Okno (Pain, 1925)
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Okno |
Pochodzenie | Bunt Martineza |
Redaktor | H. Zajączkowski |
Wydawca | Bibljoteka Groszowa |
Data wyd. | ok. 1925 |
Druk | Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Henryk Shapman Barker spieszył się. Przełknął śniadanie, nawymyślał żonie, wyrzucił za drzwi ogrodnika i zdążył jeszcze na pociąg 10 m. 30. Wykonawszy to wszystko z powodzeniem i zająwszy cały przedział pierwszej klasy, w którym nie było ani jednej żywej ludzkiej istoty, gotów był wpaść w dobry humor. Rozłożył gazetę poranną, wściekłem okiem rzucił na wiadomości zagraniczne i zaczął czytać artykuł wstępny. Wykrzykiwał przy tem: „Łobuzy, kajdaniarze!“. Miał zwyczaj zawsze głośno reagować w ten sposób na artykuły wstępne. Nie było to zbyt wytworne, ale Henryk Shapman Barker nie dbał o wytworność. Pociąg zatrzymał się w Chiddleford.
Jedyny tragarz małej stacyjki otworzył drzwi przedziału, — to była pierwsza klęska. Za nim zaś wkroczył August Sturt, gentleman nader majestatyczny — i to była druga klęska. Ale obie klęski były niczem w porównaniu z tem, co nastąpiło.
August Sturt spojrzał podejrzliwie na Henryka Shapmana Barkera, zagwizdał demonstracyjnie, podszedł do okna wagonu i opuścił je na dół. Nie przesadzam wcale nie przekręcam faktów — poprostu opuścił okno na dół.
— Nie ruszaj pan okna — rozkazał Barker.
— Trzymaj pan język za zębami, — odwarknął pogardliwie Sturt i usiadł naprzeciw Barkera. Wyciągnął nogi tak daleko, że zredukował niemal do zera sferę działania nóg Barkerowych, wyjął z kieszeni notes i zaczął go przeglądać, gwiżdżąc arję Gounod’a.
— Pan nie zna przepisów kolejowych, dotyczących okien w wagonach, dziko wrzasnął Barker, — nie żądam i nie spodziewam się od pana grzeczności, ale trzeba szanować przepisy!
— Idź pan do djabła, — rzekł z flegmą Sturt, poczem zajął się znów studjowaniem notatnika i gwizdaniem.
— Pierwsza osoba, która wchodzi do przedziału, ma prawo do okna, ja jestem pierwszy i chcę żeby było podniesione! — gorączkował się Barker.
Sturt schował notatnik do kieszeni z wyrazem nudy i rezygnacji.
— Ponieważ nie przestaje pan ględzić, powiem panu, jak się rzecz ma z temi przepisami. Uchroni to pana na przyszłość od występowania w roli śmiesznej i błazeńskiej. Otóż — jeżeli zajmuje pan siedzenie narożne w kierunku lokomotywy, decyduje pan o oknie, umieszczonem obok swego siedzenia, a tego okna ja nie ruszałem. Może je pan sobie podnieść albo opuścić. Może je pan wpakować nawet do kieszeni, albo zjeść na zimno. Jest to sprawa między panem a towarzystwem kolejowem i nie obchodzi mnie nawet tyle, co śnieg zeszłoroczny. Ale do tego okna tu, po drugiej stronie, ma pan akurat tyle praw, co mieszkaniec księżyca. Spuściłem okno i zostanie spuszczone, choćby pan pękł i dostał żółtaczki.
— A! — wykrzyknął Barker, — widzę, że z panem grzeczność to jak groch o ścianę. Nie będę się pana pytał, rozumie pan!
Wstał, podszedł do okna po drugiej stronie, podniósł je i wrócił na swoje miejsce.
— Załatwione — rzekł, — udław się pan teraz.
Teraz znów Sturt ze złością wstał, podszedł do okna, opuścił je i wrócił na swoje miejsce.
— Proszę przyjąć do wiadomości, — rzekł uroczyście, — że skoro pan podniesie raz jeszcze to okno, zrobię niezwłocznie tą oto nogą dziurę w niem, a za jednym zamachem we łbie pańskim. Dalej-że! Podnoś pan!
— Bardzo dobrze. Bardzo dobrze! Jest to groźba gwałtu i przemocy i ciekaw jestem, co powie na to konduktor. Na tej kolei krótko się załatwiają z chuliganami. Będzie pan wyrzucony! Rozumie pan? Precz! — ryczał Henryk Shapman Barker, blizki apopleksji.
— O, niechże pan się nie drze, jak niemowlę w pieluchach! — zauważył Sturt i wyjął ostentacyjnie swój notatnik. Pociąg zbliżał się do stacji.
Barker spuścił okno po swojej stronie i wychylił się, wołając: „Konduktor!“ Nikt nie zwrócił na to uwagi. „Gdzie jest ten przeklęty konduktor, u djabła!“ Jakaś staruszka zauważyła, że wstyd się tak wyrażać, ale Barker darł się dalej, a Sturt znowu zaczął gwizdać.
Konduktor nadbiegł pośpiesznie w chwili, gdy pociąg już ruszał.
— Wiem, o co chodzi, — rzekł zdyszany — i słusznie pan się skarży. — To przeklęte okno! Już od trzech dni niema w niem szyby. Wyleciała. Meldowałem władzy...
Konduktor wyskoczył, pociąg ruszył, a Sturt i Barker siedzieli ogłupiali, patrząc na siebie. Potem w tym samym czasie, temi samemi słowami wygłosili obaj tę samą myśl:
— A teraz widzi pan, co z pana za dureń!