<<< Dane tekstu >>>
Autor Iwan Turgieniew
Tytuł Ojcowie i dzieci
Podtytuł Powieść
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze "Ateneum"
Data wyd. 1925
Druk L. S. T. W.
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Отцы и дети
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.

— Niechże mi tatko pozwoli otrzepać się i z kurzu obetrzeć, — mówił Arkadjusz nieco ochrypłym z podróży, ale dźwięcznym głosem, wesoło odpowiadając na pieszczoty ojcowskie, — toć powalasz się o mnie.
— To nic, to nic, — powtarzał Mikołaj Piotrowicz, z czułym uśmiechem i musnął kilkakrotnie ręką po kołnierzu synowskiego płaszcza i po własnym paltocie. — Pokaż no się, pokaż, — dodał jeszcze odstępując w tył, i natychmiast puścił się szybkim krokiem ku zajazdowi, powtarzając: „tutaj, tu, za mną, tylko prędzej!“
Mikołaj Piotrowicz wydawał się daleko bardziej wzruszonym niż syn; można było rzec, iż był zarazem zaniepokojony, i onieśmielony poniekąd. Arkadjusz zatrzymał go, kładąc mu rękę na ramieniu.
— Pozwól tato, rzekł, iż cię zapoznam z moim przyjacielem, Bazarowem, o którym ci tak często w listach wspominałem. Jest tak dobry, że się zgodził zabawić u nas przez jakiś czas.
Mikołaj Piotrowicz odwrócił się szybko, a podszedłszy ku wysokiemu mężczyźnie w długiej sznurami wyszywanej kurtce, który dopiero co wysiadł z tarantasa, uścisnął mocno i serdecznie jego szeroką i czerwoną rękę, chociaż mu ją tenże podawał z niezbyt znów wielką skwapliwością.
— Z duszy serca rad wam jestem, — odezwał się — i wdzięczny za gotowość odwiedzenia nas; mam nadzieję... ale pozwolę sobie zapytać was o imię wasze i waszego ojca.
— Eugeniusz Bazylewicz, — odparł Bazarow głosem powolnym, ale męskim i energicznym, i spuściwszy nastawiony kołnierz kurtki, ukazał całą twarz Kirsanowowi. Tę twarz ściągłą i kościstą z czołem wysokiem i nosem u góry wydatnym, a zaostrzającym się ku dołowi, z dużemi zielonkowatemi oczyma i obwisłemi piaskowej barwy faworytami, ożywiał spokojny uśmiech na ustach igrający, a cała fizjognomja miała wyraz inteligencji i dużej ufności w samego siebie.
— Mam nadzieję, że kochany Eugenjusz Bazylicz nie będzie się u nas nudził, — ciągnął dalej Mikołaj Kirsanow.
Cienkie wargi Bazarowa odemknęły się zlekka, ale zamiast odpowiedzieć, uchylił tylko czapki. Jego ciemno-blond włosy, choć długie i gęste, nie zdołały zakryć potężnych wypukłości czaszki.
— No jakże, Arkadjuszu, — odezwał się znowu Mikołaj Piotrowicz, tym razem do syna, — czy zaraz zaprzęgać? Czy może chcecie najpierw nieco wypocząć?
— W domu wypoczniemy; niech tata każe zaprzęgać.
— Zaraz, w ten moment, — podchwycił ojciec. — Hej, Piotrze, słyszysz? Śpiesz-no się, bratku, żywo!
Piotr, który, jako sługa nowocześnie udoskonalony, nie zbliżył się dla ucałowania ręki paniczowi i tylko zdaleka mu się ukłonił, znikł znowu za bramą.
— Mam tu swoją kolaskę, ale i do twojego tarantasa znajdzie się trójka, — mówił zafrasowany Mikołaj Piotrowicz, podczas gdy Arkadjusz pił wodę z blaszanego kubka, który mu wyniosła karczmarka, a Bazarow zapalił fajeczkę i podszedł ku pocztyljonowi odprzęgającemu konie; — tylko, że w kolasce trzech się nas nie zmieści i nie wiem jak twój przyjaciel...
— On pojedzie w tarantasie, — przerwał półgłosem Arkadjusz. — Nie rób sobie z nim żadnej ceremonji. To dzielny chłopiec, taki naturalny... zobaczysz.
Woźnica Kirsanowa wyprowadził konie ze stajni.
— No, śpiesz się, brodaczu! — rzekł Bazarow do pocztyljona.
— Słyszałeś Mitiucha, — podjął drugi pocztyljon, stojący obok z rękami założonemi w tylne rozporki tołuba, — jak cię to pan przezwał? Brodacz, co?
Mitiucha potrząsnął tylko głową i ściągnął lejce ze spoconego konia środkowego.
— Raźniej, dzieci, raźniej, pomóżcie! — zawołał Mikołaj Piotrowicz, — dostaniecie na wódkę.
W kilka minut później konie założono; ojciec i syn wsiedli do kolaski; Piotr wgramolił się na kozieł; Bazarow wskoczył do tarantasa, głowę ukrył w safianowej poduszce, i oba pojazdy ruszyły szparko w drogę jednocześnie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Iwan Turgieniew i tłumacza: anonimowy.