[510]OKOLNIK DO SĄSIADÓW.
Któż z nas nie kocha Pana Mateusza?
W kim się weseléj nie uśmiechnie dusza,
Kto, zapomniawszy o dziennych kłopotach,
Gdy go przez okno obaczy we wrotach,
Nie krzyknie wesół: „Pan Mateusz jedzie!
„Proś duszko, żeby został na obiedzie!?“
Któraż z żon, słysząc ten głos gospodarza,
Nie skoczy sama zawołać kucharza,
Jeśli ją z krzykiem nie uprzedzą dzieci,
I coś smacznego dodać nie zaleci?
I któryż nawet kucharz nie jest gotów
Robić, nie mrucząc na wielość kłopotów?
Bo Pan Mateusz jest wszystkich kochanek.
Ledwie zajechał i wysiadł na ganek,
Już śmiechy, żarty, i wesołe fraszki,
Lecą w ślad za nim z jego karafaszki:
Dom się ich gwarem napełnia wesoły,
Jak ul, gdy po nim rozlecą się pszczoły.
Cóż gdy, jak w naszéj nie nowość parafji,
Jaka sąsiedzka biesiadka się trafi,
[511]
A młodsi nawet, nad wistem jak kruki,
Siedzą dzień cały, i milczą jak mruki:
Któż, jeśli nié ma Pana Mateusza,
Biedne panienki do tańca rozrusza,
I nawet w braku muzykantów z Krewa,
Uda basetlę, i altem zaśpiewa,
Lub w Wielkim Poście, gdy taniec przeciwny,
Zaintonuje; „Ogrodzie oliwny!?“
Kto poncz tak wszystkim do gustu przyprawi?
Kto gospodarzy tak wdzięcznie wysławi,
Gdy przy wieczerzy, w patetycznéj mowie,
Zachęci gości wychylić ich zdrowie?
Kto wszystkim zgoła przypomni, że przecie
Dawna wesołość jest jeszcze na świecie,
I gdy już damy kładą szuby lisie,
W sieniach im jeszcze huknie: „kochajmy się.?“
Kto, prócz naszego Pana Mateusza? —
Lecz Pan Mateusz z domu się nie rusza.
Próżno go czekać będziecie, sąsiedzi!
Ja wam opowiém, dla czego tak siedzi.
Lecz wy nie ścierpcie, by się długo smucił,
Kto wam tylekroć smutne chwile skrócił.
Pomnicie pewno ekwipaż ów znany,
W którym przyjeżdżał gość wasz pożądany:
Tę karafaszkę z rzniętemi ozdoby,
Jak raz dla jego jednego osoby,
(Choć w niéj trzem drugim dość miejsca byłoby),
I w któréj przeto, od Trab po Zabrzezie,
Sam się, gdzie może, incognito wiezie?
[512]
Pomnicie tego dziarskiego kasztana,
Co ztąd, że swego przywoził wam pana,
Tak był wam wszystkim znajomy i miły,
Że dzieci wasze chlebem go karmiły,
A pan, z radością widząc te pieszczoty,
Liczył wam jego zalety i cnoty,
Z których najpiérwsza, jakeście słyszeli,
Że go darował przyjaciel Marceli?
Owoż słuchajcie, sąsiedzi szanowni!
Ta karafaszka jest dotąd w wozowni.
Ale kasztanek — pożal się go Boże!
Cygan gdzieś na nim wywija dziś może! —
Bo dnia jednego, gdy jako zwyczajnie
Pan jego z rana odwiedzić szedł stajnię,
Ujrzał — wystawcie, co uczuł w téj dobie! —
Uzdeczkę tylko wiszącą przy żłobie,
I choć ślad świeży znać było po błoni,
Nié miał już na czém przedsiębrać pogoni,
Odtąd się jego zasmuciła dusza,
Odtąd nie widzim Pana Mateusza,
I nie zobaczym, aż w dawnym zaprzągu
Nie stanie nowy rumak do pociągu,
Siłą przynajmniéj podobny z kasztanem,
Aby mógł ruszyć karafaszkę z panem.
Lecz dajmy nawet, kochani sąsiedzi!
Że i piechotą was czasem odwiedzi,
Zważcie, jak smutny sprawi na was skutek,
[513]
Patrzeć na Pana Mateusza smutek,
I z tych ust, z których, jak z żywéj krynicy,
Płynął zdrój pociech całéj okolicy,
Słyszeć dziś tylko skargi i westchnienia? —
Lecz słyszę, zda się, wasze zagadnienia:
„Jakiż jest środek jego pocieszenia?“
Otóż pozwólcie, sąsiedzi szanowni!
Bym rzekł, co mi się zdaje najstosowniéj.
Znane wam serce Pana Mateusza,
Jak łatwo każde uczucie je wzrusza,
Jak dla przyjaciół rad do poświęcenia,
Wzajem dowody przyjaźni ocenia.
I ów kasztanek — czém był mu tak miły?
Czy że tak kształtny? czy że pełen siły?
Nie! — lecz, jakeście to wyżéj widzieli,
Że go darował przyjaciel Marceli.
I ztąd ta strata tak żal jego draźni,
Że stracił w koniu pamiątkę przyjaźni.
Koń za pieniądze łatwo się nagodzi,
Ale pamiątkę kto sercu nagrodzi?
Kto? My, sąsiedzi! — Koń ten był dla niego
Darem przyjaźni — lecz tylko jednego;
My wszyscy razem kupmy dlań nowego.
Uczyńmy składkę — a ta mu dowiedzie,
Że przyjaciela ma w każdym sąsiedzie. —
Dowód przyjaźni dumy nie obrusza,
Lecz nim szlachetna pociesza się dusza. —
Daj więc, kto kochasz Pana Mateusza!
1840.
|