdołałem wrócić sobie mego kapitału. Zdmuchnięto mnie poprostu. I oto dzisiejszej nocy ja nędzarz zupełny, mający w dodatku przyjaciela, znajdującego się w jeszcze cięższej potrzebie, zakradłem się do tego mieszkania mając zamiar wziąć niejako podatek od pani papy. Byłem w potrzebie i uważałem, że biorę tylko swoje.
— Mogę się zgodzić z tem wszystkiem co pan powiedział — rzekła. — Wszelako włamanie pozostaje włamaniem. Taka argumentacja nie przydałaby się panu na nic wobec sądu.
— Wiem o tem — przyznał łagodnie. — To co jest prawe nie zawsze bywa legalnem. Dlatego też właśnie czuję się tak nieswojo, siedząc tu i rozmawiając z panią. Nie dlatego aby mi nieprzyjemnem było towarzystwo pani. Przeciwnie jest mi ono nader miłem, ale przecież nie mogę pozwolić aby mnie ujęła policja. Wiem dobrze coby w takim wypadku czekało mnie w tem mieście. W ubiegłym tygodniu pewien młody człowiek dostał piętnaście lat więzienia za skradzenie przechodniowi na ulicy dwu dolarów i osiemdziesięciu pięciu centów. Czytałem o tem w gazetach. W ciężkich czasach, kiedy nie można znaleźć roboty, ludzie stają się desperatami, gotowymi na wszystko. A wtedy inni ludzie, którzy posiadają coś, co można ukraść, również stają się desperatami. Zaczyna się walka. Gdyby mnie ujęto, to nie sądzę żeby mi dano mniej niż dziesięć lat więzienia. To jest właściwy powód, dla którego chciałbym już odejść.
— Nie. Niechaj pan zaczeka jeszcze, — rzekła uprzejmie, zdejmując jednocześnie stopę z dzwonka który nacisnęła przedtem kilka razy. — Pan nie powiedział mi jeszcze swego nazwiska.
Zawahał się.
— Proszę. Niechaj pani nazywa mnie Dave.
— A więc, panie... Dave — uśmiechnęła się figlarnie. — Trzeba coś zrobić dla pana. Pan jest młody. Znajduje się pan dopiero na progu złej drogi. Teraz zaczyna pan od zabierania tego, co uważa pan za swoją własność. Później będzie się zabierać to, o czem pan będzie mieć pewność, że nie należy do pana. Wie pan dobrze do czego to wszystko w końcu doprowadzi. Trzeba więc wynaleźć panu uczciwe zajęcie.
— Jestem w potrzebie. Nie mam nic zupełnie — odparł ponuro. — Potrzebuję pieniędzy nietylko dla siebie. Potrzebuję ich również dla przyjaciela o którym mówiłem już pani. Jest on teraz w prawdziwej matni. Jeśli nie wygrzebie się teraz, to utonie zupełnie.
— Mogę wyszukać panu zajęcie — rzekła szybko — Zrobię nawet więcej. Pożyczę panu tyle ile trzeba na wybawienie pańskiego przyjaciela i przykrej sytuacji. Dług ten może mi pan potem zwrócić ze swej gaży.
— Wystarczyłoby na to jakieś trzysta dolarów — rozważał wolno. — Tak. Trzysta dolarów ocaliłoby mojego przyjaciela. Pracowałbym cały rok wzamian za tę sumę z dodatkiem całodziennego utrzymania oraz kilku centów na tytoń.
— Ach, pan pali. Nie pomyślałam o tem wcale.
Jej dłoń wyciągnęła się nad rewolwerem, wskazując na charakterystyczne przyżółcenie końców jego palców. Jednocześnie oczy jej porównały szybko odległość między jej dłońmi a jego i broni. Przez jedną, krótką chwilę odczuła niepohamowaną chęć pochwycenia rewolweru. Sądziła, że mogłaby to uczynić, a jednak nie była zupełnie pewną siebie. Dlatego też tylko powstrzymała się i cofnęła dłoń.
— Czy chce pan zapalić? spytała.
— Umieram z tęsknoty za papierosem.
— Więc niechże się pan nie krępuje. Proszę bardzo. Mnie to nie sprawia przykrości. Lubię nawet dym papierosów.
Sięgnął niezwłocznie lewą ręką do bocznej kieszeni marynarki. Wyjął kawałek bibułki i położył koło prawej swej dłoni, spoczywającej na rewolwerze. Potem wydobył odrobinę tytoniu i umieścił ją ostrożnie na bibułce. Następnie trzymając obie dłonie tuż nad bronią począł skręcać papierosa.
— Sądząc z tego, jak pan czuwa nad tym obrzydliwym rewolwerem, wnioskuję że jednak pan mnie się boi — rzekła znów tonem wyzwania.
— Nie zupełnie, proszę pani. Liczę się jednakże z okolicznościami i zachowuję środki ostrożności.
— Ja zaś nie obawiałam się pana.
— Pani nie miała nic dostracenia.
— Owszem, życie — rzekła obcesowo.
— To prawda — przyznał szybko. Pani nie czuła żadnej obawy przedemną. Ja zaś być może jestem nadto podejrzliwy.
— Nie zrobiłabym panu krzywdy w żadnym razie — odparła. Mówiąc to namacała stopą dzwonek i znów pocisnęła go mocno. Oczy jej w tej chwili pełne były szczerej wymówki. Pan zna przecież dobrze mężczyzn. Wiem o tem. Dusza kobiety też niema dla pana tajemnic. Rozumie pan, że jeśli podejmuje próbę nakłonienia pana do zaniechania występnego trybu życia i zwrócenia się na drogę uczciwości...
Przerwał ze skruchą w głosie.
— Przepraszam panią — rzekł. — Przyznaję, że moja nadmierna nerwowość jest zbędną.
Mówiąc to zdjął prawą dłoń z rewolweru i, zapaliwszy papierosa, już nie położył jej z powrotem.
— Dziękuję panu za ten dowód zaufania — szepnęła słodko, przezornie powstrzymując się od ponownego zmierzenia odległości rewolweru i wciąż mocno naciskając dzwonek.
— Powracając do sprawy tych trzechset dolarów — zaczął powoli — mógłbym je dziś jeszcze przekazać na Zachód. Wzamian za tę sumę wraz z utrzymaniem zgadzam się pracować przez cały rok.
— Zarobi pan więcej. Zaręczam, Mogę panu obiecać nawet siedemdziesiąt pięć dolarów miesięcznie. Czy umie pan obchodzić się z końmi?
Oczy mężczyzny zaświeciły się.
— Wobec tego angażuję pana do siebie albo raczej do mego ojca. To wszystko jedno zresztą, gdyż nie ojciec mój, ale ja angażuję służbę. Potrzebuję właśnie drugiego stangreta.
— Czy będę musiał włożyć liberję? — spytał hardo. I w głosie jego nagle zabrzmiało szyderstwo wolnego syna Zachodu.
Uśmiechnęła się pobłażliwie.
— Nie wiem ostatecznie czy to będzie koniecznem. Pomyślę jeszcze. Tak. Czy potrafi pan ujarzmiać i tresować źrebce?
Potwierdzi! niezwłocznie.
— Posiadamy na wsi stadninę. Tam byłoby miejsce odpowiednie dla takiego jak pan człowieka. Czy chciałby pan przyjąć takie zajęcie?
— Czy chciałbym, proszę pani? — głos jego drgał nutą wdzięczności i zapału. — Zechce mi pani tylko powiedzieć dokąd mam się udać. Wyruszę zaraz jutro. Mogę też zapewnić pod słowem, że nigdy pani nie będzie potrzebowała żałować pomocy, udzielnej Hugonowi Luke w chwili, kiedy znajdował się nad przepaścią.
— Hugon Luke? A przecież wymienił pan przedtem inne nazwisko. Dave zdaje się — strofowała go łagodnie.
— Istotnie, proszę pani. Tak było. Proszę ml wybaczyć. Była to zwyczajne blaga. Naprawdę zaś nazywam się Hugon Lukę. A teraz pragnę jedynie aby wymieniła mi pani nazwę miejscowości, do której mam się udać, oraz najbliższej stacji kolejowej. Pojadę tam zaraz jutro rano.
Pani Setliffe przez cały czas tej rozmowy nie zaniedbała swych manipulacyj z dzwonkiem. Naciskała go w sposób najbardziej alarmujący. Trzy krótkie dzwonki i jeden długi. Dwa krótkie jeden długi, a potem znów pięć Krótkich. Próbowała także całej serji krótkich dzwonków. Raz wreszcie naciskała guzik bez przerwy w ciągu dobrych trzech minut. To łajała w myśli głupiego, zaspanego kamerdynera to znów powątpiewała czy dzwonek był w porządku.
Jest mi bardzo przyjemnie — mówiła — nadzwyczaj przyjemnie, że pan się zgadza. Z zainstalowaniem pana na wsi przy stadninie nie będzie żadnych trudności. Tymczasem zaś pozwoli pan, że pójdę na górę po pieniądze.
W tej chwili spostrzegła w jego oczach iskrę zwątpienia i dodała szybko.
— Nie ufa mi pan jeszcze? A ja przecież nie waham się pożyczyć panu trzysta dolarów.
— Ależ ufam pani najzupełniej — odparł z galanterją. To tylko zdenerwowanie. Nic więcej. Nie mogę go jakoś opanować.
— A więc zgadza się pan na to, żebym wyszła z pokoju?
Zanim jednak zdążył odpowiedzieć, słuch jej pochwycił słaby, odległy szmer. Widziała, że to skrzypnęły drzwi od pokoju kamerdynera. Odgłos był nikły. Była to raczej nieznaczna wibracja powietrza niż dźwięk. Nie dosłyszałaby go może wcale, gdyby ucho jej nie oczekiwało i nie pragnęło już oddawna tego dźwięku. Ale słuch mężczyzny również był natężony. Spokój jego pierzchnął.
— Co to było? — spytał czujnie.
Zamiast odpowiedzi lewą ręką z błyskawicną szybkością pochwyciła rewolwer. Miała przewagę i skorzystała z niej niezwłocznie. W następnej chwili jego dłoń wykonała ten sam ruch, ale w miejscu, w którem przed mgnieniem jeszcze leżał rewolwer była już pustka.
— Proszę usiąść w tej chwili — wydała krótkie polecenie tonem, którego dotąd nie słyszał w ej głosie. — Proszę się nie ruszać. Ręce trzymać ja stole.
Brała przykład z jego własnych sposobów. Nie mogła jednak widocznie utrzymać ciężkiej broni wyciągnięta ręką. Kolba rewolweru i łokieć jej spoczywały na stole, lufa zaś była wycelowana nie w jego głowę, lecz w pierś. Twarz mężczyzny nie zdradzała niepokoju. Ale, spełniając posłusznie jej rozkazy, wiedział dobrze, że nie mógł pokładać nadziei w możliwem chybieniu, spowodowanem przez wstrząs. Spostrzegł również, że rewolwer wymierzony był celnie, a trzymająca go dłoń nie drżała. Nie miał też żadnej wątpliwości co do średnicy dziury, którą jest w stanie wywiercić kula wypuszczona z magazynu jego Colta. Nie patrzył więc wcale na kobietę. Całą jego uwagę przykuwał kurek rewolweru, który ugiął się teraz pod naciskiem delikatnego palca.
— Sądzę — odezwał się — że zrobię dobrze, uprzedzając panią, iż kurek tego rewolweru jest nader podatny. Niechaj pani nie naciska go tak silnie, gdyż w następnej chwili już mogę mieć w ciele dziurę wielkości laskowego orzecha.
Zwolniła częściowo kurek.
— Teraz jest lepiej — zauważył. — Najrozsądniej zresztą będzie nie naciskać kurka wcale. Przekonała się pani przecież jak łatwo się ugina. W razie życzenia krótkie, szybkie pociśnięcie zrobi swoje, a na pięknej posadzce tego pokoju na długo zostanie brzydka plama.
W tej chwili otworzyły się drzwi za jego plecami. Usłyszał, że do pokoju ktoś wszedł. Nie odwrócił jednak głowy. Patrzył na kobietę i znajdował, że wyraz twarzy jej uległ zupełnej zmianie. Twarz ta była teraz zimna, nieugięta i bezlitosna, aczkolwiek wciąż jeszcze wspaniała w swej piękności. Oczy również miały wyraz twardy. Paliły się w nich teraz zimne iskierki.
— Tomaszu — rzekła. — Zatelefonuj w tej chwili po policję. Dlaczego nie przychodziłeś tak długo?
— Przybiegłem, proszę jaśnie pani, w tej chwili, kiedy tylko usłyszałem dzwonek.
Oboje nie spuszczali z siebie wzroku. Zobaczyła że na wzmiankę o dzwonku w jego oczach przemknął cień zdumienia.
— Przepraszam jaśnie panią — rzekł kamerdyner z poza jego pleców. — Czy nie byłoby jednak lepiej abym skoczył po broń i zbudził służbę?
— Nie. Zatelefonuj po policję. Ja sama zatrzymam tutaj tego człowieka. Idź prędko.
Kamerdyner wymknął się z pokoju, a mężczyzna i kobieta siedzieli nadal, patrząc sobie w oczy. Dla niej była to zabawna, podniecająca przygoda. Wyobrażała sobie już plotki, snute na ten temat przez ulicę. Widziała wzmianki, ukazujące się w eleganckich czasopismach o tem jak piękna i młoda pani Setliffe gołemi rękami wzięła do niewoli uzbrojonego w rewolwer włamywacza. Sensacja była zapewniona. Poklask znajomych również.
— Po wyroku, na który pan zasłużył — rzekła chłodno — będzie pan mieć dość czasu do osądzenia czy nie było to szaleństwem przywłaszczać sobie cudze rzeczy i teroryzować kobietę rewolwerem. Będzie pan mieć dobrą naukę, a zarazem dużo czasu na poprawę. A teraz proszę mi powiedzieć całą prawdę. Nie ma pan przecież żadnego przyjaciela, którego kłopoty rzekomo przyprawiały pana o rozpacz. Cała ta historyjka, którą mi pan opowiadał, była wszak kłamstwem?
Nie odpowiedział odrazu. Oczy jego wciąż jeszcze utkwione były w jej źrenicach, ale miały wyraz smutny. W rzeczywistości przez chwilę nie widział swej interlokutorki. Przed wzrokiem jego duszy rozpostarły się nagle bezmierne stopy Zachodu. Tak mężczyźni jak i kobiety lepsi tam byli i więksi duchowo od tych nawskroś zepsutych naturalizowanych przybyszów, za jakich uważał mieszkańców po trzykroć przeklętych miast Wschodu.
— Proszę, czemuż mi pan nie odpowiada? Dlaczego nie wymyśli pan sobie jakiej nowej bajeczki? A może chciałby pan poprosić abym go wypuściła na wolność?
— Owszem chciałbym odpowiedział, przesuwając językiem po zaschłych wargach. — Poprosiłbym o to napewno gdyby...
— Gdyby co? — zapytała drwiącym tonem.
— Przepraszam. Próbowałem właśnie znaleźć właściwe określenie. A więc poprosiłbym o to gdyby pani była uczciwą kobietą.
Jej twarz pobladła nagle jak papier.
— Radzę panu liczyć się ze słowami — rzuciła.
— Dlaczegóż? — szydził. — Przecież na zastrzelenie mnie nie starczy pani odwagi. Świat zaiste upadł bardzo nisko, skoro wałęsają się po nim takie jak pani istoty, nie pogrążył się jednak do tego stopnia, aby pani mogła się odważyć na wywiercenie mi dziury w piersi. Pani jest złą kobietą, tegom pewien, najgorszem jednak wydaje mi się to, że pani jest zbyt słabą w swej złości. Cóż to znaczy zabić człowieka? A jednak nie znajduje pani dość siły aby to uczynić. To właśnie wydaje mi się najpoważniejszą usterką w pani charakterze.
— Jeszcze raz proszę liczyć się ze słowami — odparła. — Uprzedzam, że pan poniesie konsekwencję. To co pan mówi teraz odbije się na wyroku.
Pogróżka nie stropiła go wcale.
— Dziwię się doprawdy — ciągnął dalej — że dobry Bóg pozwala takim jak pani kobietom grasować po świecie. A przecież takie istoty są prawdziwą zakałą ludzkości. Gdybym był Bogiem...
Urwał, gdyż w tej chwili do pokoju wszedł kamerdyner.
— Myślę, proszę jaśnie pani, że telefon się zepsuł. Może druty się poplątały, albo co. Nie mogłem uzyskać połączenia z centralą.
— W takim więc razie zawołaj jednego z ludzi — poleciła. — Poślij go do komisariatu i wróć tutaj.
Zostali znowu sami we dwoje.
— Czy pani nie zechciałaby łaskawie odpowiedzieć mi na jedno pytanie — rzekł mężczyzna. — Służący mówił coś o dzwonku. Byłem bardzo uważny podczas naszej poprzedniej rozmowy. Nie zauważyłem aby pani dzwoniła.
— Dzwonek znajdował się pod stołem, głupcze. Przycisnęłam go nogą.
— Dziękuję pani. Podejrzewałem, że kiedyś już spotkałem istotę podobną do pani. Teraz jestem tego pewien. A więc podczas gdy ja ufny najzupełniej mówiłem czystą prawdę, pani okłamywała mnie najohydniej jak prawdziwa djablica.
Roześmiała się szyderczo.
— Proszę bardzo. Niechże pan mówi dalej. Niech pan sobie ulży. To wszystko jest bardzo interesujące.
— Robiła pani słodkie i łagodne oczy, udawała pani przez cały czas naszej rozmowy obłudną sympatję, jednocześnie przyciskając stopą dzwonek ukryty pod stołem. No, dobrze. W tem jeszcze znajduję pociechę. Wolę być sobą, biednym Hugonem Lukę, mającym do odsiedzenia dziesięć lat kary, niż tkwić w pani skórze. O, tak. Piekło roi się od istot podobnych do pani.
Przez jakiś czas panowała cisza. Mężczyzna nie spuszczał z oka kobiety, obserwował ją pilnie i obmyślał swój plan.
— Dalej, dalej — nalegała. — Niech pan powie coś jeszcze.
— Owszem, proszę pani. Powiem. Napewno powiem coś jeszcze. Czy wie pani co mam zamiar zrobić teraz? Otóż, chcę wstać z krzesła i podejść do drzwi. Mógłbym nawet odebrać mą broń, boję się jednak, że pani oszalałaby w tym wypadku. Zgadzam się więc na to, żeby zatrzymała pani ten rewolwer. Jest bardzo dobry. A teraz, jak już powiedziałem, wstaję i idę do drzwi. Pani nie zrobi użytku z broni. Aby zastrzelić człowieka trzeba mieć odrobinę odwagi w sercu, pani zaś nie posiada jej. Proszę się teraz przygotować i spróbować czy będzie pani w stanie nacisnąć kurek. Nie mam zamiaru zrobić pani krzywdy. Nie. Idę do drzwi. Wstaję.
Nie spuszczając ani na chwilę wzroku z jej źrenic, odsunął krzesełko i wstał powoli. Kurek rewolweru ugiął się. Zauważył to niezwłocznie.
— Niechże pani naciśnie mocniej — zalecał. — Nie doszedł przecież nawet do połowy. Proszę nacisnąć kurek. Niechże pani zabije raz człowieka. Niechaj pani strzeli w głowę tak, aby mi mózg wyprysnął na podłogę. A może będzie pani wołała wywiercić w mem ciele dziurę wielkości własnej pięści. Ma pani przecież okazję zabicia człowieka.
Kurek rewolweru ugiął się znowu. Mężczyzna odwrócił się plecami i wolnym krokiem skierował ku drzwiom. Kobieta przechyliła wówczas lufę rewolweru, mierząc mu prosto w plecy. Dwa razy jeszcze naciskała kurek do połowy i jakby niechętnie zwalniała znów nacisk.
Przed otworzeniem drzwi mężczyzna odwrócił się na chwilę. Na jego wargach zadrgało szyderstwo. Przemówił do kobiety cichym głosem, cedząc każdy wyraz z osobna. To co powiedział było kwintesencją wstrętu i pogardy. Rzucił jej wprost w twarz wyrazy złe, wyrazy nie do[1] powtórzenia.